Siwo biały Kraków. Co siedzi w głowach naszych decydentów
Wystarczyło, by przez parę dni popadał w Krakowie śnieg, a nasi magistraccy władcy już znaleźli sposób na to, by po raz kolejny się „popisać”. Każdy, kto przez ostatnich kilka dni bezskutecznie szukał wolnego miejsca w myjni, wie, o czym mówię.
Białe od soli samochody, białe jezdnie, białe chodniki, mosty, trawniki, krzewy. Trzeba mieć naprawdę niewiele wyobraźni, by zafundować miastu taką żrącą niespodziankę, której owoce będziemy zbierać miesiącami.
Gdyby dziś w Polsce panowały zimy znane mi z dzieciństwa, nasi urzędnicy zapewne wysypaliby profilaktycznie po kilo soli na każdy metr kwadratowy. Najlepiej bowiem jest zabić wszystko - wtedy nic nie sprawia kłopotu i nic nie zamarza.
Jeżdżę po tym siwo-białym mieście i coraz bardziej mi smutno. Wszędzie widzę powstające jak grzyby po kwaśnym deszczu, rozrzucone bez żadnego ładu przestrzennego, wielkie blokowiska.
Zastanawiam się, gdzie jest granica tego szaleństwa i dlaczego rządzą nami ludzie, którzy z najpiękniejszego miasta w Polsce w ekspresowym tempie robią królestwo betonu. Kiedyś wydawało mi się, że to komunizm był szczytowym okresem promowania brzydoty, teraz mam wątpliwości.
Współczesny budowlany totalitaryzm zaczyna przebijać postsowiecką spuściznę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że skutki tej rabunkowej polityki Kraków będzie odczuwał przez dziesiątki albo i setki lat. Domów nie da się przecież, ot tak, zburzyć, a mieszkańców przesiedlić.
Trudno mi zrozumieć, co siedzi w głowach naszych decydentów, że z taką beztroską walczą o miano największych szkodników w historii Krakowa. Mam nadzieję, że jednak coś w nich siedzi i kiedyś się wreszcie opamiętają.