Piasek nad Bałtykiem
Tysiące Polaków co roku jedzie nad polskie morze i cierpi. Wychowano nas na Słowackim i Mickiewiczu, cierpimy więc kornie we mgle, w której czają się widma, zjawy oraz grzybiarze. Cierpimy morsując w burych odmętach, cierpimy trzymając na deszczu gruby plik stuzłotówek dla właściciela tzw. apartamentów. Najbardziej cierpimy jednak przez piasek.
Polskie plaże standardowo wyposażone są w plakaty z uśmiechniętą gębą Filipa Chajzera, bar z mrożonymi rybami, karaoke o siódmej i Kalkutę parawanów, gdzie w co drugim kwadracie leży pijana, sprawiedliwa głowa domu. Plaże nie są za to wyposażone w prysznice, pewnie dlatego, że woda nie była za słona i kto by się tam przejmował.
W efekcie, Polak lub Polka nad morzem, w najintymniejszych zakamarkach swojego ciała zawiera ukryte drobinki, które towarzyszą nie tylko w dzień, ale też w nocy, wnosi je bowiem nieświadomie do swojego luksusowego apartamentu z zepsutym czajnikiem, łazi w kółko zastanawiając się co jeszcze, poza pasjansem i piciem wódki pozostało, myśli i roznosi, nanosi piasek, którego na plaży nie dało się spłukać. Będzie go później jeść, będzie z nim spać.
Siwiejący pan z uroczą romantyczną żoną trzymającą w dłoni ubłocone pantofelki, muskający o zachodzie słońca czubki fal? Zapiaszczeni. Gromadka rozkosznych brzdąców baraszkujących na ogrodowej trampolinie? Zapiaszczeni jak diabli. Jeśli kto chce pozgrzytać sobie zębami na pogodę, politykę albo na cokolwiek, to niestety nie może tego robić w przenośni. Musi zgrzytać z całym dobrodziejstwem nadmorskiego inwentarza.