Ojciec tłumaczył, kto jest Polakiem, a kto Ukraińcem i w jakim języku powinienem mówić. Poznajcie historię, która ma dwie strony
- Nigdy nawet nie przyszło nam do głowy, aby ukrywać, że jesteśmy Ukraińcami - mówi Wasyl Szlachtycz z Wilkanowa. - Wiele osób się zasymilowało, udowadniało, że są bardziej polscy niż Polacy. Ostatnio jednak ludzie zaczynają szukać własnych korzeni.
- Jestem Ukraińcem - mówi Wasyl Szlachtycz z podzielonogórskiego Wilkanowa. Nigdy nie miał problemów z mówieniem o swojej narodowości, nawet w czasach, gdy namawiano go, aby stał się na przykład Wacławem Szlachcicem. Podobnie jak nie ma problemów z przyznawaniem się do tego, że jego rodzinna wieś to Ulucz i z dociekaniem czym była w istocie akcja "Wisła".
- Ten mój powrót do rodzinnej przeszłości rozpoczął się, gdy w 1956 roku, na fali odwilży, pojechałem po raz pierwszy od czasu wysiedlenia do Ulucza - opowiada. - Wcześniej nie było takiej możliwości, a i wówczas ojciec napisał wcześniej list do wujka, Polaka, męża siostry taty, czy możemy już ich odwiedzić. Odpisał, że jest bezpiecznie. Wtedy także zacząłem pytać. O przeszłość. Bo po dawnym Uluczu zostały zdziczałe sady, zapadłe studnie i cerkiew na wzgórzu.
Rodzina pana Wasyla mieszkała tutaj od zawsze. Była to duża wieś, jakieś czterysta numerów i dwa tysiące mieszkańców. Gros mieszkańców stanowili Ukraińcy, nieco Polaków i Żydów. Sporo małżeństw mieszanych i regułą było, że jeśli ojciec był Polakiem dziecko chrzczono w kościele, a jeśli Ukraińcem, to w cerkwi. A później i tak wszyscy chodzili do jednej z dwóch cerkwi, gdyż świątyni rzymskokatolickiej we wsi nie było. Szlachtyczowie zajmowali się od pokoleń rolnictwem i ich obejście niczym szczególnym się nie wyróżniało, podobnie jak poziom ich życia nie odbiegał od średniej. Dom był drewniany, kryty blachą, porządny. Wszystko dlatego, że przez pięć lat, jeszcze w latach 20. minionego wieku, ojciec pana Wasyla pracował we Francji. A dziadek był cerkiewnikiem, czyli prawosławnym odpowiednikiem kościelnego.
Podczas późniejszych wizyt ojciec tłumaczył mi kto w rodzinie jest Polakiem, a kto Ukraińcem i w jakim języku powinienem z konkretną osobą rozmawiać.
- Z tego co opowiadali rodzice nie było antagonizmów narodowościowych, czy religijnych - opisuje Szlachtycz. - Ojciec był człowiekiem świadomym, dużo czytał, stąd śledził to wszystko co działo się nie tylko w Polsce. We wsi w czasie II Rzeczpospolitej nie było nawet jakiegoś specjalnego nacisku polonizacyjnego, panowała pełna swoboda religijna, działał znany chór mieszany. Tak naprawdę niezależnie od narodowości wszyscy mówili po ukraińsku i hucznie były obchodzone, na przykład, rocznice urodzin i śmierci Tarasa Szewczenki. To dopiero podczas późniejszych wizyt ojciec tłumaczył mi kto w rodzinie jest Polakiem, a kto Ukraińcem i w jakim języku powinienem z konkretną osobą rozmawiać.
Dla Ukraińców to ważny punkt na mapie. W 1815 r. w Uluczu urodził się Michajło Werbicki, kompozytor hymnu narodowego Ukrainy. Wracając do języka. Jak dodaje Szlachtycz to był raczej taki charakterystyczny dialekt, w którym do języka ukraińskiego dodano bardzo dużo polonizmów. Bo i żyła tam mieszanka narodowościowa klasyczna dla Kresów. Na przykład w XVI i XVII wieku przybyli tu Mazurzy (stąd na Kresach tak wiele osób o nazwisku Mazur), którzy wyrabiali m.in. łodzie "czołni i tramnicze do komiąg" oraz "kiczki do dychtowania komiąg", które służyły do spławiania Sanem soli z żup tyrawskich do Przemyśla. W roku 1870 wieś liczyła 1.342 Rusinów, 98 Polaków oraz 181 Niemców (Żydów). Pod koniec lat 30. we wsi znajdowało się 400 gospodarstw oraz 2.040 mieszkańców (w tym 1.620 Ukraińców). We wsi znajdował się dwór. I jeszcze jedno - Ulucz słynął z koronek.
