Czerwiec w szkole to zakamuflowane wakacje, które odbywają się pod płaszczykiem długich weekendów, dni dyrektorskich, wycieczek, zielonych szkół, wyjść, wypadów, skróconych lekcji z powodu egzaminów gimnazjalnych, rad pedagogicznych lub zbyt ładnej pogody. Coraz więcej rodziców nie ma skrupułów, by w czerwcu wyjeżdżać na wakacje, zwłaszcza że wakacje przed wakacjami są w dużo lepszych cenach.
Gadałem ostatnio z kilkoma nauczycielami o tym, co właściwie robi się w szkole o tej porze roku. Wielu z nich głownie wykłóca się z uczniami i rodzicami o stopnie z zachowania. Bo wszyscy czują się teraz wzorowi. Dobra ocena z zachowania brzmi już jak nagana. Nauczyciel musi się gęsto tłumaczyć z tego, że poniżył dziecko przypinając mu etykietkę „dobrego ucznia”.
Typowy uczeń, który niczym się nie wyróżnia: biega, pluje, przeklina, spóźnia się na lekcje i wagaruje, ale rzadko, czuje się teraz „bardzo dobry”. To chyba pokłosie amerykańskiego myślenia „Think big!”. Jeśli ktoś nie ma temperamentu do biegania i wygłupiania się, aspiruje już do miana wzorowego. I tu pojawia się problem jak nazwać uczniów, którzy rzeczywiście są bardzo dobrzy i wzorowi? Może trzeba poszerzyć skalę i wprowadzić ocenę chwalebną i doskonałą? Ale wtedy poniżające będzie bycie wzorowym, a wszyscy uznają się za doskonałych. Można oczywiście brnąć dalej i wprowadzić ocenę fenomenalną i eminentną, ale za chwilę skończy się nam wydolność językowa.
Inflacja słów dotyka też drugiego końca skali, bo uczniowie, którzy znęcają się nad młodszymi i kradną komórki dostają co prawda najniższą, aktualnie stosowaną ocenę z zachowania, ale ona się nazywa „odpowiednia”. A skoro zachowania ocierają się o kryminał są wciąż odpowiednie, pojawia się pytanie, jakie zachowania są nieodpowiednie? I jaki uczeń ma powód do autorefleksji, skoro, co by nie robił, zawsze jest dobrze lub przynajmniej odpowiednio? Pierwszą okazję do takiej refleksji dostaje uczeń dopiero, gdy w szkole pojawia się policja i interwencyjny program telewizyjny. Wszyscy są wtedy w szoku. Wychowawca otwiera przed kamerą dzienniki i mówi: „Nie było z nim żadnych kłopotów. Z zachowania miał same dobre oceny.” Uczeń, też jest w szoku. Rok temu rozbił szybę kamieniem i miał ocenę dobrą, pół roku temu rozbił szybę, ale już głową kumpla i wciąż było to zachowanie odpowiednie, a teraz, gdy dla zabawy wsypał środek przeczyszczający do kubka koleżanki od razu jest policja i wizja poprawczaka.
Trochę takiego ucznia rozumiem. Skąd miał wiedzieć, że przekracza cienką, czerwoną linię, skoro nikt go wyraźnie nie ostrzegł, że się do niej zbliża? Rozumiem, że dzieciaki źle znoszą, gdy mówi się im, że zrobiły coś źle, ale to nie powód, by im tego nie mówić. Sam okazjonalnie bywam nauczycielem, dzieląc się w szkołach moją pasją języka chińskiego i zauważam, jak trudno przyjmują dzieciaki nie-hurraoptymistyczne wiadomości. Szybko przekonałem się, że nie mogę straszyć, że chiński jest trudny i że długo jest się kiepskim w posługiwaniu się tym językiem. Prawidłowe metodycznie jest pozytywnie brzmiące kłamstwo, że chiński to najprostszy język świata i można się go nauczyć w miesiąc, a jeszcze pozytywniej jest powiedzieć, że tak naprawdę każdy chiński już zna, tylko jeszcze o tym nie wie. Nie można, nawet delikatnie zwracać uwagi, że znak jest napisany nieprawidłowo, bo uczeń strzeli focha, zamknie się w sobie, a czasem nawet rozpłacze. Nauczyłem się szybko, że w dobie pedagogiki nieustannej marchewki moje stwierdzenie „To jest napisane źle. Popraw to!” odbierane jest jak brutalny policzek. A to przecież tylko prawda.
Kiedyś na warsztatach z wystąpień publicznych w Warszawie jeden uczestnik powiedział, że dotyka go nieustanny hejt, w którym zarzuca się mu, że sepleni. Wyznał to bardzo sepleniącym głosem na granicy zrozumiałości. Wyjaśniłem mu spokojnie, że to nie hejt, bo rzeczywiście sepleni. Dzieciak naskarżył na mnie rodzicom. Straszono mnie konsekwencjami. Czy taką oczywistą prawdę też się już przemilcza? Czy zezowatym snajperom nie mówi się o brakach w predyspozycji, żeby nie psuć ich wiary w siebie i poczucia wartości? Przecież nie znając chińskiego, sepleniąc i mając zeza wciąż jesteśmy wspaniali! Tyle że nie w sinologii, retoryce i strzelectwie.