- Poprosił mnie, abym pojechał do Słupska, odkopał zwłoki i wyrzucił do rzeki. Z wyjątkiem czaszki, którą miałem pozostawić w ogrodzie rodziców zamordowanego, umieścić na kiju i doczepić do niej kartkę z napisem, że jak będą dociekać, kto to zrobił, spotka ich to samo – zeznał współwięzień Daniela K. o morderstwie, które K. popełnił w grudniu 1971 roku w Słupsku.
Przez prawie dwa lata rodzice łudzili się, że ich syn żyje. Prawie dwa lata zabójcy udawało się uniknąć odpowiedzialności. Swoją ofiarę złożył w grobie zaledwie 370 metrów od własnego domu...
5 lipca 1973 roku prokurator z Koszalina przesłuchiwał więźnia, który odsiadywał wyrok w Zakładzie Karnym w Koszalinie. Klemens N. za kratami spędził już ponad rok. W celi poznał słupszczanina Daniela K. – Nie wiem, dlaczego nabrał do mnie zaufania – rozpoczął.
O przesłuchanie w charakterze świadka Klemens N. poprosił sam. Po kilku dniach pobytu w jednej celi Daniel wspomniał mu o zabójstwie, które zostało popełnione dwa lata wcześniej w Słupsku.
– Morderstwo to stało się niemal ciągłym tematem rozmów. Nie mogłem najpierw zrozumieć, czy on mówi prawdę, czy fantazjuje. Z jego wypowiedzi wynikało jednak, że sprawcą jest on sam.
Marzeniem Daniela było zdobycie broni palnej, którą chciał posłużyć się do – jak sam powiedział – „sprzątnięcia” jemu niewygodnych osób. Czytaliśmy w prasie o pożarze w województwie białostockim. Tam miała się znajdować broń i amunicja z czasów wojny i wynikiem tego miały być wybuchy. Wydaje mi się, że właśnie dlatego zaczął się do mnie zwracać, bo ja pochodziłem z białostockiego.
Daniel K. opowiedział współosadzonemu, że zamordowany chłopak miał 18 lat, a znał go bardzo dobrze – przez około 11 lat. Chodził z nim do szkoły i na wagary. Powiedział, że kiedy ukrywał się przed milicją za popełnione przestępstwa, przyszedł do domu po żywność.
Na podwórku 18-latek miał go zauważyć. – K. miał się obawiać, że on ujawni jego kryjówkę, dlatego go „sprzątnął” – zaakcentował więzień. – O zabójstwie miał wiedzieć tylko jego młodszy brat, który przebywa w Zakładzie Poprawczym w Koszalinie.
Sygnał dla rodziców
W marcu Klemens N. złożył prośbę o przedterminowe zwolnienie. Kiedy Daniel K. się o tym dowiedział, dał mu adres rodziców zamordowanego. – Następnie narysował mi dokładny szkic, gdzie zwłoki zamordowanego zostały ukryte – powiedział osadzony. Poprosił, by ten znalazł wskazane miejsce, odkopał ciało i wrzucił je wraz z odzieżą do rzeki. Wcześniej jednak oddzielił od niego głowę i wbił ją na kiju w ogrodzie rodziców 18-latka. Do niej miał doczepić kartkę z groźbą: – By rodzice milczeli, bo mogą skończyć, jak syn.
Klemens N. myślał jednak o rychłym zakończeniu odsiadki. Dlatego skopiował plan i poprosił o spotkanie z prokuratorem. Wskazał miejsce ukrycia zwłok tuż przy miejskim wysypisku śmieci przy ul. Portowej w Słupsku – na łące przyległej do gospodarstwa. Miejsce to miało być widoczne z okien domu rodziców Daniela K.
– Przy uschniętym i ułamanym drzewie, obok krzewu dzikiego bzu. Obok bzu miała być głowa – uściślił Klemens. – Chciał mnie wykorzystać po to, by mieć alibi, bo sam siedział w więzieniu. Dodał jeszcze, że Daniel K. planuje usunąć jedynego świadka zbrodni – swego brata: – Brata miał wywieźć samochodem gdzieś do lasu i tam go załatwić. Miał też upozorować, że brat uciekł za granicę.
