Śmierć w Pobiedziskach: Rodzina obwinia policję o pobicie i śmierć 36-letniego Piotra
Piotr był jedynym opiekunem rodziny. Ludzie mówią o nim: grzeczny, dobrze wychowany. Planował ślub, ale czekał na dobry moment. Nie zdążył. Zmarł 10 maja po tym, jak patrol policji w biały dzień wywiózł go półprzytomnego do lasu.
Od tragedii minęły dwa tygodnie. Pani Emilia, siostra Piotra, czeka na nas w ogrodzie przed domem w Pobiedziskach. Na linkach wiszą jeszcze wyprane ubrania mężczyzny, jak gdyby miał jeszcze wrócić. Po podwórku biega Neska, nieduża suczka, która feralnego dnia była przy Piotrze, a wróciła do domu dopiero, gdy zabrał go radiowóz.
Ubrana na czarno matka mężczyzny siedzi na krzesełku przy drzwiach. Obie nadal nie wierzą w to, co się stało.
– Było kilka minut przed południem, kiedy syn wyszedł z domu. Zwyczajnie poszedł po piwo na stację benzynową i już nie wrócił
– opowiada matka mężczyzny.
Zaczęła go szukać jeszcze tego samego dnia. Piotr był w sile wieku. W styczniu 2018 roku skończył 36 lat, ale nie pracował i w ogóle rzadko wychodził.
– Martwiłam się. Po południu poszłam na komisariat, ale był zamknięty. W końcu dodzwoniłam się na komórkę do jednego z policjantów. Wieczorem przyjechał patrol, ale nie chcieli przyjąć zgłoszenia. Piotr był dorosły, myśleli, że zabalował. Jeden z nich gdzieś zadzwonił i powiedział, że ktoś widział syna przy ulicy Poznańskiej. Wydaje mi się, że rozmawiał z policjantem, który miał dyżur przed południem – wspomina kobieta.
Kolejnego dnia rano złożyła zawiadomienie na komisariacie. Zostawiła zdjęcie Piotra, opisała znaki szczególne.
– Powiedzieli, że będą szukać – mówi.
100 metrów od domu
W tamtej chwili Piotr prawdopodobnie już nie żył. Prawdopodobnie, bo podczas sekcji zwłok nie ustalono dokładnej godziny zgonu. Dzień wcześniej, wracając ze stacji benzynowej, przewrócił się i upadł na trawniku przed posesją sąsiada przy ulicy Poznańskiej. Do domu miał jeszcze około 100 metrów.
– Jechałam akurat po męża i widziałam, że na trawniku leży mężczyzna, a koło niego siedzi pies. Wprowadziliśmy się tu niedawno, więc go nie rozpoznałam. Gdy wróciliśmy do domu, podjechała policja. Nic więcej nie wiem – mówi sąsiadka, którą spotykamy w Pobiedziskach. Mieszka prawie naprzeciw miejsca, z którego zabrano 36-latka. Wtedy ostatni raz był widziany żywy.
Poszukiwania Piotra trwały przez cały czwartek. Około godziny 20. „wyły” syreny ochotniczej straży pożarnej. Dziś jego matka już wie, że wozy wykorzystano do oświetlenia miejsca, w którym grupa poszukiwawcza policji znalazła ciało. Piotr miał leżeć bez butów w krzakach przy jeziorze Dobre. Krótko po tym w jego rodzinnym domu zjawili się funkcjonariusze.
– Powiedzieli, że nie żyje. Dopytywałam, gdzie był, co się stało, ale twierdzili, że nie mogą nic powiedzieć
– opowiada kobieta.
„Dla mnie policja nie istnieje”
Rozmawiamy przed domem Piotra. Głos jego matki załamuje się na wspomnienie o policjantach, którzy interweniowali przy ulicy Poznańskiej.
- W sobotę rano przyszedł do nas sąsiad i powiedział, że mamy być gotowe, bo pewnie przyjedzie telewizja – opowiada kobieta. – Nie wiedziałyśmy, co się dzieje. Dopiero w internecie przeczytałyśmy, że w śmierć syna zamieszani są funkcjonariusze. Szok. To nas dobiło – dodaje.
Dlaczego policjanci wywieźli 36-latak do lasu? Czy mężczyzna został przez nich pobity? Jak sprawę komentują mieszkańcy Pobiedzisk? Tego dowiesz się z dalszej części artykułu.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień