- Jestem z ostatniego pokolenia urodzonego na Kresach i tak naprawdę to moje Horodyszcze znam z kilku wyjazdów - mówi Walenty Kulik ze Skwierzyny. - Jednak zawsze przyjeżdżam tam, jak do siebie, a każdy pobyt zdaje się zbyt krótki.
- Jestem z ostatniego pokolenia urodzonego na Kresach i tak naprawdę to moje Horodyszcze znam przede wszystkim z kilku wyjazdów, odwiedzin - dodaje. - Jednak zawsze przyjeżdżam tam, jak do siebie, a każdy pobyt zdaje się zbyt krótki.
Horodyszcze leży raptem 11 km od Pińska, stolicy dawnego województwa poleskiego. Przyroda nad tą okolicą nieźle się namęczyła, ale efekt był imponujący. Wieś ulokowała się na cyplu, który z jednej strony przylegał do jezior Świętego i Horodyskiego, które z lotu ptaka wyglądały jak serce, z drugiej do rzeki Jasiołdy, a z trzeciej do kanału łączącego te akweny z rzeką. To była duża i bogata wieś. Fabryka dykty i formierów, stolarnia, młyn, spółdzielnia rolniczo-handlowa "Rolnik", zakład budowlany, apteka, kowal, fryzjer, sklepy rybny, monopolowy i spożywczy, szkoła ze schroniskiem wycieczkowym, pokoje do wynajęcia... Od 1935 roku działało przedszkole, co w II Rzeczpospolitej na wsi nie było czymś zwyczajnym. A od roku 1903 działały towarzystwo dobroczynne i ochotniczą straż pożarną. Takim dorobkiem nie mogło się pochwalić wiele nie tylko kresowych miasteczek. Na dodatek była to wieś... portowa. Przepływało kilkaset stateczków towarowych, pasażerskich, parostatki. Stąd nic dziwnego, że tutaj właśnie powstał harcerski ośrodek żeglarstwa śródlądowego.
I tak po kawałku
- Komasacja gruntów, którą przeprowadziła królowa Bona, nie specjalnie się udała, gdyż moi rodzice mieli pola w jedenastu różnych miejscach i to było standardem - opowiada pan Walenty. - Każde pole miało swoją nazwę. Przy okazji pierwszej wizyty chciałem poznać każdy nasz zagonek na Korpyłówce, Dumyłówce, Hobryszach, Berehu, za murem, za jeziorem...
Ojciec pana Walentego swojej młodości dobrze nie wspominał. Wraz z innymi dziećmi wychowywał się w pobliskiej Rzeczycy w tzw. polskiej opiece. I wojna światowa zmusiła go do przerwania nauki i już mając lat 15 pracował jako rybak. W latach 1921-1922 służył w wojsku w Brześciu, a później pracował w miejscowej fabryce dykty, ale nadal dorabiał jako rybak. Z kolei po 17 września 1939 był zatrudniony w rybackim kołchozie. Nawiasem mówiąc swoje umiejętności wykorzystał i po wojnie, dzierżawił dwudziestokilometrowy odcinek Noteci i prowadził gospodarstwo rolne.
Mama była z domu Kleban. To dobre nazwisko. Jeden z Klebanów był najpierw organistą w kościele w Horodyszczu, później swoją pracą, uporem, talentem i przy wsparciu księży ukończył konserwatorium muzyczne, a w swojej dalszej karierze dostąpił zaszczytu dyrygowania orkiestrą na dworze cara w Petersburgu. Tam zakochał się z wzajemnością w pewnej kniazini. Bojarzy na dworze cara, aby nie dopuścić do mezaliansu, otruli go. Rzeczy osobiste, ubrania i inne przedmioty w wielkiej skrzyni odesłano rodzinie...
- Pamiętam opowieści ojca o kolejnych wojnach, okupacjach - wspomina pan Walenty. - W mojej wsi nabierały one innego wymiaru, a dowody tej historii były namacalne. Na przykład 18 września 1915 roku rozpoczęła się okupacja niemiecka. Opowiadano o drobiazgowych przeszukaniach obejść, gdy okupanci zabierali niemal każdy okruch jedzenia. A pod koniec rabowano wszystkie metalowe, przede wszystkim mosiężne przedmioty. Kto nie zdążył ich schować, zazwyczaj zakopać, tracił żelazka, rondle, samowary, klamki, lichtarze...
Ten krzyż odrośnie?
