O takim Rakowie opowiadałam dzieciom. Taki jest mój Raków
Pani Bronisława wyjmuje fotografię. - Pamiętam wszystkich nauczycieli - pokazuje i zaczyna wyliczać. - Od prawej historyk Leon Wiśniewski. Nie wymawiał "r"...
A mnie właśnie listonosz gazetkę przyniósł i zabierałam się do czytania - wita mnie serdecznie Bronisława Bazan z Krępy pod Zieloną Górą i zaprasza do domu. - Prenumeruje pani? - ni to pytam, ni stwierdzam. Moja rozmówczyni uśmiecha się.
W pokoju na ławie już czeka piękny, stary album z pieczołowicie posegregowanymi zdjęciami. Pożółkłe fotografie mają swój niepowtarzalny urok. I wartość. To kawał historii rodu pani Bronisławy i kawał historii Rakowa. Obok albumu równiutko złożone kartki, pokryte starannym pismem.
- Kupiłam długopis, taki ekstra. I proszę - moja rozmówczyni podsuwa przygotowane wspomnienia. Przeczytała w naszej gazecie opowieści Zbigniewa Majewskiego i Bronisławy Zamiatały, którzy też pochodzą z Rakowa. I napisała swoje.
Ocalmy od zapomnienia
"Po przeczytaniu w "Gazecie Lubuskiej", żeby ocalić od zapomnienia, też chcę się włączyć i opowiedzieć, jak ja pamiętam Raków. O powstaniu Rakowa i historycznych dziejach tego miasteczka dużo napisano. A ja chcę opisać moje wspomnienia, jak to pamiętam.
Jest to piękne miasteczko, położone na granicy z Rosją. Domy przeważnie są drewniane, kryte gontem, suche i ciepłe. Kościół zbudowany w stylu gotyckim, okolony murem pałac przykościelny robi wrażenie. Obok plebania, gdzie dzieci w dniu I Komunii Świętej miały poczęstunek (kakao, ciasto). Pamiętam jeszcze, jak był staruszek ks. Majewski, który częstował dzieci w czasie spaceru cukierkami "raczkami" - niezapomniany smak. Do cerkwi z okolicznych wsi zjeżdżali się parafianie wyznania prawosławnego. W Rakowie było kilkadziesiąt rodzin prawosławnych, ale na wsi większość. Bożnica była, gdzie modlili się Żydzi, obok szkoła żydowska i bogata biblioteka.
Łatanowska i jej mąż. Żyd, który uczył religii... Szkoła była najbliżej granicy.
I pani Bronisława wyjmuje fotografię, o której pisze w nawiasie. - Pamiętam wszystkich nauczycieli - pokazuje i zaczyna wyliczać. - Od prawej historyk Leon Wiśniewski. Nie wymawiał "r", a to była Czerwona Ruś. I jak uczniowie podłapali, to nie mówili już Wiśniewski, tylko Czerwona Ruś. On prowadził strzelczyki, a ksiądz Bańkowski krucjatę eucharystyczną i rywalizowali, kto przyciągnie więcej młodzieży. Ta pani uczyła śpiewu, taka biedna, skromna, uczniowie jej nie słuchali. Szczuka od matematyki. Dymkowa. Jan Maźnicki, kierownik, miał żonę Olgę, przystojną, ładną. Antoni Bańkowski, ksiądz. Kononowiczowa, taka starsza pani. Łatanowska i jej mąż. Żyd, który uczył religii... Szkoła była najbliżej granicy.
"Pięknie położona nad rzeką Isłocz. Obok znajdował się sierociniec, który prowadziły siostry zakonne. W szkole były organizacje: harcerstwo, strzelczyki i krucjata eucharystyczna (ks. Bańkowski). Wybudowany nowy Dom Ludowy, gdzie były zabawy i imprezy kulturalne. Był magistrat, sąd grodzki, gmina Raków. Koło Domu Ludowego była remiza strażacka i orkiestra dęta, z którą mam bolesne wspomnienie.
Otóż u nas mieszkał kapelmistrz tej orkiestry Antoni Wysocki. Dom był duży i zawsze mieszkali lokatorzy. Otóż podczas nocnej burzy (1937 roku) od pioruna zginął w naszym domu, stał pod żarówką (już była elektryczność). Ciemność, brzęk szkła, w oknach wypadły szyby, i krzyk żony. Przeżyłam szok. Jeszcze w dorosłym życiu bałam się burzy.
Najładniejsze wyszły za wojskowych.
Orkiestra uświetniała wszystkie uroczystości. 3 maja, 11 listopada, rocznice śmierci Piłsudskiego. Były też koszary, wojsko Korpus Ochrony Pogranicza, który patrolował granicę. Żołnierze idąc na ćwiczenia, zawsze śpiewali, a panny za mundurem szły sznurem. Najładniejsze wyszły za wojskowych.
