Sikając pod wiatr. Felieton Krzysztofa Szubzdy
Zdaniem wielu futurologów koniec historii nie będzie polegał na zderzeniu obcych cywilizacji; ponoć zderzymy się raczej sami ze sobą, ale najpierw cofniemy się znów do średniowiecza. Na pierwszy rzut ucha brzmi to dość śmieszne, ale kiedy oglądam oferty coraz mocniej strzeżonych osiedli mam wrażenie, że na naszych oczach rodzą się nowi możnowładcy, współcześni książęta. Antycypując to nowe zjawisko warto zerkać na Stany Zjednoczone, bo stamtąd przyszła do nas i stonka, i rock’n’roll, i walentynki, i wiele innych, nowy zjawisk. Ponad 40 mln Amerykanów mieszka w tak zwanych gated communities, czyli w ośrodkach społecznego odosobnienia o, na razie, złagodzonym rygorze. Żeby ochronić swój majątek przed kradzieżą, a rodzinę przed porwaniem dla okupu rodząca się magnateria godzi się na 24-godzinną inwigilację monitoringiem, obecność coraz bardziej uzbrojonych strażników oraz kolejne kraty. Nad uroczymi lagunami Florydy są już osiedla z murami wyższymi niż więzienne, z fosami, z mostami zwodzonymi, oraz wyposażone w broń o ironicznej nazwie „less-then-lethal weapons” (broń słabsza niż śmiercionośna) czy compliance weapons (broń wymuszająca uległość). Tacy udzielni książęta nie czują potrzeby wspierania państwa podatkami, bo organizują sobie bezpieczeństwo poza strukturami państwa. Mają własną armię ochroniarzy.
Z resztą sami policjanci przyznają, że nie zaglądają na strzeżone osiedla (idiotyzmem było monitorować monitorowany teren), przez co biedni mieszkańcy podgrodzi pilnie obserwują przez szpary w płocie, jakby tu się załapać na okruchy ze stołu bogaczy.
W Rosji wokół daczy prezydenta Putina wyrosło strzeżone osiedle możnowładców, którego pilnują ochroniarze nadzorowani przez Gang Tambowski. Policja i wojsko straciły już monopol na przemoc i są teraz chyba od trochę innych zadań. Czasem plotkuję z policjantami i słyszę (głównie od starszych), że kiedy lud ryczy, lży i opluwa policję, to zadaniem współczesnego gliny jest odpowiedzieć uśmiechem. Policjanci są w stanie rozwiązać wiele problemów z przestępczością, niestety większość tych sposobów jest od pewnego czasu niezgodna z przepisami i duchem zmian w policji. Zresztą, jak wygląda duch nowych zmian w policji w starciu z tradycyjnymi problemami najlepiej było widać w Hamburgu. Mam wrażenie, że bezpieczeństwo powoli staje się domeną firm ochroniarskich. Nasza białostocka jednostka wojskowa też jest, a na pewno była przez długi czas, chroniona przez prywatną firmę ochroniarską. No cóż, historia uczy, że płatni najemnicy są najskuteczniejsi. Coraz częściej słyszy się też (na razie głównie za granicą), że w europejskich stolicach są strefy zupełnie przez policję niekontrolowane. Może niebawem o zmroku na Starosielce nasi policjanci będą chodzić w towarzystwie wyszkolonych do tego ochroniarzy.
Popuszczając wodze fantazji można sobie wyobrazić, że niebawem wedle średniowiecznych zasad, każdy chronić się będzie na własną rękę. Książęta schronią się w warownych grodach otoczeni własną drużyną. Przedśpiewem takich zjawisk jest budownictwo w stylu zamkowym i właśnie grodzone osiedla z protoplastami przyszłych wojów. Nasi białostoccy wojowie mają na razie tylko budkę, wąsy, krótkofalówkę i krzyżówki na nocną zmianę, ale niebawem i oni sięgną po broń less-then-lethal.
Przypominam z historii, że mieszkańcy podgrodzi mieli do wyboru, albo jakąś formę współpracy z zamkiem w zamian za ochronę, albo na noc wyrzucano ich za kratę i musieli radzić sobie sami. Biada temu, kto chciał wtargnąć do grodu po zmroku.
Tragicznie przekonał się o tym pewien czarnoskóry Amerykanin, który kręcił się zbyt blisko warownej osady na Florydzie. Zastrzelił go koordynator ochotniczej straży sąsiedzkiej. Zdaniem mieszkańców strzeżonego osiedla, bohaterski sąsiad udaremnił zamach, zdaniem sąsiadów zastrzelonego, biedak wszedł w linię ognia, idąc do sklepu po Skittlesy. Bez względu na racje stron, napięcie między warstwami nowego średniowiecza jest już powoli wyczuwalne.
Rozumiem młodych, kreatywnych, nastawionych na sukces ludzi, którzy chcą odsunąć od siebie żulerkę zaszytą z winem pod śmietnikiem, szemrane typy w bluzach, którzy szykują się, gdzie by tu skrobnąć kolejne HWDP. Rozumiem, że prosperujący i ambitni, chcą mieć piaskownice bez psich kup, w której bezpiecznie wyhasa się młody dziedzic. Rozumiem też deweloperów, którzy wychodząc naprzeciw oczekiwaniom przekonują w folderach reklamowych przyszłych grodów, że „jakość ochrony jest wyznacznikiem standardu mieszkania”. Rozumiem, ale obawiam się, że stawiając kolejny płot gramy w niebezpieczną grę, odwlekamy w czasie coś niebezpiecznego w czasie - gorycz wyrzuconych za mur.
Czasem jadąc piękną ulicą Kuronia zerkam na dwa bloki socjalne wyrzucone za miasto między mur cmentarny i szczere pole. Czasem wydaje mi się, że słyszę dobiegający z bloków przy Eliasza cichy pomruk wzbierającego gniewu. Potem puszczam wodze wyobraźni i widzę, jak na skrzyżowaniu ulic wynalazcy kuroniówki i proroka, który na ognistym rydwanie popędził do nieba, gromadzi się wściekły tłum i rusza na Białystok.
W odróżnieniu od hord Germanów nawet nie będą musieli czekać, aż zamarznie Ren.