"Seret, Seret. To ja się w niej kąpał. Bez niej żyć nie można"
- Mówią, że nie ma piekła. A ja je widziałem. W nocy z 25 na 26 maja 1944 - opowiada Mieczysław Kaśków z Jasienia.
Umawiam się na spotkanie z panem Mieczysławem (rocznik 1928). Zaprasza mnie do Jasienia. Bylebym tylko nie przyjechał przed południem. Bo w ogródku chciał jeszcze trochę popracować. - Mam pomidory, ogórki... Ziemniaki trochę zmarzły, ale tylko łęty. Aby zajęcie było - śmieje się. - A żona ma kury, kurczaki... My gospodarze!
Pan Mieczysław pochodzi z Bucniowa. - Koło Tarnopola, pięć kilometrów. Pokażę panu na mapie. Mam ukraińską, bo na polskiej nie ma. Tarnopol... Zaraz moją stolicę Podola znajdziemy. Moje kochane miasto - mówi tak melodyjnie, z taką nutką miłości w głosie, jakby podśpiewywał piękną balladę. - O, tu - pokazuje wreszcie niewielką kropkę postawioną długopisem na południowy zachód od Tarnopola.
- Może pan powiedzieć coś o swojej rodzinnej miejscowości? Jej dziejach? - pytam.
- Proszę bardzo - pan Mieczysław podsuwa spięte zszywaczem cztery kartki wykaligrafowane kształtnymi literami. I podpisane: "Historię Bucniowa z różnych źródeł książkowych spisał wnuk Karola, Stanisław Kruszelnicki z 68-320 Jasienia". - Ja mu pomagałem - dodaje pan Mieczysław.
Nawet miodosytnia była
W Bucniowie mieszkały rodziny Mikołaja, Łukasza, Karola Michalczyszynów herbu Byliny. Miejscowość leży nad rzeką Seret. Została wybudowana prawdopodobnie w 1466 roku przez Macieja Lubickiego na polecenie Jana Reya. W 1501 roku król zapisał Bucniów Henrykowi Michowskiemu, który scedował go na rzecz braci Jana i Wiktoryna z Sienna.
(...) majątek uprzemysłowił, wznosząc młyn turbo-wodny (amerykański), gorzelnię parową, miodosytnię i uruchomił kamieniołom...
W połowie XVII wieku miejscowość otrzymał kasztelan kamieniecki Piotr Firlej, od roku 1659 wojewoda lubelski Jan Tarło, od 1665 kasztelan Czernichowski, później kamieniecki Gabriel Silnicki herbu Jelita, który umocnił miejscowy zamek, a od 1670 jego syn Mikołaj.
Po I rozbiorze Polski Bucniów utracił prawa miejskie, a w 1798 roku, w wyniku zamiany, trafił w ręce spadkobierców Antoniego Bielskiego, łowczego, nadwornego, koronnego. W 1840 jedna z jego córek sprzedała majątek Wojciechowi Serwatowskiemu. Teodor Serwatowski, znany działacz gospodarczy i społeczny, poseł do Rady Państwa w Wiedniu, majątek uprzemysłowił, wznosząc młyn turbo-wodny (amerykański), gorzelnię parową, miodosytnię i uruchomił kamieniołom. Miał też okazałą hodowlę koni arabskich, bydła, owiec i trzody chlewnej.
W 1882 roku mieszkańcy Bucniowa, z Serwatowskim na czele, oznajmili konsystorzowi lwowskiemu, że chcą wznieść kościół i poprosili o utworzenie parafii. Świątynia powstała w latach 1887-1888. Autorem projektu był Julian Zacharewicz, prace budowlane prowadził Jan Lewiński, dachówkę sprowadzono z okolic Wiednia, barwne oszklenia okien z Innsbrucka, a organy wykonał Jan Śliwiński ze Lwowa. 18 sierpnia 1890 kościół konsekrował biskup Jan Puzyna. W 1892 na niemal kompletne wyposażenie świątyni składały się: trzy ołtarze, dwa konfesjonały, dwa wielkie krucyfiksy, monstrancja, dwa kielichy, dwie kadzielnice, pacyfikał i trzy dzwony na wieży.
(...) pomagałem matce wozić mleko na targ do Tarnopola. No i w bardzo ładnym domku mieszkaliśmy.
