Poznań: Anglik zamknął kawiarnię "English Johnny", bo był nękany? "Te zarzuty to bzdura. Lokal działał niezgodnie z umową"
John Craiggs, właściciel niedziałającej już kawiarni English Johnny przy ul. Taczaka w Poznaniu, twierdzi, że razem z żoną Grażyną był nękany przez właścicieli kamienicy, w której wynajmował lokal. Z kolei oni sami podkreślają, że oskarżenia Anglika są całkowicie bezpodstawne i nieprawdziwe.
O sprawie Johna Craiggsa i jego żony Grażyny, którzy prowadzili kawiarnię English Johnny pisaliśmy na początku tego tygodnia. Małżeństwo przekonuje, że byli nękani przez właścicieli kamienicy i m.in. z tego powodu nie przedłużyli umowy na wynajem lokalu oraz zamknęli kawiarnię.
Właściciele kamienicy początkowo nie komentowali sprawy. Teraz jednak udało nam się z nimi spotkać i porozmawiać. Przekonują, że oskarżenia Johna i Grażyny Craiggs są nieprawdziwe, zaś w samej kawiarni niejednokrotnie miało być za głośno.
– Umowa z panią Grażyną została podpisana na trzy lata. Kiedyś działała w tym miejscu przez 18 lat kawiarnia. Szukaliśmy klientów przez pośrednika. Zgłaszały się różne osoby, które chciały otworzyć pub, ale nam to nie pasowało z uwagi na ciszę nocną. W końcu zgłosiła się pani Grażyna twierdząc, że będzie kawiarnia z prawdziwego zdarzenia i podpisaliśmy umowę zgodnie z którą kawiarnia miała być otwarta od 6 o 22. Pierwsze problemy pojawiły się przed Euro 2016. Ogródek nie był zamknięty o 22, ale stale był za duży hałas – opowiada pan Marian, jeden z czterech współwłaścicieli kamienicy.
Jednocześnie odnosi się do relacji pani Grażyny, która przekonywała nas, że mężczyzna miał ją poszarpać.
– Poszedłem do niej, żeby porozmawiać i by była cisza, bo mieszkańcy skarżą się na hałas. Zaproponowałem żebyśmy wyszli na ulicę zobaczyć jak wygląda sytuacja w innych knajpach. Być może lekko dotknąłem ją za rękę, ale na pewno nie szarpałem. A pani Grażyna się obraziła, że zwróciłem jej uwagę i podniosła larum. Po paru dniach dostaliśmy wiadomość, że mamy kontaktować się przez ich prawnika. Więcej nie miałem już z nimi osobistego kontaktu
– opowiada pan Marian.
Z kolei sama pani Grażyna odpowiada: – Może ten pan już nie chce pamiętać, jak to wyglądało. Wziął mnie za rękę i zaczął szarpać. Z kolei taras był zamykany o 22, a po tej godzinie klienci siedzieli w środku kawiarni. Nie miałam w umowie, że lokal ma być otwarty tylko do 22.
Tymczasem właściciele kamienicy twierdzą, że w umowie jest jasno zapisane, że lokal ma być czynny do 22, zaś w kawiarni nadal było za głośno. – Zgłaszali się do nas lokatorzy, którzy się na to skarżyli. Wzywaliśmy nawet policję i straż miejską – opowiada pan Marian.
Ponadto zarzuca właścicielom kawiarni, że zabraniali mu wejścia do lokalu, układali różne przedmioty na klatce schodowej, klienci spożywali alkohol także poza terenem ogródka, zaś w kawiarni odbywały się różne koncerty.
Tymczasem pani Grażyna przekonuje, że żaden z lokatorów, z którym rozmawiała nie skarżył się na hałas.
– Nigdy, nikt, kto mieszkał nad nami lub naprzeciwko, na to nie narzekał. A ja rozmawiałam z tymi osobami. Rzeczywiście zdarzyło się, że przyjechała policja, ale wtedy sami policjanci stwierdzili, że bez powodu
– mówi.
I dodaje: – Właściciele kamienicy mieszkają w tym budynku i mają okna od strony innych pubów. I to z tych knajp pewnie dobiegał do nich hałas. Żaden z moich klientów nie spożywał też alkoholu poza tarasem, a nie mogę odpowiadać za klientów innych knajp.
Właściciele kamienicy odnoszą się też do sytuacji z października 2017 roku, kiedy to na Johna najpierw spadły dachówki łamiąc jego rękę, a kilkanaście dni później miał zostać w nią uderzony przez panią Halinę, współwłaścicielkę budynku.
– To był okres, kiedy do Polski dotarł huragan Ksawery. Przecież ta wichura wtedy uszkodziła dachy także innych okolicznych budynków – wspomina pan Marian.
Z kolei pani Halina dodaje: – Przyszłam po raz kolejny zwrócić uwagę, że jest za głośno. Nie ukrywam, że wychodząc na klatkę trzasnęłam drzwiami. Wtedy wyskoczył do mnie ten Anglik i zaczął coś krzyczeć po angielsku. Nie rozumiałam go, ale na pewno mnie obrażał. A jak do mnie podszedł to już zaczął wydawać dźwięki, jakby go niby coś bolało. On miał wtedy rękę na temblaku i pewnie chciał skandalu. Jak niby ja miałabym uderzyć takiego wysokiego mężczyznę? A oskarżyć można każdego... Nie mam nic w tej sprawie do ukrycia.
Właściciele nie zgadzają się też z zarzutami, że nękali i nachodzili pracowników kawiarni. Przekonują, że byli w niej tylko kilka razy. Ponadto podkreślają, że w ich ocenie lokal był nieprzystosowany do przygotowywania w nim potraw.
– Tam nie było żadnej wentylacji a oni oferowali posiłki. Moglibyśmy to zgłosić do sanepidu – mówią.
Z kolei sama pani Grażyna odpowiada: – Przecież Sanepid wszystko zatwierdził. Poza tym nie gotowaliśmy tam obiadów itp. tylko robiliśmy np. kanapki.
Właściciele budynku przekonują też, że chcieli żyć w zgodzie z właścicielami kawiarni, lecz ci mieli prowadzić ją niezgodnie z umową.
– W jakim interesie byłoby nie wynajmować tego lokalu? Niektórzy z wynajmujących są tu od ok. 20 lat i nie ma problemu. Pierwszy raz spotkaliśmy się z taką sytuacją. Jednak po tym wszystkim powiedzieliśmy im, że nie przedłużymy umowy. Jest nam przykro, że teraz tak nas potraktowano
– mówią.