Pod mchem znajdziesz nazwisko. Na ratunek polskim nagrobkom na Ukrainie

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Plęs
Andrzej Plęs

Pod mchem znajdziesz nazwisko. Na ratunek polskim nagrobkom na Ukrainie

Andrzej Plęs

„Jeśli my zapomnimy o nich, niech Bóg zapomni o nas". Podkarpaccy dziennikarze dbają, by przywrócić pamięć przedwojennych polskich żurnalistów na dzisiejszej Ukrainie.

Odwiedzających cmentarz na lwowskim Łyczakowie wita tuż za główną bramą wejściową obelisk ku czci Romana Szuchewicza - generała i naczelnego wodza Ukraińskiej Powstańczej Armii.

Niedaleko stąd do grobów Marii Konopnickiej i genialnego Stanisława Banacha. Szuchewicz po sąsiedzku ma monumentalną kaplicę grobową rodziny Baczyńskich; nie da rady jej przyćmić eksponowaną lokalizacją, ale nowiutka kwatera poległych na Majdanie już tak. Jeszcze większa powstała tuż obok cmentarza Orląt Lwowskich.

Na Łyczakowie coraz mniej nagrobków z alfabetem łacińskim - przybywa nowych, pisanych cyrylicą. Niby nekropolia zamknięta, a zmarłych przybywa. Bo miejsce dla pochówku prestiżowe, a poza tym miejscowych nacjonalistów pewnie mierzi każdy przejaw minionego polskiego czasu.

Gdzie dziś zapomniany, opuszczony przez bliskich zmarłego, zarośnięty chwastami i omszały nagrobek z polskobrzmiącym nazwiskiem, tam jutro może pojawić się płyta z lastriko albo nawet marmuru, ale pisana cyrylicą. I z nowym lokatorem.

Polscy przewodnicy mówią, że niewiele trzeba, by obejść zakaz grzebania zmarłych: trochę dolarów dla administracji cmentarza. Więc jeśli się grób oczyści, znicz zapali, biało-czerwoną wstążeczkę przewiąże, to może zostanie on uznany za „zaopiekowany” i nikt nowy się nie wprowadzi.

A przecież Łyczaków to kawał polskiej historii: tu spoczywają prochy twórców polskiej kultury, powstańcy i profesorowie, przedwojenni lekarze, pisarze, poeci i dziennikarze. I coraz mniej we Lwowie tych, którzy zaopiekowaliby się ich nagrobkami.

Ocalić od zapomnienia

„Jeśli my zapomnimy o nich, niech Bóg zapomni o nas” - wyryto na płycie jednego z omszałych nagrobków powstańczych. Pierwsi przypomnieli sobie polscy prawnicy: w 2009 roku zebrali pieniądze na renowację nagrobka Juliusza Makarewicza, autora kodeksu karnego z 1932 roku.

Audycję o tej akcji zrobiła Jola Danak-Gajda z Polskiego Radia Rzeszów; przy okazji olśniło ją, że przecież na lwowskim Łyczakowie spoczywa tłum przedwojennych polskich żurnalistów, którym też należy się pamięć. Po kwerendzie w archiwach miała gotową listę około 50 lwowskich dziennikarzy, trzeba było jeszcze tylko (?) odszukać wśród cmentarnych chaszczy ich nagrobki, oczyścić z mchu i chwastów, wyciąć samosiejki, umyć tablice nagrobne.

Jeśli polscy prawnicy mogli zadbać o grób swojego autorytetu, mogli i dziennikarze. Jola błyskawicznie znalazła w Rzeszowie i Przemyślu kilku chętnych na kurs do Lwowa. Ze szczotkami, zmiotkami, saperkami do wykopywania samosiejek, workami na zbutwiałe liście i śmieci. Już pierwsza jednodniowa wyprawa w 2009 r. uświadomiła ochotnikom, że to akcja na lata, bo w kilka godzin parę osób może oczyścić kilka grobów, a nie kilkadziesiąt.

Chętnych do corocznej akcji od 10 lat przybyło, kiedy organizację wzięło na siebie Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Tym bardziej że bohaterów pióra przybywało, dołączali do nich wydawcy i zapomniani przez wszystkich poeci, i każda wizyta, każdego następnego roku odkrywała nowe nazwiska na starych grobach.

- W latach 1918-1939 we Lwowie ukazywało się 1000 tytułów prasowych - przypominał dr Piotr Szopa z rzeszowskiego oddziału IPN. Bo i Instytut włączył się organizacyjnie i czynnie w dziennikarską akcję przywracania pamięci kolegom po fachu.

- Pod tym względem Lwów wyprzedzał Kraków. Swoje periodyki wydawało każde stowarzyszenie, uniwersyteckie wydziały, a była przecież jeszcze polska rozgłośnia radiowa.

Śmierć jest sprawiedliwa dla wszystkich - żurnaliści z Podkarpacia (a i kilku warszawskich dołączyło do akcji) szukają, znajdują i sprzątają nagrobki poetów powstańców, niezależnie od światopoglądu, jaki ci za życia wyznawali.

Uwaga, czas i wysiłek tak samo należał się Władysławowi Bełzie, poecie, twórcy Macierzy Polskiej i Katechizmu polskiego dziecka („Kto ty jesteś? Polak mały”), jak i Bolesławowi Czerwieńskiemu, autorowi „Czerwonego Sztandaru” („Krew naszą długo leją katy; Wciąż płyną ludu gorzkie łzy”). Spoczywająca przy głównej alei Łyczakowa Maria Konopnicka nie musi z zaświatów martwić się o uwagę odwiedzających nekropolię polskich pielgrzymów: przy jej nagrobku każdego roku przez dniem Wszystkich Świętych stoi kilkadziesiąt zniczy.

