Nie krzywdź psa! Historia Piotra Kuryło ku przestrodze
Miał wyjechać na zawody, a nie wiedział co zrobić ze swoim psem. Przywiązał do ogrodzenia azylu. To był błąd, za który Piotr Kuryło srogo zapłacił - stracił reputację, sponsorów, żonę...
Afera na cały kraj wybuchła w sierpniu tego roku. Piotr Kuryło, który miał biec z Augustowa do Grecji, by wziąć udział w ultramaratonie Ateny-Sparta, przywiązał swojego psa do ogrodzenia zamkniętego w tym czasie schroniska dla zwierząt. Działo się to przy upale przekraczającym 30 st. C. Zdarzenie zarejestrowały znajdujące się przy wejściu do schroniska kamery. Psu nic się nie stało, ale informacja poszła w Polskę.
- Czuje się pan zaszczuty?
- A jak inaczej nazwać sytuację, w której przez wiele dni niemal wszystkie media w kraju na mnie plują, jakbym zamordował kilka osób, a obrońcy zwierząt piszą specjalne petycje do wszystkich sponsorów, których miałem na koszulce, żeby się wycofali? Poczułem się jak jakaś bestia.
Gdyby nie ja, to tego psa, którego nazwałem Sara, pewnie dawno na świecie by nie było. Znalazłem ją na śmietniku. Wychudzona, ledwo trzymała się na nogach.
- Ale tego psa przed schroniskiem pan zostawił. W dodatku - na słońcu.
- Owszem, i zdaję sobie sprawę, że zrobiłem źle. Drugi raz takiego błędu już bym nie popełnił. Natomiast do opinii publicznej nigdy nie dotarły wszystkie okoliczności tego zdarzenia. Pierwsza jest taka, że gdyby nie ja, to tego psa, którego nazwałem Sara, pewnie dawno na świecie by nie było. Znalazłem ją na śmietniku. Wychudzona, ledwo trzymała się na nogach. Ulitowałem się i zaopiekowałam. A przecież mogłem odwrócić głowę? Nikt by o tym nie wiedział. Sarę odkarmiłem do tego stopnia, że potem w mediach pojawiły się informacje, że jest w ciąży. No ale pies pozostawiony na słońcu, w dodatku - w ciąży, to lepiej przecież brzmi. Próbowałem Sarę oddać komuś z rodziny czy znajomym. Nikt się jednak nie zgodził. Musiałem podjąć szybką decyzję. Szkoda, że schronisko było przez kilka godzin zamknięte. I czemu nikt się tym nie zajął? Powtarzam jeszcze raz - zrobiłem źle, przepraszam za to, ale reakcja opinii publicznej była niewspółmierna.
- No to trzeba było od razu się bronić, a nie wszystko „przyjmować na klatę”.
- Na policji w Augustowie pokazano mi artykuł, że za znęcanie się nad zwierzętami grożą dwa lata więzienia i 100 tysięcy złotych grzywny. Jeśli jednak się przyznam, to skończy się na 2,5 tysiąca. Rzuciły się na mnie media oraz obrońcy zwierząt. Ci ostatni byli zainteresowani jak najwyższą karą finansową, bo sądy zwykle coś na ich rzecz od skazanych orzekają.
Na facebooku miałem wtedy 4 tysiące znajomych, a broniły mnie chyba ze trzy osoby. Pojawiały się natomiast tak wulgarne wpisy, że jeśli to są rzeczywiście miłośnicy zwierząt, to tym zwierzętom serdecznie współczuję.
- Pewnie zrobiło się panu nieswojo, kiedy nikt nie stanął w obronie gościa, który na własnych nogach przebiegł świat i był jeszcze niedawno wychwalany przez wszystkie polskie media?
- Na facebooku miałem wtedy 4 tysiące znajomych, a broniły mnie chyba ze trzy osoby. Pojawiały się natomiast tak wulgarne wpisy, że jeśli to są rzeczywiście miłośnicy zwierząt, to tym zwierzętom serdecznie współczuję. Ze wszystkich moich sponsorów nie wycofały się tylko Wodociągi Białostockie. Reszta uległa tej potężne presji mediów i obrońców zwierząt, którzy chcieli mnie wręcz wdeptać w ziemię.
- Gdyby tej afery nie było, co dzisiaj robiłby Piotr Kuryło?
- Były całkiem realne plany, by otworzyć w Augustowie szkołę dla biegaczy długodystansowych. Byliby oni tam przygotowywani pod każdym względem, także psychicznym, do podejmowania dużych wyzwań. Niestety, po tej aferze plany legły w gruzach.
- Chyba tak jak całe pana życie. Uciekł pan do Anglii, by pracować na budowie. To w Polsce budów już nie ma?
- Przekonałem się, jak bezwzględni potrafią być Polacy. Nie miałem więc żadnych problemów z tym, że wyjeżdżam z kraju. I, nie czarujmy się, w Anglii znacznie lepiej płacą. Zatrudnił mnie mieszkający tu kolega. Lepiej trafić nie mogłem. Wyczytałem już gdzieś w polskich mediach, że to taki rodzaj kary za Sarę. Skończyła się moja kariera biegacza i muszę zasuwać na budowie. Nic bardziej mylnego. Ja w Polsce jako budowlaniec pracowałem praktycznie cały czas. Pierwszy dom postawiłem, gdy miałem 18 lat. Z biegania dało się wyżyć tylko w ostatnim roku. Bo pojawiło się sporo sponsorów z całej Polski, więc mogłem zająć się wyłącznie treningiem. I tak trenowałem, że się przetrenowałem. Nie poszło mi więc ani w amerykańskim ultramaratonie Badwater, ani na trasie Ateny-Sparta. Z bieganiem chciałem się zresztą rozstać już parę lat temu. Ale znajomi wręcz zmusili mnie do tego, by podejmować kolejne wyzwania. Teraz już koniec i odwołania nie ma. Proszę mi wierzyć, że praca na budowie, nawet przez kilkanaście godzin dziennie, jest znacznie lżejsza niż przebiegnięcie za jednym razem 240 kilometrów.
- Pan w Anglii, a rodzina w Polsce...
- No cóż, żona się ze mną rozwiodła. Ta afera z psem też pewnie miała tu jakieś znaczenie. Ja jestem twardy zawodnik, wiele już w życiu przeszedłem. Ale moja rodzina mocno to wszystko przeżywała. Okazało się, że ich mąż i ojciec to prawdziwy zbrodniarz. Jednak mimo wyjazdu, więzów z córkami nie zerwałem. Po to zdecydowałem się na Anglię, by więcej łożyć na ich utrzymanie. I zawsze to będę robił.
- Wróci pan kiedyś?
- Na razie chcę popracować ze dwa-trzy lata. A potem wrócę i w jakimś spokojnym miasteczku założę siłownię z fitnessem z prawdziwego zdarzenia. Taką bez żadnego koksu. No chyba, że coś się zmieni i już w tej Anglii pozostanę.
- Czyli o Piotrze Kuryle nigdy już nie usłyszymy?
- Kto wie. Za parę lat nikt o historii z psem nie będzie pamiętał.