W czasie I wojny światowej wysadzona przez Moskali wieża runęła wraz z przyległą do niej częścią kościoła. W latach 1922-1923, dzięki staraniom księdza Nestora Szukalskiego, zniszczenia naprawiono, dostosowując się do oryginalnych form architektury Zacharewicza. Podczas II wojny światowej świątynia została zdewastowana. Dopiero w drugiej połowie lat 90. XX wieku wyremontowano ją i zaadaptowano na potrzeby ukraińskiej cerkwi prawosławnej patriarchatu kijowskiego.
Między Ruskiem a Niemcem
- Przed wojną żyło się nam bardzo dobrze - wspomina pan Mieczysław. - Mój dziadek Jan Kluwak był wójtem. A to była szycha, panie redaktorze! Pięć mórg pola ornego miał, pół morgi łąki, morgę lasu. Dużo buraków siał, bo w Berezowicy Wielkiej była cukrownia. Dwie krowy miał, mleka było sporo, bo dwa razy w tygodniu, we wtorek i w czwartek, pomagałem matce wozić mleko na targ do Tarnopola. No i w bardzo ładnym domku mieszkaliśmy.
Rodzice pana Mieczysława - Aniela (1904-1996) z domu Kluwak i Piotr (1900-1944) - pobrali się w 1927 roku. - Jak się poznali? Obie rodziny bogate, a bogacze się pobierali. Ojciec pracował w cukrowni, mama była gospodynią - dodaje pan Mieczysław, najstarszy z czworga rodzeństwa. Miał siostrę Stefanię (1932-2011) oraz braci Józefa (1936-1942) i Czesława (1937-1996).
Do szkoły chodził w Bucniowie. Siedmioklasowej. - Dyrektorem był Cieślak, matematyki i historii uczył Stybnicki, polskiego i rosyjskiego Grodzicka, a śpiewu Nowakowska - jednym tchem wymienia nazwiska belfrów sprzed ponad 70 lat. - Do wojny nie było problemów. W roku 1939 i 1940, za Ruskich, wszystkiego uczyliśmy się po rosyjsku, to mętlik miałem w głowie.
No właśnie, Ruscy. - 17 września o 13.00 byli w Tarnopolu, o 15.00 w Bucniowie - pan Mieczysław pamięta nawet godziny! - Jak przyszli, to rozbili nasz sklep. Czekoladę zaczęli jeść, wódkę pić. Jeden zjadł pastę do zębów, zapienił się, myśleli, że ma wściekliznę... Kradzież się zaczęła, zmieniła się kultura, to była gospodarka rabunkowa.
I jeszcze jedna data: 10 lutego 1940. - Tego dnia wywieźli na Sybir dyrektora Cieślaka; Mazura - miał młyn; braci Jasińskich - jeden miał sklep, drugi mieszkał na kolonii; braci Gurbinów - dobrzy gospodarze - wylicza pan Mieczysław.
Hitler zdradziecko napadł na ZSRR i my mu spodnie podciągniemy
A potem przyszli Niemcy. - Był 22 czerwca 1941. O 2.00 szli my na ryby z Adamem Studzińskim. To była niedziela, raniutko. Brzany dobrze brały. Takie po pięć kilo ciągnęli my z Seretu - pan Mieczysław troszeczkę się rozmarza, ale tylko na chwilę. - I nagle straszny huk, łomot w powietrzu. Bo pod Tarnopolem było lotnisko i je bombardowali. Wieczorem politruk zrobił zebranie w Bucniowie i powiedział tak: "Hitler zdradziecko napadł na ZSRR i my mu spodnie podciągniemy".
- 7 lipca przyszli do nas Niemcy. Kościół obstawili, z karabinami maszynowymi. Pierwszy raz zobaczyliśmy Niemców - nie ukrywa pan Mieczysław. - I powstała policja ukraińska, żeby zabierać Polaków na niemieckie roboty. A polską ludność zabrali do Tarnopola na gestapo. Czy chcieli wymordować? Pewnie tak. Ale było takie szczęście, że Kuźmiak był w gestapo tłumaczem i wyratował wszystkich.
Gestapo zrównuje się z nimi i woła: "Ausweis". Jeden dał. Drugi z teczki wyciągnął pistolet.
A teraz sierpień 1943. - Z Edwardem Gajewskim łapaliśmy krasnopiórki na moście w rzece Bródek, która przepływa przez Bucniów i wpada do Seretu - objaśnia pan Mieczysław i pokazuje na mapie cieniutką niebieską niteczkę. - Idzie dwóch facetów: jeden z teczką, drugi z marynarką przewieszoną przez rękę. A tu jedzie gestapo kibitką. Tych dwóch podchodzi do mostku i mówi: "Chłopaki, uciekajcie stąd". Gestapo zrównuje się z nimi i woła: "Ausweis". Jeden dał. Drugi z teczki wyciągnął pistolet. Padły cztery strzały. Niemiecki major upadł, koń się spłoszył, ukraiński kapitan uciekł. A ci gilzy pozbierali, karabin Ukraińca wyrzucili do rzeki. To byli ludzie z AK. Za godzinę w Bucniowie było już gestapo: "Kto to zrobił?!". A ja cicho siedziałem, nawet w domu się nie przyznałem.
- Ruscy rabowali, ale nie było dyscypliny, był bałagan. A Niemcy trzymali porządek, gorzej traktowali - próbuje porównać pan Mieczysław. - Miałem 14 lat i pracowałem w cukrowni. Niemcy pędzili do roboty. Uczyłem się na elektryka. Poszedłem z majstrem wymienić żarówki. Zostawiliśmy kartony i poszliśmy na śniadanie. Kartony rozwiał wiatr. I nagle słyszę tylko krzyk majstra i Niemiec za nim leci. Przeskoczyłem przez stół i pobiegłem sprzątać. Niemiec miał harap, ja schylony, tylko w swetrze, a on łup! Mama bała się mnie leczyć, tylko babka ocet z gliną przykładała, żeby opuchlizna zeszła. A broń Boże pójść do lekarza! Wtedy wywieźliby całą rodzinę. Nie liczyli się z ludźmi.
Mówią, że piekła nie ma. A ja je widziałem. W nocy z 25 na 26 maja 1944.
Wyrwany z kazamat
W opowieści pana Mieczysława coraz częściej pojawia się Tarnopol. Ukochany Tarnopol, z którym bezlitosna historia obeszła się okrutnie. - Wyglądał jak stolica. I w 96 procentach został zniszczony. Tu mam plan Tarnopola. O, przed wojną, z nazwami ulic nawet, proszę - pan Mieczysław wyciąga kolejny unikatowy dokument ze swojego sentymentalnego archiwum. - W Tarnopolu był okrążony garnizon niemiecki. Ruscy stali w lesie też - znów potrzebna jest ukraińska mapa, żebym dokładnie wiedział, gdzie, ile kilometrów dalej i przy której rzece stacjonowali Niemcy, którzy... - Chcieli koniecznie odbić garnizon. Mówią, że piekła nie ma. A ja je widziałem. W nocy z 25 na 26 maja 1944. Naokoło Ruscy obstawili katiusze. Niemcy użyli lotnictwa, żeby rozerwać ten pierścień. Buszniów cały chodził o tak - pan Mieczysław zaczyna się trząść, jakby nagle dostał drgawek. - W nocy zrobili dzień, tak strasznie było. Myśleliśmy, że to koniec świata. I nie udało się Niemcom... Rano w lesie strzępy żołnierzy wisiały na gałęziach. Nas wtedy z Bucniowa ewakuowano.
W lipcu 1944 front przesunął się na zachód. - Ruscy zabrali Polaków do wojska. A młodych, takich jak ja, do samoobrony. UPA na Bucniów nie miała szans napaść. Pomagaliśmy też ościennym wioskom. A Sorokę spalili, bo miał dwóch banderowców, a ci otworzyli ogień do Ruskich - zaznacza pan Mieczysław.
- Wie pan co, lepiej tych czasów nie wspominać. Tyle się człowiek nauciekał... - wtrąca pani Helena (rocznik 1937), żona pana Mieczysława, która pochodzi z Niżniowa, powiat Tłumacz, województwo stanisławowskie.
A jak przekroczyliśmy granicę, to chodziliśmy na żebry. Brudni, zawszawieni.
- Na moje gospodarstwo przyjechali Ukraińcy z Wyszatyc. Akcja Wisła. Pierwszy transport wyjechał w październiku 1945 z Tarnopola, drugi w listopadzie z Bucniowa - kontynuuje pan Mieczysław. - 18 listopada ruszyliśmy. Już bez ojca, który zginął we wrześniu 1944 w Warszawie, przy forsowaniu Wisły. Wzięliśmy dwie krowy, konia, trochę zboża, chleba napieczonego, suchary, ziemniaki... A jak przekroczyliśmy granicę, to chodziliśmy na żebry. Brudni, zawszawieni. 12 grudnia przyjechaliśmy do Mirkowic. Mama wybrała gospodarstwo. Ja miałem 18 lat.
