Operacja „Wisła” w Oświęcimiu
Na oświęcimskim dworcu funkcjonariusze UB wyłapywali osoby podejrzane o współpracę z UPA. Świadkiem tych wydarzeń był Henryk Białożyt, który sam jako repatriant przyjechał z Wileńszczyzny.
To zupełnie nieznany wątek w powojennej historii Oświęcimia. W latach 1945 - 1948 na tutejszej stacji kolejowej zatrzymywały się liczne transporty z repatriantami i przesiedlańcami.
- W 1947 roku oświęcimski węzeł kolejowy stał się również ważnym punktem akcji „Wisła” - zauważa dr Adam Cyra, historyk z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Jej celem poprzez wysiedlenie ludności ukraińskiej i łemkowskiej z ziem południowo-wschodniej Polski było zniszczenie oddziałów Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) i siatki cywilnej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN).
Świadkiem wydarzeń na oświęcimskiej stacji był Henryk Białożyt, który sam był repatriantem z Wileńszczyzny. Urodził się w 1926 roku w Kowalczukach k. Wilna, gdzie przed wojną przeniesiono jego ojca policjanta. - Gdy rozpoczęła się wojna, ojciec został zmobilizowany i po zajęciu Polski przez Niemców przedostał się na Zachód. Potem był żołnierzem armii Władysława Andersa. Walczył m.in. pod Monte Cassino - opowiada pan Henryk.
Z braćmi w Armii Krajowej
17-letni Henryk ze starszymi braćmi też podjął walkę z okupantem na Wileńszczyźnie w szeregach Armii Krajowej. Najpierw w 7. brygadzie pod dowództwem por. Wilhelma Tupikowskiego ps. Wilhelm, a potem rtm. Jerzego Rożałkowskiego ps. Gozdawa. Po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny przedwojennej Rzeczpospolitej w 1944 roku jego oddział został aresztowany przez NKWD. Razem z braćmi został zesłany na Syberię. Po zwolnieniu w 1946 roku przyjechał do Oświęcimia.
- Z pobliskich Babic pochodziła moja matka. Tutaj też rodzice mieszkali do czasu wyjazdu na Wileńszczyznę - mówi Henryk Białożyt.
Gdy przyjechał do Oświęcimia, mógł wreszcie po kilku latach spotkać się z matką, która wcześniej wróciła w rodzinne strony. Ojca nie było. Po wojnie został w Anglii, bojąc się, że w kraju mogą go spotkać represje, jak wielu innych żołnierzy walczących na Zachodzie.
Dla Henryka Białożyta to był trudny czas. Nie miał gdzie zamieszkać, nie mógł znaleźć pracy. Wyruszył w Polskę. Szukał pomocy w urzędach repatriacyjnych w Krakowie, Warszawie, Łodzi, a nawet w Gdańsku. - W Łodzi dostałem dokument własności domu na ziemiach zachodnich, ale nie pojechałem zobaczyć tej posiadłości. Uznałem, że spróbuję jeszcze raz coś znaleźć w Oświęcimiu - wspomina 91-letni pan Henryk.
I tak został najpierw stróżem, a potem magazynierem w punkcie odżywczo-sanitarnym Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w Oświęcimiu.
Punkt był w sąsiedztwie dworca kolejowego, gdzie dzisiaj stoi budynek dawnego hotelu Glob. Były to dwa parterowe drewniane baraki. W jednym znajdowały się biura, noclegownia, kuchnia i magazyn z darami Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy (UNRA).
- Ten barak na jakiś czas stał się również moim domem - mówi Henryk Białożyt. W drugim baraku było ambulatorium, izba chorych z 20 łóżkami. W kuchni codziennie była gotowana zupa dla repatriantów, którzy tutaj przebywali oraz dla tych przybywających w kolejnych transportach. - Moim zadaniem było wydawanie z magazynów suchego prowiantu dla repatriantów. Dla dzieci była wydawana czekolada, mleko skondensowane, ser szwajcarski i konserwy - opowiada Henryk Białożyt.
Punkt filtracyjny
Obok baraków mogły równocześnie zatrzymać się cztery pociągi na torach szerokotorowych prowadzących ze Wschodu i jeden o normalnym odstępie kół, do którego przeładowywano transporty z tych pierwszych. - Przeładunek trwał nieraz kilka dni. Pociągi przyjeżdżały m.in. z Kołomyi, Stanisławowa i Tarnopola oraz z Rzeszowa i Sanoka - wylicza dr Adam Cyra. Tylko w ramach akcji „Wisła” od maja do lipca 1947 roku węzeł kolejowy w Oświęcimiu przyjął dodatkowo 269 transportów z ponad 77 tys. ludzi. Na każdy taki transport czekała liczna grupa funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie.
Ten barak na jakiś czas stał się również moim domem
Tutejszy dworzec stał się punktem filtracyjnym, gdzie wybierano z transportów osoby podejrzane o współpracę OUN - UPA. - Wszyscy musieli wysiąść z pociągu i ustawić się wzdłuż peronu. UB miało listę tych Ukraińców, którzy walczyli na Wschodzie z Polakami. Tu ich wyłapywano - opowiada Henryk Białożyt. - W tym czasie część ubowców w rzeczach repatriantów w wagonach szukała broni - dodaje.
Ludzie z listy UB byli kierowani bez wyroków do Centralnego Obozu Pracy „Jaworzno” lub do WUBP w Krakowie w celu przeprowadzenia doraźnego śledztwa.
Od sierpnia 1947 roku do punktu odżywczo-sanitarnego PUR w Oświęcimiu kierowane były jeszcze osoby narodowości ukraińskiej, głównie Łemkowie. Były przypadki przywożenia Łemków, którzy po wywiezieniu na ziemie zachodnie uciekali i wracali w swoje rodzinne strony położone na terenie Nowosądecczyzny. Stąd ponownie wysyłano ich na zachód.
Ostatni transport odnotowano w sierpniu 1948 roku. Składał się z dwóch wagonów, w których znajdowało się 21 osób, w tym pięcioro dzieci i sześć krów. Byli to przesiedleńcy z powiatu limanowskiego.