„Myślałem, że nie przeżyję...”
– W głowie miałem tylko żonę i dzieci – mówi przed sądem pan Jacek, taksówkarz z Głogowa, porwany przez dwóch bandytów.
Andrzej M. i Wojciech W. stanęli w czwartek przed sądem w Zielonej Górze, oskarżeni o porwanie taksówkarza w Serbach pod Głogowem. – Myślałem, że nie przeżyję. W głowie miałem tylko żonę i dzieci – wspomina ofiara. Bandyci katowali mężczyznę, wozili w bagażniku jego taksówki. Oblali benzyną, grozili podpaleniem. Mówili, że będzie rękoma kopał grób dla siebie.
Był 12 grudnia ubiegłego roku. Dochodziła godzina 3.30. Pan Jacek kończył pracę. Taksówkarz jednej z korporacji w Głogowie już miał jechać do domu. Po drodze kupił jeszcze jedzenie. Chwilę później dostał zlecenie. Miał zabrać dwóch klientów z Serbów.
Andrzej i Wojciech czekali przy głównej drodze. Znali się od dziesięciu miesięcy, razem pracowali. Andrzej, z zawodu piekarz, jeździł busami po Europie, Wojciech był mechanikiem w firmie. Pijani zamówili kurs do Starych Serbów. Po drodze ustalili jednak, że pojadą do Głogowa.
Wtedy się zaczęło. Z taksówki wyskoczył Andrzej. Zaczął krzyczeć do Wojciecha, żeby ten kazał taryfiarzowi zatrzymać się
– Wtedy starszy powiedział, że nie zapłaci za kurs. Mam zawieźć ich do Głogowa za darmo – relacjonował przed sądem poszkodowany taksówkarz. Mężczyźni nagle zrobili się agresywni, przeklinali. Pan Jacek zaproponował, że może ich odwieźć z powrotem do Serbów, powoli ruszał. Wtedy się zaczęło. Z taksówki wyskoczył Andrzej. Zaczął krzyczeć do Wojciecha, żeby ten kazał taryfiarzowi zatrzymać się. Wojciech jedną ręką chwycił pana Jacka za szyję, a drugą zaczął zadawać mu ciosy w głowę. – To były bardzo silne uderzenia – zeznawał poszkodowany. Po chwili do samochodu podbiegł Andrzej i wyciągnął pana Jacka zza kierownicy. – Rzucili mnie na betonowy płot z taką siłą, że pękło jedno przęsło – opowiadał taksówkarz. – Bili mnie na zmianę, jeden po drugim. Wreszcie stwierdzili, że wrzucą mężczyznę do bagażnika. Wtedy Wojciech powiedział, żeby wsadzić go na tylne siedzenie. Tak też się stało. Andrzej usiadł obok pana Jacka, a Wojciech za kierownicą i odjechali.
Andrzej przez cały czas bił taryfiarza. W pewnym momencie przystawił mu palec do głowy. – Powiedział, że ma klamkę i mnie zapier... – relacjonowała ofiara przed sadem. Wojciech kazał panu Jackowi mówić pacierz. Następnie padło pytanie, czy ma łopatę, którą wykopie sobie grób. – Powiedziałem, że nie mam łopaty. Wtedy ten młodszy powiedział, że grób wykopię sobie własnymi łapami – mówił taksówkarz.
Wojciech przeprosił taksówkarza i prosił o wybaczenie
Samochód zatrzymał się w szczerym polu. Bandyci wyciągnęli pana Jacka, kazali mu wejść do bagażnika. Nie chciał. – Bałem się, bo mówili, że spalą mnie razem z autem – zeznawał. W końcu zmusili go do tego. Zabrali mu złotą obrączkę i srebrny różaniec. Andrzej chwycił za baniak z benzyną i zaczął oblewać nią ofiarę. Dodał, że taryfiarz nie wie, z kim zadarł. Pan Jacek dostał kilka ciosów w głowę, bandyci zamknęli bagażnik i odjechali. – Nie wiem, jak długo mnie wozili, gdzie jeździliśmy. Dla mnie to była cała wieczność. Słyszałem coś o Lesznie i dyskotece. Jeden z mężczyzn powiedział też, że wpier... się dla 11 czy 12 złotych – opowiadał taksówkarz.
Wreszcie samochód zatrzymał się. – Nie wiem, gdzie byłem. Po chwili przestałem słyszeć tych mężczyzn – relacjonował poszkodowany. A był na ul. Daszyńskiego we Wschowie. Po pewnym czasie podjechało jakieś auto. Wysiedli z niego ludzie, którzy uwolnili pana Jacka i wezwali policję. Bandyci zostali szybko ujęci. Obaj przyznali się do zarzucanych im czynów, ale nie w całości. Wojciech nie przyznaje się do oblewania benzyną, a Andrzej do tego, że chciał spalić ofiarę.
Wojciech przeprosił taksówkarza i prosił o wybaczenie. – Nie chciałem tego zrobić, to zrobiła wódka – tłumaczył. Z sądu oskarżeni wrócili do swoich cel, konwojowani przez policjantów. W czwartek obrona chciała uchylenia aresztu. Sąd nie zgodził się na to, chociażby z powodu wysokich kar, jakie grożą obu bandytom – do 12 lat więzienia.