Klemens nie był jedynym więźniem, którego Daniel K. obdarzył tak dużym zaufaniem. Również Tadeusz N. miał okazję poznać go w jednej celi. 11 lipca 1973 roku zeznał milicjantowi z Komendy Wojewódzkiej w Koszalinie: - Daniela poznałem w Wojewódzkim Zarządzie Zakładów Karnych w Koszalinie. Zapytał mnie wprost, jak długi czas mogą leżeć zwłoki ludzkie w ziemi. Odpowiedziałem, że nie orientuję się dokładnie, ale chyba zależy to od podłoża oraz w jakiej ziemi leżą. Jakiś czas później miał widzenie z matką. Powiedział mi, że usłyszał od niej: „jeśli ty zabiłeś, to się przyznaj” – relacjonował.
Po kilku miesiącach panowie spotkali się ponownie – w więzieniu w Opolu. Tam Daniel opowiedział Tadeuszowi, jak zabił. Mówił o tym nie raz, jednak wersje nieco się różniły. – Tego chłopaka Daniel przedstawiał jako kapusia, ORMO-wca, który miał go śledzić w okresie, kiedy on sam ukrywał się przed MO. Początkowo traktowałem jego wypowiedzi lekceważąco, ponieważ przedstawiał wydarzenie w różnych wersjach. Sądziłem, że chce mi zaimponować i zmyśla. Domyśliłem się jednak, że faktycznie mógł być podejrzany, bo osadzono go w więzieniu w Opolu, a nie w Słupsku – dodał.
Zanim doszło do oficjalnych przesłuchań świadków, z mapą, którą przekazał mundurowym jeden z więźniów, rozpoczęto poszukiwania ciała 18-letniego Antoniego K. 9 czerwca 1973 roku zwłoki chłopaka zostały odkopane we wskazanym miejscu. Tuż przy miejskim wysypisku śmieci, w rowie przy krzewie bzu i pniu zeschłego drzewa. Głowa owinięta była w worki jutowy i igielitowy, przewiązane drutem na wysokości szyi. Dokładnie, jak opisał Daniel K. Antoniego K. zakopał w nocy z 20 na 21 grudnia 1971 roku.
"Sumienny, pracowity"
Ciało było w stadium zaawansowanego rozkładu. Zabezpieczono odzież, którą później rozpoznał ojciec Antoniego, jako własność syna. Zielona kurtka, szara marynarka, niebieski półgolf, bawełniana podkoszulka, skarpeta. Do tego lusterko i grzebień. Zmierzwione blond włosy przykrywały pęknięcia czaszki. Anatomopatolog zauważył charakterystyczne cechy uzębienia – m.in. plastikową koronę, która później pozwoliła zidentyfikować zwłoki.
18-letni Antoni był uczniem II klasy szkoły zawodowej. Uczył się zawodu ślusarza. Jego rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Oprócz syna mieli jeszcze dwie córki. Antoni był najmłodszym dzieckiem. Rodzina cieszyła się bardzo dobrą opinią i uznaniem, nie tylko w gronie najbliższych. Gospodarstwo doskonale prosperowało, nie narzekali na brak pieniędzy. O Antonim koledzy ze szkoły i nauczyciele mówili: „zdyscyplinowany”, „sumienny”, „pracowity”. Chętnie pomagał starszym. Uprawiał sport.
29 czerwca 1973 roku na przesłuchanie wezwany został ojciec Antoniego. Potwierdził, że odnaleziona odzież to ta, w której ostatni raz widział syna. Pamiętał dokładnie, że 20 grudnia 1971 roku Antek wyszedł z domu tuż po godz. 7. Zabrał teczkę, w niej książki i zeszyty. Był wesoły. Po południu nie wrócił do domu. Rodzice myśleli, że poszedł do kolegi, z którym łączyła go pasja – zbieranie znaczków.
– Kiedy syn nie wrócił na noc, poszedłem do tego kolegi. Powiedział, że Antka nie widział. Pojechałem do Spółdzielni Pracy Automat i tam też nikt go nie widział. Szukałem go z żoną, ale bez rezultatu. Myśleliśmy, że może potrącił go samochód. W związku z tym udałem się na komendę MO, gdzie zgłosiłem zawiadomienie o zaginięciu – opisywał ojciec. – To był nasz jedyny syn. Myśleliśmy z żoną, by mu w przyszłości zostawić gospodarstwo. Cała nasza rodzina odczuła bardzo głęboko fakt zaginięcia syna i teraz, kiedy już dowiedziałem się, że on naprawdę nie żyje... Po prostu to, co się zdarzyło, jest dla mnie strasznym przeżyciem i osobistą tragedią. Nigdy nie myślałem, że syn może komuś przeszkadzać. Nie mogę zrozumieć, dlaczego został zamordowany – powiedział zrozpaczony.
Na to pytanie podczas przesłuchania odpowiedział później sprawca, który był sąsiadem Antoniego. Jego kolegą z klasy.
Żył w kryjówce
W roku 1971 Daniel K. miał 20 lat. Edukację zakończył na ósmej klasie szkoły podstawowej. Miał odpowiedzieć za przestępstwa popełnione w październiku i listopadzie 1970 roku. W Słupsku ukradł samochód marki Warszawa, którym... daleko nie zajechał. Po uszkodzeniu auta wymontował taksomierz, zabrał koło zapasowe i porzucił wóz. W Słupsku ukradł też Syrenę Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska, którą pojechał do Gdańska i tam ją zostawił. Na przestępczym koncie miał też inne kradzieże. Był poszukiwany listem gończym.
– Ukrywałem się przed organami ścigania oraz jednocześnie przed pójściem do wojska – powiedział podczas przesłuchania w czerwcu 1973 roku, kiedy to przyznał się do zbrodni zabójstwa. – Fakt ten znany był nie tylko mojej rodzinie, ale także i sąsiadom, w tym rodzinie K. Najczęściej ukrywałem się w lesie i w stogach – podkreślił. 20 grudnia 1971 roku wyszedł z kryjówki i przyszedł do mieszkania rodziców. Poszedł za potrzebą – do ubikacji na podwórku. Tam zobaczył swojego brata Lesława, który szedł z Antonim K.
– Intensywnie myślałem, w jaki sposób załatwić z K., aby on o mojej obecności w mieszkaniu rodziców nikomu nie powiedział. Poprosiłem go, by wszedł do naszego mieszkania. Brat został na podwórku. Było już po godz. 14. W radio leciały wiadomości. Poprosiłem K., by usiadł przy stole na krześle. Ja usiadłem naprzeciw niego. Milczeliśmy. On przerwał milczenie słowami „coś ty nawywijał i teraz się ukrywasz”. Pytał mnie, jakich przestępstw się dopuściłem. Powiedział, że chętnie zaprowadziłby mnie na komendę MO. Zapytałem, czy on to poważnie mówi. Odpowiedział, że mówi najpoważniej. Zbliżył się, kiedy jeszcze siedziałem. Nie wiedziałem, co zamierza zrobić. Wtedy wstałem i złapałem go za rękę – opisywał Damian K.
Według jego opisu wykręcił 18-latkowi ręce, z kieszeni wyciągnął sznurek i związał mu nadgarstki. Tak chciał go zostawić pod nadzorem brata i uciec, jednak Antoni miał mu zagrozić, że nawet wtedy doniesie na niego milicjantom. – I właśnie wtedy mój wzrok padł na ten młotek, który zostawiłem między piecem a ścianą. Złapałem go i silnie uderzyłem go w lewą stronę głowy, w okolice skroni. Młotek po tym uderzeniu spadł mi z trzonka i K. upadł na podłogę – wyjaśniał.
– Młotek był już bezużyteczny. Rozejrzałem się za innym przedmiotem i zobaczyłem przeze mnie wystrugany kij, który zawsze nosiłem przy sobie podczas ukrywania się. Był to młody dębaczek, zdrowy, silny i ciężki kij. Mógł ważyć nawet w granicach trzech kilogramów. Chwyciłem go i uderzyłem K. trzy, cztery razy w głowę. Biłem silnie. Podczas uderzeń zostałem popryskany krwią, krew trysnęła też na ściany, na sufit, szafę, na maszynę do szycia, dokładnie na serwetę mamy, która przykrywała jej blat. Antek miał zakrwawioną twarz. Uniosłem go wpół. Nie dawał żadnych znaków życia. Jakby się wyprężył i upadł bezwładnie na podłogę – opisał swój czyn.