Pan Walenty latami "dłubał" we wszelkich możliwych źródłach, aby zebrać wszelkie możliwe informacje o ziemi horodyskiej. W 1659 roku wojewoda trocki Karol Kopeć sprowadził z Włoch, z klasztoru Monte Casino, 13 zakonników benedyktynów fundując w Horodyszczu klasztor i kościół. Przy okazji nadał im pięć okolicznych wsi, place w Pińsku, tysiąc morgów ziemi oraz spore sumy pieniędzy. W roku 1668 podwoiła się liczba zakonników, którzy zbudowali klasztor i barokowy kościół określane jako niepowtarzalne w skali kraju. Świątynia była porównywana z tymi włoskimi i słynęła z przepięknych fresków i malowideł. Cały ten zespół został posadowiony na wyniosłym wzgórzu w miejscu dawnego grodziska obronnego. Rząd carski w roku 1843 skonfiskował dobra klasztorne. Dwadzieścia lat później niektórzy zakonnicy i nowicjusze zaciągnęli się do powstańców Romualda Traugutta, który miał majętności w sąsiednim powiecie. W 1865 w ramach odwetu, na rozkaz Murawiowa, klasztor skasowano, kościół zamknięto. Stało się to nocą, a żołnierze przypłynęli łodziami z Pińska. 40 zakonników pojmano i wysłano na Sybir. W 1869 opuszczone opactwo zostało darowane za zasługi generałowi szwedzkiego pochodzenia de la Gardie z zastrzeżeniem, że ma je rozebrać do fundamentów. Później opactwo trafiło do jego córki. Niestety "życzliwi" donieśli carowi, że budynki nadal stoją. Właścicielka została zmuszona do sprzedania zabytku w formie cegieł pińskim żydom za symboliczne 300 rubli.
Jednak to nie koniec tej historii. W obronie budynków stanęły uzbrojone w widły, kociuby, grabie, sierpy kobiety i dzieci. Udało im się odpędzić kilkadziesiąt furmanek.
- Jedną z tych kobiet była moja prababcia - nie bez dumy podkreśla pan Walenty. - Znalazłem tę informację w pracy magisterskiej pani Niny Małaszyckiej...
Walka o odzyskanie świątyni trwała do roku 1913 dzięki wsparciu pań o wielkich nazwiskach udało się zebrać 30 tys. rubli na wykupienie obiektu. Spory w tym udział miał także ówczesny członek Rady Państwa Rosyjskiego, a później minister spraw zagranicznych II Rzeczpospolitej Konstanty Skirmuntt. Kościół uratowano, ale duży, piękny dzwon "Benedykt" został wywieziony do Mińska i tam, podczas I wojny światowej, został przetopiony. Ostatecznie 9 lipca 1944 roku kościół zniszczyli wycofujący się Niemcy.
Rok później lato było upalne i poziom wód w jeziorze gwałtownie się obniżył, odsłaniając okazały krzyż, który siłą wybuchu wbił się w dno. Polacy, którzy jeszcze nie wyjechali za Bug w ramach akcji wysiedleń, gromadzili się na brzegu. Odczytywali to jako znak... Władza radziecka kazała krzyż usunąć, ale nikt z miejscowej ludności nie odważył się tego zrobić. Przywieziono więźniów z Pińska, a rozmontowywali i odpiłowali krzyż nurkowie. I wówczas, jedna z przyglądających się temu kobiet powiedziała: "upiłowali, ale korzenie zostały, krzyż odrośnie"
Flota na fali
Wieś była jeszcze z jednego powodu sławna. Na Jeziorze Horodyskim znajdowała się przystań i rejon ćwiczeń flotylli rzecznej polskiej marynarki wojennej z Pińska. Powstała w roku 1921 i stacjonowała na Jasiołdzie. Flota liczyła 80 jednostek bojowych i pomocniczych, w tym sześć dużych okrętów bojowych zwanych monitorami. Jednostki nazywały się "Pińsk". "Wilno", "Kraków", "Warszawa", "Toruń" i... "Horodyszcze". Święto flotylli odbywało się każdego roku 3 lipca. To na pamiątkę pierwszej zwycięskiej bitwy rzecznej floty w 1919 roku. Pan Walenty pamięta ostatnie święto w 1939 roku. Było podniesienie bandery, gala flagowa, parada tzw. burtowa i salut 21 armatnich salw. A później msza w kościele i festyn. Z kolei w 1928 roku utworzono w Pińsku rzeczną eskadrę lotniczą, której zadaniem było osłanianie działań okrętów. Rzeczni lotnicy obchodzili z kolei święto 15 lipca. Również bardzo uroczyście...
- Po 17 września 1939 roku na prawie wszystkich okrętach pińskiej flotylli dokonano samozatopienia - kończy pan Walenty. - 26 oficerów NKWD rozstrzelało w Mokranach. Rozpoczęła się okupacja bolszewicka. Ale to już całkiem inna historia...