Za to gen. Tadeusz Rozwadowski leży sobie skromnie na Cmentarzu Orląt między nastolatkami poległymi w wojnie o Lwów w 1919 roku. A przecież to on wygrał Bitwę Warszawską i uczynił Cud nad Wisłą w 1920 roku.

Nie tylko Łyczaków

Na Łyczakowie sława polskiego oręża i pióra się nie kończy. Podkarpaccy żurnaliści szybko zauważyli, że jeszcze więcej uwagi trzeba poświęcić polskim nagrobkom na lwowskim Cmentarzu Janowskim.

To nie miejsce pielgrzymek Polaków z ojczyzny, jak Łyczaków - tu karczowanie chwastów wokół polskich nagrobków było jeszcze bardziej intensywne, płyty nagrobne jeszcze bardziej omszałe i trzeba było drzeć szczotkami ryżowymi, by spod mchu wydobyć inskrypcje. O ile łyczakowska nekropolia doczekała się jakiej takiej ewidencji nagrobków i nazwisk, to janowska wciąż wydobywana jest spod chwastów.

A im dalej od Lwowa, tym mniejsza uwaga rodaków dla starych polskich nekropolii. Z tej w Stanisławowie (dziś to Iwano-Frankowsk) niewiele zostało - w 1980 roku wjechały tu sowieckie buldożery i cmentarz zrównały z ziemią, zamieniając w park miejski.

Ostało się kilka polskich nagrobków osłoniętych przez pobliskie drzewa, między którymi spychacze nie potrafiły manewrować. Także nagrobek zmarłego w 1932 roku Maurycego Gosławskiego - poety, żołnierza i powstańca.

Ludzie nie mieli pojęcia, co się szykuje. Tylko nieliczni, zaalarmowani pocztą pantoflową, zdołali ekshumować swoich bliskich.

- Moja rodzina zrobiła to dosłownie w ostatniej chwili. Jednak zmarli wciąż tu spoczywają, pod tymi alejkami, którymi chodzimy, pod tymi trawnikami, na których bawią się dzieci

- opowiada Witalij Czaszczin, prezes Towarzystwa Kultury Polskiej „Przyjaźń” w Iwano-Frankowsku.

Tamtego 1980 roku radzieckie buldożery zmiotły tu grobowiec rodziny Sosabowskich. Kiedy rodzina słynnego gen. Stanisława Sosabowskiego (tu się przecież urodził) chciała gdzieś w świecie zorganizować malutkie mauzoleum poświęcone generałowi, to stanisławowskich Polaków prosiła o garść ziemi ze zrekultywowanego przez komunę cmentarza. Pozornie polska grupa dziennikarzy niewiele ma tu do roboty. Tylko pozornie.

Za pamięć naszą i waszą

W przestrzeń ni to cmentarza, ni parku miejskiego Stanisławowa wdziera się nowa rzeczywistość i pamięć historyczna. Z początkiem lat 90., kiedy Ukraina uzyskała niepodległość, powstały tu dwie aleje grobów ukraińskich Strzelców Siczowych, których historia polska nie najlepiej wspomina. A nieopodal pyszni się czerwonymi marmurami zupełnie nowa, poświęcona poległym w wojnie o ukraiński Donbas.

A park-cmentarz, starszy niż warszawskie Powązki i lwowski Łyczaków, nie jest jedyną nekropolią w tej części dzisiejszej Ukrainy, na której pamięć i patriotyzm polski toczy walkę partyzancką z patriotyzmem ukraińskim. Jeśli ten drugi cichaczem, ale intensywnie coraz bardziej wdziera się w przestrzeń nekropolii, to polski próbuje się przed tą ekspansją bronić.

I dlatego dziennikarze każdego roku na tutejszych cmentarzach nie tylko porządkują polskie groby, ale stojące na nich krzyże przewiązują biało-czerwonymi wstążeczkami. Jak zajrzeć do podlwowskich Winnik, to na tutejszym cmentarzu stary obelisk „Cześć Bohaterom poległych w obronie Ojczyzny 1918-1920” niemal sąsiaduje z zupełnie nowiutką, ale znacznie większą „Mogiłą bojców pogibszych za samostijnuju Ukrainu” w latach 1918-1919.

Ta sama wojna, tylko bohaterowie po różnych stronach frontu. Na wielu grobach rodzinnych to samo nazwisko, ale jeden Sołowskij pisany cyrylicą, a jego krewniak tuż obok na tej samej tablicy już łacińskim - Sołowski.

- Tu to jest normalne, choć normalnie to normalne nie jest- próbuje tłumaczyć proboszcz winnickiej parafii ks. Leontij Salamon. - Był czas, że pisać się z nazwiska po polsku mogło oznaczać kłopoty.

Tylko cmentarz w Bohorodczanach pod Kołomyją niczyj, tak zarośnięty. A spoczywa tu kilku „poległych Bohaterów I Brygady Legionów Polskich” i nawet swoją zbiorową mogiłę i tablicę mają.

I jeszcze dwóch przodowników przedwojennej polskiej policji „poległych na posterunku”. Wielu innych Polaków tu spoczywa, ale na gruntowne odchwaszczanie i oczyszczanie nagrobków będą musieli poczekać do przyszłorocznej wizyty żurnalistów.

Tymczasem muszą wystarczyć znicze i biało-czerwone wstążeczki. A i sprzątanie cmentarza w Kołomyi wypada dokończyć.

Andrzej Plęs

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.