Podlasie po latach
Deweloperzy gnieżdżą mieszkania w wielopiętrowych wieżowcach, a ludzie to kupują, widocznie z sentymentu.
Wbrew powszechnej w Krakowie opinii, zwłaszcza osób, które spędzają wakacje w Tajlandii, Podkarpacie i Podlasie to nie są czarne dziury. Przede wszystkim tych dwóch regionów, stanowiących podobno oś „polski B”, nie da się w ogóle porównać, bo tam są inne klimaty, roślinność i kuchnia, czyli rzeczy, które tak naprawdę definiują życie ludzi w ogóle (a nie preferencje polityczne, czy tym podobne).
Prawie wszystkie knajpy w Białymstoku pozamykane. Albo zbankrutowały, albo przez te kilka miesięcy koronawirusa ludzie odkryli, że siedzenie w ogródkach jest przyjemniejsze, niż słuchanie disco-polo w piwnicach. Można go już zresztą w całej Polsce słuchać bezobciachowo, i Białystok na tym tle się już nie wyróżnia. Najpiękniejsza, tam, opera w Polsce nie działa, bo wirus, zrozumiałe, ale jej niekończące się, zjawiskowe ogrody na dachu, są tak samo zamknięte jak dawniej, ponieważ nikt nie odważył się postawić na nich ogródków piwnych, a piwo, niestety, jest w tym kraju jedynym kluczem do rewitalizacji.
Mieszkałem w Białymstoku przez dłuższy czas, ostatnio sześć lat temu.
Najbardziej uderzające jest to, że w tym mieście nie zmieniło się w ogóle nic, poza interesującym zjawiskiem Manhattaningu.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień