Piękny, urzekający krajobraz i rzeki, czyli Polesia czar
Maria Borowska wychowała się w Kosowie Poleskim, Tomasz Winnicki w Busku. Ich losy splotły się dopiero po wojnie. O swoich przodkach z Kresów opowiada Tadeusz Winnicki
Dziś historia inna niż zwykle. Czy wyjątkowa? Na swój sposób na pewno. Tadeusz Winnicki nie jest Kresowiakiem, bo urodził się w roku 1947. Ale jego rodzice - Maria z Borowskich i Tomasz - wychowali się właśnie w tamtych stronach. Mama w Kosowie Poleskim, jakieś 100 kilometrów na wschód od Brześcia. Ojciec zaś w Busku, około 40 kilometrów na wschód od Lwowa. Losy obojga splotły się jednak dopiero po wojnie, już na Ziemiach Odzyskanych, w miejscowości Czernina, na pograniczu Dolnego Śląska i Wielkopolski.
Dom był niezły, blachą kryty
Kosów Poleski. Trzy-cztery tysiące mieszkańców. Połowa to Żydzi, niewiele mniej Polaków, Białorusini. Borowscy żyli tu od wieków. Józef, dziadek pana Tadeusza, poślubił Antoninę Kurecką. Z tej miłości na świat przyszli: Anna (rocznik 1910), Maria (1911), Kazimierz (1914), Elżbieta (zmarła w wieku trzech- czterech lat), Aleksander (1920) i Feliks (1924).
Wszyscy zostali ochrzczeni w kościele Świętej Trójcy, w tym samym miejscu, co Tadeusz Kościuszko, który urodził się w położonej nieopodal Mereczowszczyźnie.
Mój rozmówca w swoim unikalnym albumiku ma przedwojenne zdjęcie ołtarza tej świątyni. - Dziadek Józef przed wojną wybudował dom. I to niezły, blachą kryty. Dziadek zajmował się handlem, ale mieli też ziemię. Przez ich posesję płynęła Hrywda. Babcia Antonina opiekowała się dziećmi i domem. Dziadek zmarł w 1930 roku - opowiada pan Tadeusz. - Mama przed wojną skończyła seminarium nauczycielskie w Słonimie. We wrześniu 1939 Rosjanie zajęli połowę domu Borowskich. Rodzina uniknęła zsyłki na Sybir tylko dlatego, że żyła tu z dziada pradziada i nie dostała ziemi z nadania. Maria doskonale mówiła po białorusku, więc uczyła w szkole w Różanie, miejscowości znanej także z tego, że mieściła się tu siedziba Sapiehów. A po pracy wiele ryzykowała, prowadząc tajne komplety.
- Gdy Niemcy weszli po raz drugi, zamordowali księdza Alojzego Rojcę. A później Żydów. Spędzili ich do stodoły i podpalili. Wuj Kazimierz widział to na własne oczy, za co został bardzo dotkliwie pobity przez Niemców - zaznacza mój rozmówca. Anny, najstarszej z rodzeństwa, nie było już wtedy w Kosowie Poleskim. W 1932 roku wyszła za oficera policji Mieczysława Wnęka i pięć lat później przenieśli się do Nowego Targu. Niedługo cieszyli się jednak małżeństwem. W roku 1944 Mieczysław, zadenuncjowany przez... - pan Tadeusz sugeruje, żeby nie pisać, przez kogo - został aresztowany i wywieziony do Gross-Rosen. Tam ślad po nim zaginął. Ale pozostał gdzie indziej - wyryty na ścianie celi więzienia Palace w Zakopanem, zwanym Katownią Podhala. Także w 1944 roku Aleksander został wcielony do Armii Berlinga. Niestety, nie doczekał końca wojny. Zginął w kwietniu 1945 pod Budziszynem... Z kolei Feliksa wywieziono "na roboty". Trafił do gospodarstwa w Grudziądzu. Latem 1945 Antonina wraz z córką Marią a zawsze opuściły rodzinny Kosów Poleski. Ruszyły w stronę Ziem Odzyskanych.
- Mama była kierowniczką transportu repatriacyjnego - zaznacza mój rozmówca. Pociąg dotarł na Dolny Śląsk. Część Kresowiaków zatrzymała się w Żmigrodzie, część w Górze. A Borowskie wybrały Czerninę. Maria znalazła pracę w gminie.