Po 17 września 1939 wieś dostała się pod okupację sowiecką. 25 czerwca 1941 pod okupację niemiecką. Rodzice pana Wasyla opowiadali o tym jak prowadzono Żydów i o tym jak Polacy i Ukraińcy wzajemnie się wspierali podczas wojny. Nie było pogromów, rzezi, chociaż i tutaj działali ukraińscy "emisariusze" - cytując pana Wasyla - próbujący budzić narodową świadomość. Ale nie była żadnych wezwań do czystek etnicznych. Dlatego tak trudno mu zrozumieć, co też stało się w 1946 roku, mimo że tak naprawdę wojna tam nieustannie trwała.
- W 1946 roku przyszło polskie wojsko, trzy razy i puściło z dymem całą wieś - opowiada. - Znaleźliśmy schronienie w sąsiedniej wsi Dobre. A później, w 1947 roku zapakowano nas do wagonów i wywieziono na Zachód. Jak mówiono to w odwecie za zabicie gen. Świerczewskiego... Wówczas o rewanżu za tzw. rzeź wołyńską nikt nie mówił.
Bóg osądzi, kto z grzechem szedł w parze.
Kto brał to, co grzech dawał w naturze.
W blasku nieba, krzywd ludzkich witraże
Są plamami na narodów skórze
fragment wiersza Wasyla Szlachtycza
Do Ulucza i Jabłonicy Ruskiej ponownie wkroczyli żołnierze, spalili około 300 domów i zabili sześć osób.
Z całej wsi pozostał wówczas tylko jeden dom
Jak chcą badacze tamtej epoki Ulucz i sąsiednie miejscowości Hroszówka, Jabłonica Ruska oraz Wola Wołodzka stanowiły matecznik oddziału UPA, dowodzonego przez "Hromenkę". 12 stycznia 1946 Ulucz został spacyfikowany przez 3.000 żołnierzy WP z Birczy. Wówczas spalono dwa domy, dwa młyny i aresztowano 40 mężczyzn. To był początek. 21 marca oddział UPA "Burłaki" urządził we wsi zasadzkę na oddział WP z Tyrawy Solnej, który pacyfikował okoliczne wsie ukraińskie. Zginęło 14 żołnierzy, a kilku rannych utonęło w Sanie. 29 maja do Ulucza i Jabłonicy Ruskiej ponownie wkroczyli żołnierze, spalili około 300 domów i zabili sześć osób. To był odwet za spalenie pobliskiego "polskiego" Temeszowa. Wówczas wywieziono z Ulucza na Ukrainę około tysiąca osób. W nocy z 26 na 27 czerwca dwie sotnie UPA przeprowadziły akcję na komisję wyborczą, w której zginęło czterech polskich żołnierzy. Następnego dnia nastąpił atak odwetowy, podczas którego spalono kolejne 33 domy i zabito sześciu mieszkańców.
Z całej wsi pozostał wówczas tylko jeden dom, cmentarz oraz słynna cerkiew Wniebowstąpienia Pańskiego
10 września z Ulucza oddział UPA zaatakował Witryłów, Łodzinę i Hłomczę. W akcji brali udział bardzo młodzi chłopcy. Finał nastąpił 28 kwietnia 1947 r. Mniej więcej 550 ostatnich mieszkańców Ulucza zostało przesiedlonych i rozproszonych w ramach Akcji Wisła. Tyle historycy.
- Z całej wsi pozostał wówczas tylko jeden dom, cmentarz oraz słynna cerkiew Wniebowstąpienia Pańskiego w Uluczu na górze Dębnik - dodaje Szlachtycz. - I co charakterystyczne. Wysiedlano w ramach akcji Wisła nie tylko Ukraińców, ale rodziny mieszane, a nawet Polaków. Tyle się mówi o wysiedleniach, repatriacji Polaków z Kresów, ale nasz dramat wcale nie był mniejszy...
Ojciec pana Wasyla nigdy nie pogodził się z utratą ojcowizny. Pisał nawet listy do Komitetu Centralnego PZPR błagając o zgodę na powrót do Ulucza. Zapewniał, że jest gotów żyć nawet w szałasie, ale tam, "u siebie". Zgody nie otrzymał... Od 1990 r. w dniu Wniebowstąpienia Pańskiego (40. dzień po Zmartwychwstaniu) odbywają się coroczne zjazdy wysiedlonych mieszkańców Ulucza. W ten sposób kontynuowana jest tradycja przedwojennych odpustów, kiedy to na Dębnik ściągały tłumy wiernych.
- Nigdy nawet nie przyszło nam do głowy, aby ukrywać, że jesteśmy Ukraińcami - kończy pan Wasyl. - Wiele osób się zasymilowało, udowadniało, że są bardziej polscy niż Polacy. Ostatnio jednak ludzie zaczynają szukać własnych korzeni. Nie wiem, może dlatego, że jest niepodległa Ukraina, a nie sowiecka republika. A może chęć poznania prawdy staje się ważniejsza niż te wszystkie emocje i stereotypy. Natomiast nie zgadzam się na wskazywanie winnych tego, co zdarzyło się w tych krwawych i mrocznych czasach, tylko po jednej stronie. Na stosunki między naszymi narodami nie można patrzeć tylko od roku 1940 i licytować się liczbami ofiar.