Jeżeli jakaś część ciała może wyrażać szczerość lub nieszczerość, to z pewnością usta - pomyślałem, robiąc jednocześnie dwie okropne rzeczy: pijąc obrzydliwe, mołdawskie wino i gapiąc się na usteczka Donalda Trumpa. Trump ma dwa tryby usteczek - pierwszy, to tzw. niski dziubko-kaczorek (bez skojarzeń) z przymrużonymi oczami.
By go uzyskać, trzeba złączyć wargi w kreskę, schować dolną, wszystko w dół i zmrużyć powieki. Polityk w takiej pozycji słucha krytyki. Odpowiada natomiast „otwartą rybką”, czyli ustami rozwartymi z odsłoniętymi górnymi zębami.
Na co dzień nie muszę oglądać Trumpa ani pić mołdawskiego wina, skazany jestem natomiast na sztuczne usta. Nawet jeśli próbuję unikać serwisów PLOTEK, to i tak prędzej czy później ląduję w krainie botoksu, bo internet jest tak skonstruowany, że wyświetla te wysłanniczki plastiku, które na dodatek ostatnio bezczelnie zaczęły łazić po ulicach mojego miasta.
Dawniej kaczory, rybki i dzióbki widziałem wyłącznie w Warszawie. Teraz, o zgrozo, są już w Krakowie; gdy pojawią się w Starym Sączu, będzie to oznaczało, że jest koniec świata i właśnie nastała era androidów, z którymi nie wiem jak rozmawiać, z których ust nie potrafię wyczytać czy smutne są, czy wesołe, zdenerwowane, czy zrelaksowane. Najgorsze, że one to chyba robią po to, żeby się podobać facetom. Nie widziałem, w każdym razie, żeby jakaś ikona feminizmu pompowała sobie wargi. Może więc najwyższy czas im to jasno powiedzieć, skoro nie zdają sobie sprawy: nam się to nie podoba!