Krew zamalowali farbą plakatową
W tym momencie do mieszkania miał wejść brat zabójcy. „Stanął jak wryty, zbladł, nie mógł przemówić ani słowa” – tak zapamiętał ten moment Daniel K. Bratu kazał przynieść kufajkę i worek, ale nie docierały do niego żadne słowa. W końcu wykonał polecenie. Workiem morderca owinął głowę ofiary. Na niego założył kurtkę. Chciał ograniczyć ślady krwi. Daniel K. ciało Antoniego wyrzucił przez okno. Wyszedł na podwórko i zwłoki zaciągnął do komórki. Wydawało mu się, że chłopak poruszył jeszcze nogą. Dlatego sięgnął po siekierę i uderzył go jeszcze dwa razy w głowę. Bratu kazał przynieść drugi worek – igielitowy. I ten założył na głowę Antoniego, a oba na wysokości szyi związał drutem. Chciał ściągnąć szeroki pas wojskowy, który zauważył u swej ofiary. Nie mógł. Zdjął więc spodnie, a wraz z nimi jedną skarpetę.
Wraz z bratem usunęli wszystkie ślady krwi. Ze ścian i sufitu zeskrobali je, a później pomalowali żółtą farbą plakatową.
Daniel K. nie pochodził ze złej rodziny. Podczas przesłuchania podkreślał wprawdzie, że rodzicie mieli dla niego mało czasu, a sami często się kłócili, ale zaznaczył też, że niczego mu nie brakowało. Jego pasją była motoryzacja. Dodał, że popadł w złe towarzystwo i to właśnie wskazał, jako przyczynę konfliktów z prawem. – Otoczenie moje wychodziło z zasady, że przepisy są po to, by je łamać – przyznał. - Ja nie chciałem być gorszy, dlatego to samo czyniłem. Kiedy pierwszy raz skradłem samochód, byłem pijany. Trzeźwy natomiast dopuściłem się zabójstwa.
- Daniel był okropnie podenerwowany. Wyrażał się słowami „już ta kur... nie będzie kapować” – podczas przesłuchania o zabójstwie mówił 15-letni Lesław, brat Daniela. – K. ukryliśmy na sianie w komórce. Na prośbę brata pomagałem mu w usuwaniu śladów krwi. Zadaniem moim było wynoszenie i przynoszenie wody. Po wypraniu chodnika wywiesiłem go w ogrodzie. (...) Matka wróciła około godz. 19 i zauważyła brak chodnika. Daniel powiedział, że szła mu krew z nosa, zaplamił chodnik i dlatego go wyprał.
Śmieci przykryły zwłoki
Około północy, kiedy ich rodzice już spali, Daniel i Lesław wymknęli się z domu przez okno. To samo, przez które wcześniej Daniel wyrzucił ciało. Daniel wziął zwłoki na plecy, a bratu kazał nieść teczkę chłopaka i haczkę, którą później wykopali dół. Aktówkę i portfel wyrzucili do strumienia. Haczką zagarniali ziemię na ciało. Przykryli je jeszcze gumą i płytkami z wysypiska. Kiedy Daniel K. udeptywał ziemię, miał powiedzieć: „już z tym kapusiem będzie spokój”. Potem zagroził bratu, że jeśli go wyda, spotka go to samo, co K.
Noc obaj spędzili w domu. Nad ranem Daniel kazał Lesławowi, jeśli będzie rozpytywany przez milicję, odpowiedzieć, że owszem widział Antka, ale chwilę z nim tylko rozmawiał, bo ten umówiony był z dziewczyną. I tak też zeznawał.
Podczas późniejszych przesłuchań Lesław zmienił nieco wersję – dodał, że Daniel od dawna planował „rozmówić” się z Antonim. Obserwował i notował nawet, kiedy chłopak wraca do domu, by wybrać dogodny dla siebie moment. 20 grudnia 1971 roku obaj bracia czekali, aż Antoni będzie wracał ze szkoły. To spotkanie nie było przypadkowe. Do tego też przyznał się Daniel K.
