Na PHL trzeba dołożyć
Niepewna sytuacja toruńskiego hokeja po spadku z PHL. Jest szansa na obronę ekstraklasy drogą dyplomatyczną, ale czy to ma sens?
We wtorek zakończyła się walka o utrzymanie w Polskiej Hokej Lidze. W Janowie Nesta Mires poniosła trzecią porażkę w czwartym meczu podczas decydującego etapu i już nie ma szans na opuszczenie ostatniego miejsca w tabeli.
Dlaczego się nie udało? Na to pytanie znaleźć musi odpowiedź sztab szkoleniowy z Leszkiem Minge na czele. Doświadczony szkoleniowiec przejął zespół w połowie sezonu z rąk Olega Małaszkiewicza.
Pod wodzą Minge w styczniu Nesta Mires grała świetnie, zdobyła 16 punktów, dwa razy więcej niż Zagłębie. Wydawało się, że w decydującej rundzie ośmiu spotkań spokojnie jest w stanie odrobić straty. Tymczasem już po czterech z ośmiu kolejek sosnowiczanie odjechali na bezpieczny dystans, wygrywając po drodze nawet w Toruniu.
- We wtorek ręce mi opadły. Cieszę się, że tego meczu nie zagraliśmy w Toruniu, był naszym najgorszym w sezonie - przyznaje szkoleniowiec. - To była katastrofa. Wydaje mi się, że nie wszyscy udźwignęli presję. Wszyscy widzą, że obcokrajowców to ja mam dwóch (Kukuszkin i Żyliński - przyp. red.). Umiejętności chłopcy mają, choć różne. Nie wszyscy sobie radzą z tym obciążeniem psychicznym. Trzy lata męczyli się w I lidze, bo inaczej tego nazwać tego nie można. Nie grali w ekstraklasie i było im trudno - dodaje Minge.
Prezes Bogdan Rozwadowski przed sezonem był optymistą, wierzył w siłę wychowanków, ale teraz otwarcie przyznaje: budżet był zbyt mały na ekstraklasę. - Z mojego punktu widzenia bez wsparcia dużej spółki nie ma szans na skuteczną rywalizację z najlepszymi. Możemy powiększyć budżet o 100 tysięcy dzięki mniejszym sponsorom czy oszczędnościom, ale to nie zmieni naszej strategicznej sytuacji. Musimy zatrudnić droższych hokeistów, przynajmniej jedną piątkę, która będzie rywalizować z czołowymi klubami.
Będą w Polsce znowu dwie ligi? |
W PZHL słychać, że I ligę warto odbudować. Niewykluczone, że związek ograniczy ekstraklasę i może Nestę Mires, Zagłębie i Naprzód Janów zepchnąć arbitralnie do I ligi do tego kluby z Gdańska, Dębicy, ewentualnie z Warszawy lub Łodzi. Zwolenników takiego rozwiązania nie brak wśród najmocniejszych klubów. |
Dziś to jednak pisanie palcem po wodzie, bo czekają nas wybory w Polskim Związku Hokeja na Lodzie, na razie nie wiadomo, kto będzie dalej rządził związkiem. Torunianie po cichu liczą, że wykupiona rok temu dzika karta będzie obowiązywać jeszcze na kolejny sezon. |
Klub szacuje, ze potrzebuje dodatkowego pół miliona złotych, aby skutecznie rywalizować w PHL. Skromne środki znalazły swoje odbicie w poziomie obcokrajowców. Sprawdził się Siergiej Kukuszkin (29 goli, 31 asyst w 42 meczach), ale to jeden rodzynek w cieście. W trakcie sezonu dołączyli Jarosław Sarsok i Juraj Roźnik, ale mieli już mizrny wpływ na wyniki drużyny. Podobnie jak zwolnieni wcześniej Stanislaw Kamko czy Aleksandr Zacharenka.
- Kukuszkina udało nam się zatrudnić poniżej jego realnej wartości, ale już zapowiedział, że w kolejnym sezonie chce podwyżki. Dobry obcokrajowiec to 3-4 tys. dolarów miesięcznie, wtedy dostajemy gracza, który gwarantuje solidny poziom. Nas na takie pensje nie stać - przyznaje Rozwadowski.
W Toruniu niski budżet to większe kłopoty niż na południu kraju. Znacznie trudniej sprowadzić dobrego polskiego gracza, bo trzeba mu zapewnić także mieszkanie. Same dojazdy na mecze to 10 procent budżetu. Żaden innych klub w PHL nie ma takich kosztów.
Taka jest obecna sytuacja spółki, a jakie są widoki na przyszłość? W obecnej I lidze nikt sobie nie wyobraża gry. W tym sezonie o awans biły się zespoły z Gdańska i Dębicy. To zresztą za dużo powiedziane, bo specjalnie do PHL się nie pchają. Utrzymywanie drużyny seniorskiej dla kilku meczów o punkty i może kilku towarzyskich turniejów nie ma żadnego sensu.