Rynek był czworobok, a na środku, jak Sukiennice, sklepy: z obuwiem, materiałami tekstylnymi, cukiernia, piekarnia, spożywczy, apteka i inne. Od rynku rozchodziły się ulice Piłsudskiego, Kościuszki, Konopnickiej, Mickiewicza, Kościelna".
Złoto pradziadka
Pięć domów, w których mieszkali Dzudzewiczowie (panieńskie nazwisko pani Bronisławy), początkowo stało przy Mińskiej. - A potem trzy przy Mickiewicza, zaułek, i dwa przy Świętokrzyskiej - dodaje moja rozmówczyni. - Naprzeciw stał murowany krzyż. Podobno jak Napoleon szedł na Rosję, to ten krzyż postawił. Taka była legenda.
Tato miał brata Franciszka. Opuścił dom rodzinny i dostał dziewięć hektarów ziemi.
Jest też legenda rodzinna. - Mój pradziadek był murarzem. Murował coś na cmentarzu i wykopał szkatułkę ze złotem. I trzy domy postawił dla synów - zdradza pani Bronisława. - Pradziadek Antoni miał trzech synów: Ignacego, Józefa i Wincentego. Józef młodo zmarł i pradziadek mieszkał z synową, opiekował się nią.
- Mój tato, też Antoni, jak na granicy był ten handel, to trochę wychodził i uzbierał sobie złota. Oczywiście nie chodził tak, jak opisywał to Sergiusz Piasecki w "Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy" - zastrzega pani Bronisława. - Tato miał brata Franciszka. Opuścił dom rodzinny i dostał dziewięć hektarów ziemi. A wujek został i wziął trzy hektary.
Za zaoszczędzone złoto Antoni Dzudzewicz postawił dom. - On był tak na dwie strony - tłumaczy moja rozmówczyni. - Ganeczek, z jednej strony trzy pokoje i kuchnia, korytarz, i dwa pokoje i kuchnia. U nas zawsze mieszkali lokatorzy. Pierwszy był Zubowicz, komisarz policji, potem Bogdanowicz i trzeci ten od pioruna.
Trzymaliśmy też krowę, łąka służyła jako pastwisko.
Antoni Dzudzewicz (rocznik 1894) z żoną Anną miał troje dzieci: Bronisławę (1926), Czesława (1928) i Bernarda (1932). - Tato to była złota rączka - wspomina najstarsza z rodzeństwa. - Miał dziewięć hektarów, ale nie lubił ziemi uprawiać. Ziemia była dzierżawiona na trzeci snop. To znaczy, że dostawaliśmy jedną trzecią zebranych, gotowych plonów. I tak mieliśmy zboże dla świnek i dla kur. Trzymaliśmy też krowę, łąka służyła jako pastwisko.
- Tato umiał domy stawiać. Piękne, drewniane domy - pani Bronisława oczami wyobraźni wraca do Rakowa. - Kupował też od Żydów garbowaną skórę, żeby buty uszyć, bo mojej mamy brat był szewcem. Podeszwy kupował. I ten brat szył, a tata sprzedawał. I komorne było za mieszkanie, lokatorzy zawsze mleko kupili, jajko... U nas akurat biedy nie było, nie mogę powiedzieć.
Dwa razy w tygodniu były targi na rynku. Przyjeżdżało dużo wozów i handlowali wszystkim: ze wsi przywozili zboże, len, a u nas była dalsza obróbka, międlenie, czesanie, a piękne pasma wysyłali do fabryk. Z siemienia tłoczyli olej. Rzemieślnicy wystawiali swoje wyroby, buty, stolarkę. Bardzo było rozwinięte garncarstwo (dobra glina), robili piękne misy, dzbany, donice i te wyroby były znane na cały powiat. Artystyczne wyroby wykonywał utalentowany Franciszek Dzudzewicz - flakony, popielniczki, dzbanuszki, ozdobione ptaszki, kwiatki, lwy, liście.
Była garbarnia, gdzie wyprawiali skóry, no i szyli kożuchy. Modne i przydatne na tamte czasy kożuszki damskie (a la góralskie), to też zdolne dziewczęta je wyszywały i miały zajęcie. Słynne też były wyroby Fiedorowiczowej - wędliny i pierniki. Grzyby też były wysyłane w inne regiony Polski i za granicę.
Młodzi wesoło spędzali czas, tworzyli grupy, w lecie organizowali majówki, śpiewali, tańczyli nad rzeką, a w zimie urządzali potańcówki i gry zespołowe (pomidor). Ja tak pamiętam Raków do 17 września".
Pierwszym transportem
Wrzesień 1939 to data, która brutalnie dzieli wspomnienia wszystkich naszych kresowych Czytelników na "przed" i "po".
"Przyszła okupacja (wyzwolenie od panów), w szkole język rosyjski, w sklepie pustki, brak cukru, soli, nafty. Tato mój, mając doświadczenie z poprzedniej wojny, kupił dwa worki soli i dzięki temu mieliśmy produkty spożywcze wymienione za szklankę soli.
Smutne i niepewne nastały czasy, czy w nocy nie zapukają do drzwi, "zabieraj się, 20 minut", i już kogoś nie było. Wywiezione zostały rodziny wojskowych, policjantów, leśniczych, gajowych. Wielka wywózka miała być w czerwcu, na liście było 80 rodzin, m.in. my. Ale uratowali nas Niemcy. 24 czerwca Niemcy napadli na Związek Radziecki, a my w ten sposób uniknęliśmy wywózki na Syberię.
Żydzi zaczęli nosić gwiazdę Dawida i zaczęli tworzyć getto w bożnicy i szkole. Przy likwidacji Litwini i Niemcy spalili około 1.000 osób.
Ogólna była radość, bo za pięć dni już byli Niemcy. Ale dla nas była wielka strata, dorobek życia mojego taty spalił się, dom i wszystkie zabudowania. Spaliło się 36 domów z zabudowaniami, meble, pościel, ubrania. No i zaczęły się rządy niemieckie, zaczęli likwidować patriotów sowieckich, a najwięcej chodziło z czerwoną opaską Żydów, więc po krótkim czasie zabrano ich całe rodziny i rozstrzelano na pasie neutralnym, no i my, pogorzelcy zamieszkaliśmy w żydowskich domach. W niedługim czasie Żydzi zaczęli nosić gwiazdę Dawida i zaczęli tworzyć getto w bożnicy i szkole. Przy likwidacji Litwini i Niemcy spalili około 1.000 osób.
Już nie było granicy z Rosją i tamtejsza ludność spod Mińska przywoziła futra, chusty i co się da wymieniali na żywność. Ze wsi też przynosili na wymianę i rynek był przepełniony. Na wsiach pojawiły się znowuż bandy, które napadały i zabierały żywność. W Rakowie utworzyli samoobronę, bo też próbowali napadać. W samoobronie była zwerbowana młodzież i tam zaczęła działać komórka konspiracji AK".
Gdy Raków został bez opieki, Dzudzewiczowie wyjechali do miejscowości Dubasze. Znaleźli schronienie u starszej kobiety, którą wcześniej sami przyjęli pod swój dach. - Ale wróciliśmy i zamieszkaliśmy z wujkiem Franciszkiem - dodaje pani Bronisława. - On miał córkę w moim wieku. Mieszkał tam też Białorusin, który umiał robić walonki. Zatrudnił nas na niby, żebyśmy nie musiały pracować w lesie. Potem to już zapisaliśmy się na wyjazd do Polski. Ruszyliśmy pierwszym transportem.
Na miejscu przy oknie siedzi moja rozmówczyni. Na malutkim stoliku leży złożona "Gazeta Lubuska".
Źródełko jest!
"O takim Rakowie opowiadałam dzieciom i ku mojej radości nasze dzieci - moich braci, którzy teraz mieszkają w Warszawie, wujka Franciszka, którzy mieszkają w Lubuskiem, moje w Zielonej Górze i poza - skrzyknęły się...".
- Nagle tekst się urywa, prawda? - uśmiecha się pani Bronisława, a ja nie kryję zaskoczenia i sprawdzam, czy przypadkiem nie upuściłem jakiejś równiutko złożonej kartki. Ale nie.
- ... i pojechaliśmy do Rakowa. 17 osób - moja rozmówczyni dopowiada niedokończoną historię.
- I co? I jakie wrażenia? - dopytuję.
- Nasi byli zachwyceni! - nie ukrywa pani Bronisława. - Bardzo dobre powietrze tam jest. Tylko rzeki nie ma...
- I cudownego źródełka pewnie też...
- Nie! Źródełko jest, tu nawet mam wodę ze źródełka - moja rozmówczyni wskazuje butelki stojące w rogu przy kredensie. - Tylko z Isłoczy zrobił się strumyk...
Pani Bronisława znika na chwilę w korytarzu i wraca z jeszcze większym albumem, kroniką niedawnej podróży do Rakowa. Powoli wertujemy strony, oglądamy fotografie ulic, domów, ludzi, nagrobków na cmentarzu, pomników... A na początku jest zdjęcie wykonane w pociągu. Na miejscu przy oknie siedzi moja rozmówczyni. Na malutkim stoliku leży złożona "Gazeta Lubuska".