Był zbyt ufny
W kwietniu 1972 roku Daniel K. został zatrzymany za popełnione wcześniej przestępstwa – za kradzieże. Został skazany na 1,5 roku pozbawienia wolności. Za kratami zaczął się zwierzać współosadzonym. Przedstawił szczegóły morderstwa. Prosił o pomoc w zatarciu śladów.
Akt oskarżenia datowany jest na 16 lipca 1973 r. Oskarżonych było dwóch – Daniel K. miał zarzut zabójstwa, Lesław – zatarcie śladów przestępstwa i pomoc sprawcy w przeniesieniu i zakopaniu zwłok.
Wyrok Sądu Wojewódzkiego w Koszalinie na sesji wyjazdowej w Słupsku zapadł 24 sierpnia 1973 roku. Postępowanie przeciwko Lesławowi K. zostało wtedy umorzone. Daniel K. za zabójstwo został skazany na karę śmierci i pozbawienie praw publicznych na zawsze.
W styczniu 1974 roku Sąd Najwyższy skierował sprawę do ponownego rozpoznania. 15 maja 1975 roku Daniel K. za zabójstwo ponownie usłyszał wyrok - karę śmierci i pozbawienie praw publicznych na zawsze. „Nie budzi wątpliwości fakt, że oskarżony Daniel K. w dniu 20 grudnia 1970 r. zrealizował swój zamiar pozbawienia życia Antoniego K. (...) mimo młodego wieku (20 lat – dop. red.) oskarżony był już jednostką wysoce zdemoralizowaną, a w konkretnym przypadku działał z premedytacją.”
Sędziowie wzięli pod uwagę też to, że K. był już karany, że urywał się przed organami ścigania. „Popełnił okrutną zbrodnię, bowiem pozbawił życia uprzednio obezwładnionego, a w chwili zadania ciosów bezbronnego młodego człowieka. Sposób dokonania zabójstwa, polegający na systematycznym, rozciągniętym w czasie zadawaniu ciosów różnymi przedmiotami bezbronnemu Antoniemu K. jest wyjątkowo odrażający i zasługujący na szczególne potępienie. To pastwienie się nad ofiarą w tak bezwzględny, okrutny sposób zdaniem sądu przy braku jakichkolwiek okoliczności łagodzących przemawia za wymierzeniem kary najsurowszej – kary śmierci.
W tych warunkach, przy braku wobec oskarżonego jakichkolwiek pozytywnych prognoz wychowawczych na przyszłość, mimo wyjątkowości kary śmierci, sąd uznał, że wymierzenie tej kary wobec oskarżonego jest konieczne. Uzasadniają to również względy prewencji szczególnej, jak i prewencji ogólnej, bowiem najwięcej zabójstw występuje w Słupsku i w rejonie miasta Słupska” – czytamy w uzasadnieniu.
Z premedytacją
Obrońca Daniela K. od wyroku znów się odwołał. 25 września 1975 roku Sąd Najwyższy w Warszawie zmienił zaskarżony wyrok Sądu Wojewódzkiego w Koszalinie i wymierzył Danielowi K. karę 25 lat więzienia. „Kara śmierci jest karą wyjątkową. Zastosowanie jej orzecznictwo warunkuje brakiem jakichkolwiek okoliczności łagodzących i prognozy, że żadna kara, oprócz kary śmierci, ze względu na charakter sprawy i jej szczególne aspołeczne właściwości – nie zmieni go ani nie zabezpieczy przed nim społeczeństwa. (...) W istocie stanowisko Sądu I instancji jest zbyt pesymistyczne. Nie brak bowiem w sprawie okoliczności łagodzących, jak i podstaw do wyrażenia prognozy, że resocjalizacja oskarżonego nie jest wykluczona” – podkreślili sędziowie.
Sąd nie był przekonany, czy do zabójstwa doszło z premedytacją (Daniel K. po związaniu Antoniego K. chciał uciec i dopiero groźba wydania go milicji spowodowała przestępcze działanie). Wśród okoliczności łagodzących wskazano jeszcze młody wiek, skruchę, to że trzykrotnie w ostatnim słowie, płacząc, prosił o darowanie życia, zapewniał, że nigdy już nie popełni przestępstwa i chce się wykazać dobrymi czynami.
KLIKNIJ>>> Zbrodnie Pomorza - mroczna historia regionu