Imię na pamiątkę stryja
Busk. Jakieś osiem tysięcy mieszkańców, może ciut więcej. Niemal połowa to Żydzi, trochę mniej Polaków, Ukraińcy. Miasto hrabiów Badenich, herbu Bończa, w XIX wieku jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych rodów Galicji. - Browar, młyny, latyfundia, piękny pałac... - wylicza pan Tadeusz. Ale tymczasem zajmijmy się inną rodziną - Winnickich. Ta historia ma sporo znaków zapytania. Pradziadek mojego
rozmówcy brał udział w powstaniu styczniowym, za co zapłacił konfiskatą majątku w okolicach Buska właśnie. Wiedział, że kolejnych represji najpewniej nie przeżyją, więc z wiozącego ich na pewną śmierć transportu wyrzucił swojego syna Jakuba (rocznik 1863). Ten cudem ocalał. W jaki sposób? Dzięki komu? To te znaki zapytania... Jakub poślubił Marcelę Koziarską (1875). Doczekali się sześciorga dzieci: Tadeusza (1900), Antoniego (1904), Juliana (1907), Anieli (1909), Heleny (1910) i Tomasza (1916).
- Ja noszę imię na pamiątkę stryja Tadeusza, który zginął w wieku 18 lat. Będąc żołnierzem armii austriackiej, utopił się razem z koniem w Dniestrze - zdradza pan Tadeusz. - Dziadek Jakub i stryj Antoni pracowali w browarze u Badenich w Busku. Julian był gajowym w bliskiej okolicy. Aniela przeniosła się do Lwowa, gdzie pracowała w służbie u Badenich. Helena zajmowała się domem. A Tomasz, czyli mój ojciec, był konserwatorem dróg. - W 1939 roku ojciec był w wojsku. Brał udział w kampanii wrześniowej, ale nie dostał się do niewoli, udało mu się uciec - kontynuuje mój rozmówca. - Później działał w strukturach Armii Krajowej w rejonie Lwowa, razem ze swoim szwagrem, mężem Anieli. Oj, po wojnie ojciec miał przez to duże kłopoty. W 1944 roku Winniccy - Jakub i Marcela z Antonim i Tomaszem - po raz pierwszy uciekali przed siejącymi spustoszenie bandami ukraińskich rezunów. Bezpieczne schronienie znaleźli w okolicach Przeworska, skąd po jakimś czasie wrócili do Buska. W roku 1945 znów musieli zmykać. Ale tym razem już na zawsze. Na krótko zatrzymali się niedaleko Kielc, a później ruszyli w kierunku Ziem Obiecanych. Aż dotarli do Czerniny. Tam Tomasz zatrudnił się w gminie.
Ojca prawie nie pamiętam
W Czerninie splotły się losy Marii Borowskiej i Tomasza Winnickiego. Małżeństwo, którego owocem było trzech synów, nie trwało jednak długo. Tomasz zmarł w roku 1949. - Miałem wtedy dwa lata, więc w zasadzie prawie nie pamiętam ojca - przyznaje pan Tadeusz. - Z kolei dziadek Jakub żył przeszło 90 lat, odszedł w roku 1956. Też wcześnie, dlatego tak niewiele wiem o historii Winnickich. Ale jeszcze się dowiem, choć przede mną wiele pracy i mnóstwo poszukiwań. Na dowód, że szuka swoich korzeni, mój rozmówca otwiera kolejny album i pokazuje swoją kresową fotografię między mogiłami dziadka Józefa Borowskiego i jego brata Jana, z którym też wiąże się pewna opowieść. Otóż ożenił się on z kobietą wyznania prawosławnego i cała ta gałąź rodziny zmieniła religię.
- A mama o czym najchętniej wspominała, gdy mówiła o dzieciństwie i młodości spędzonych w Kosowie Poleskim? - pytam pana Tadeusza. - Opowiadała o pięknym krajobrazie, o rzekach - wylicza mój rozmówca i ponownie chwyta swój unikalny albumik. - O, tutaj mam zdjęcie mamy, jak płynie łódką po Hrywdzie - pokazuje. Krajobraz rzeczywiście sielankowy: rzeczka wije się leniwie, w czółnie trzy młode osoby, w tle rozlewisko, w którym brodzi kilkanaście sztuk bydła, wokół cisza. Polesia czar! Pan Tadeusz otwiera jeszcze jeden album, na fotografii kobieta... - To Maria Sapieżyna, koleżanka mojej mamy - wyjaśnia. - Mama do ostatnich swoich dni starała się utrzymywać z nią kontakt, korespondowała. Maria z Borowskich Winnicka wkrótce zrezygnowała z pracy w gminie i wróciła do zawodu nauczyciela, do szkoły w Czerninie. Pan Tadeusz skończył studia w Szczecinie, po których znalazł pracę w Zielonej Górze. I tu został.