Podpalacz podłożył ogień w sześciu miejscach. Pomoc przyszła z nieba
- Cholernie trudna akcja! - mówili obecni na miejscu strażacy. W ciężkim terenie toczyli nierówną walkę z szybko rozprzestrzeniającym się ogniem.
W czwartek, 12 maja przed godziną 13 w Gorzowie rozległy się dźwięki strażackich syren. Wkrótce na niebie pojawiły się samoloty. Początkowo ciężko było skojarzyć te dwa wydarzenia. Ale wkrótce okazało się, że strażacy i samoloty walczą z dużym pożarem traw i lasu, do którego doszło po obu stronach ul. Dobrej (wylot na Kostrzyn). Ogień pojawił się w rejonie rezerwatu Gorzowskie Murawy, płomienie buchały też w lesie po drugiej stronie drogi.
- To bez wątpienia było podpalenie. Zlokalizowaliśmy ogniska pożaru w sześciu miejscach - mówi Piotr Pietkun, nadleśniczy Nadleśnictwa Bogdaniec, którego spotkaliśmy wczoraj na miejscu pożaru. - Trudno teraz mówić o stratach, jest na to za wcześnie. Najpierw musimy się uporać z pożarem. Wiemy, że są nim objęte ponad trzy hektary lasu.
Początkowo strażacy informowali, że z ogniem walczy pięć zastępów. Ostatecznie w akcji brało udział ponad 10 zastępów strażaków. - Cholernie trudna akcja! Jest gorąco, duże zadymienie, do tego działamy w trudnym terenie - mówili na miejscu naszemu reporterowi. Faktycznie, strażacy w pełnym rynsztunku musieli pokonywać strome wzniesienia, które były objęte pożarem. Teren był na tyle trudny, że wozy strażackie miały problem z dojazdem. Z tego powodu brakowało wody, a bez niej z gorąca roztapiały się węże. Pomoc nadeszła z nieba. Dosłownie! Do akcji włączono aż pięć samolotów gaśniczych dromader. Ich piloci najpierw przelatywali nisko nad lasem, wypatrując płonących miejsc, po czym wracali nad upatrzony fragment lasu i zrzucali wodę. Łącznie wykonały 25 lotów.
- Gdyby nie te samoloty, byłoby nam dużo trudniej. Dzięki wodzie zrzucanej z powietrza ogień tak szybko się nie rozprzestrzenia - mówili strażacy. Ogień ugaszono dopiero około 17. Sprawą podpalenia prawdopodobnie zajmie się policja.