Okiem Jerzego Stuhra. Jeden włoski dzień z uchodźcami
Kolejny raz wrócił Pan z Włoch. Ale, choć tym razem był Pan tam tylko „urlopowo i zimowo”, to przecież akurat wypadły we Włoszech wybory parlamentarne. Czy zdarzyło się coś niezwykłego?
Jeśli idzie o wybory, to raczej nie, bo właściwie nie rozstrzygnęły one niczego. Już wcześniej mówiło się o możliwościach wyborczych populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd z komikiem Beppe Grillo na czele, a i rządząca dotychczas Centroprawica miała swoje szanse. A teraz, w kilka dni po wyborczej niedzieli, jeszcze nie ma zbyt wiążących zwycięzców.
Ale właśnie z racji urlopowej bardziej byłem zależny od gazet. Miejscowych, regionalnych. A w nich można sporo wyczytać, dostrzec ślady spraw, które są miejscowe właśnie. Na przykład w Tyrolu, gdzie byłem, a który jest regionem granicznym, objawili się sprytni Austriacy. Orzekli, że każdy, kto mówi po niemiecku i urodził się w południowym Tyrolu, może dostać paszport austriacki. Taka była propozycja, może liczą, że za chwilę można przechwycić ten region?
Ale o tym wspominam jak o żarcie. Nawet nie wiem, czy sprawa ta znalazła duży oddźwięk w regionie.
Znalazłem sporo innych, ciekawych spraw, bardziej nam bliskich. Choćby taką, że młodzież szkolna w ramach inicjatywy „akcji imigracyjnych” postanowiła spędzić jeden dzień z imigrantami. I przypatrzeć się ich życiu, i ich pracy, temu, jak przebywają we Włoszech, jak się czują, jakie mają warunki.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień