Pani Jolanta z Gorzowa ratuje koty niczyje
Gdyby Jolanta Mrukowicz wygrała na loterii, to by otworzyła schronisko dla kotów. Od 20 lat opiekuje się zwierzakami, choć nikt jej kazał.
Jolanta Mrukowicz z Zawarcia opiekuje się bezpańskimi kotami. Karmi je, sterylizuje, zimą zapewnia schronienie i to wszystko na własny rachunek. Często trochę złośliwie jest nazywana „kociarą”, ale - jak mówi - nie jest to określenie, które ją specjalnie razi.
Pod skrzydłami ma teraz ponad 30 kotów. Każdy ma imię i - jak to koty, które chodzą własnymi ścieżkami - często bolesną historię. Masuś, który został pobity przez narkomanów. Mruczek, który ma trzy nogi. Ramzes ze złamanym udem. Mamuśka, która przeżyła wypadek samochodowy. Alinka, która nie potrafiła się przystosować do stada innych kotów... Te wszystkie „nieszczęścia” znalazły schronienie w domu pani Jolanty. A to nie koniec, bo zza okna mieszkania widać jeszcze stado kotów harcujących po podwórzu.
- Od zawsze kochałam zwierzęta… Nie udało mi się studiować weterynarii, o czym marzyłam w młodości. Zajęłam się bezdomnymi kotami - mówi pani Jolanta.
Kiedy 20 lat temu wprowadziła się na Zawarcie i zobaczyła na podwórku gromady zaropiałych kotów, od razu postanowiła się nimi zająć. - Już pierwszego dnia udało mi się złapać siedem kotek, które za własne pieniądze poddałam sterylizacji. Opieka nad zwierzętami to praca 24 godziny na dobę. Często też muszę jeździć do weterynarzy, co wymaga większego zaplecza finansowego - tłumaczy pani Jolanta.
W ciągu dwóch lat na zdrowie podopiecznych wydała aż 12 tys. zł. - Tutaj ludzie nie chcą pomagać. Dla wielu los bezdomnych kotów, tzw. dachowców, jest zupełnie obojętny. Raz na miesiąc przyjeżdżają do mnie wolontariuszki aż z Berlina, żeby wspomóc karmą czy puszkami, a resztą zajmuję się sama - mówi gorzowianka.
Koty traktuje jak własne dzieci. - Bywało, że sama jadłam chleb z masłem, żeby tylko starczyło na pożywienie dla moich kotów... Ktoś po prostu to musi robić. Im bardziej poznaję zwierzęta, tym bardziej je kocham - mówi tuląc kotkę Maseczkę.
W rodzinie pani Jolanta ma wsparcie. Mąż, chociaż w domu można się czasem potknąć o kota, chętnie pomaga.- Owszem czasami się denerwuje o to całe zamieszanie, ale szybko mu przechodzi - śmieje się pani Jola. W rodzinie kotami zajmuję się też siostra pani Jolanty - Elżbieta i synowa z Poznania, która też działa sama i na własny koszt.
Marzeniem pani Jolanty jest schronisko dla kotów, choć - jak zaznacza - nie tylko kotom należy pomagać. Szczególnie zimą, bo to najtrudniejszy czas. Apeluje, żeby dokarmiać zwierzęta, stawiać budy, ale przede wszystkim podejmować się adopcji. A jeśli ktoś chciałby któregoś z jej kotów lub wspomóc karmą czy finansowo - może dzwonić, tel. 504 402 049.