Pan Mieczysław zdradza, że przywiózł ze sobą TT-tkę i 200 sztuk amunicji. I szybko wpadł w poważne tarapaty. - W Mirkowicach ktoś mnie wykrył. Przyjechali emką z Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa z Żar. Akurat kosiłem szuwary dla krowy. Raz, jesteś aresztowany. Do domu, kajdanki. Ktoś musiał mnie sypnąć, bo od razu znaleźli broń schowaną w piecu - pan Mieczysław nie ma wątpliwości. - Śledztwo. Przywieźli mnie, posadzili w celi. Przynieśli czarną kawę i chleb. Ja, że nie, nie jestem głodny. To zabrali mnie do jakiegoś biura. Jeden siedział naprzeciwko, drugi z prawej, trzeci chodził z tyłu.
- Dokumenty! - paliło się w piecyku, a ten z prawej wszystko do niego wrzucał. - Nie będą ci już potrzebne, bo pójdziesz tu albo tam - najpierw wskazał na ziemię, potem na niebo.
I straciłem pamięć. W łeb dostałem chyba od tego z tyłu (...)
Ten z naprzeciwka:
- - Wasza broń?
- - Tak.
- - Typ?
- - TT.
- - To skrót. Proszę w całości.
- - Teodor Tokariew.
- - Kaliber?
- - 7,62.
- - Zasięg rażenia?
- - 50 metrów śmiertelne.
- - A powyżej?
- - Zranienia. Co wy chcecie?
- - Milcz! Milcz! Ja tu jestem od zadawania pytań!
- - I straciłem pamięć. W łeb dostałem chyba od tego z tyłu - podejrzewa pan Mieczysław. - Ocknąłem się pobity, zakrwawiony. Uratował mnie porucznik Józef Góraleczko. Przyjechał do żony do Mirkowic. A potem z dwoma samochodami żołnierzy pod siedzibę UB. I słyszałem, jak ostro ściął się z szefem. Wypuścili mnie. Dali wodę, mydło, ręcznik. Kazali podpisać, że dobrze się ze mną obchodzili. I tak wyrwał mnie z tych kazamat.
Ja trafił bez nikakich!
Pan Mieczysław miał dobry fach w ręku. Był elektrykiem. I za robotą do Jasienia trafił. - Tu się osiedliłem. I ożeniłem. Żonę z Brodów mam. W grudniu 1955 ślub braliśmy - dodaje.
Czuję, że jest coś, o czym nie powie ani mnie, ani nikomu innemu.
A i Bucniów odwiedza. - We wrześniu 2010 i 2011 byłem na wycieczce na Ukrainie. Tam się odłączyłem, na własną odpowiedzialność - podkreśla. - W Tarnopolu ja wysiadł, bo tam mam kuzyna. Moja ciotka wyszła za Ukraińca, on zginął na froncie, jednego syna mieli. Do Bucniowa ja trafił bez nikakich! Pierwsze wrażenie to: Co to jest? Jak ja tam byłem, to w biały dzień w kieszeni była odbezpieczona broń. Dlaczego teraz można tu tak przejść? Czy wtedy Boga nie było, że takie mordy? - pan Mieczysław przymyka oczy. Czuję, że jest coś, o czym nie powie ani mnie, ani nikomu innemu. - Nie chcę najgorszemu wrogowi życzyć tego, co ja przeżyłem - stwierdza tylko.
Co najbardziej chciał zobaczyć po 55 latach? - Kościół, cmentarz, szkołę, most, mieszkanie, rzekę - wyrzuca z siebie jak automat. - Seret, Seret. To ja się w niej kąpał. Bez niej żyć nie można, bez tych ryb.
Na cmentarzu pochowani są dziadkowie: Jan Kluwak - zastrzelony przez banderowca, a także Anna i Dominik Kaśkowie. - Ich groby odnalazłem. A brata nie. Ja nawet ziemię przywiozłem. Pod pomnik Kresowiaków w Jasieniu dałem. Do doniczki dałem - pan Mieczysław podaje mi kaktusa. - W słoiku mam. Jak mnie będą chować, to niech ksiądz rzuci na trumnę.