Moje Kresy. Wołyńscy Niechcicowie
Jednym z fenomenów życia gospodarczego II Rzeczypospolitej była działalność osadników wojskowych na Kresach: zjawisko ważne, a niedocenione przez polską historiografię. Pamiętano o ich bohaterstwie na polu walki, ale zapomniano o późniejszym trudzie w podniesieniu Polski ze zniszczeń wojennych.
Osadnicy wojskowi byli żołnierzami, którzy zamienili szablę i karabin na pług i siewnik. Stali się rolnikami i – niczym Bogumił Niechcic ze sławnej powieści Marii Dąbrowskiej „Noce i dnie” – służyli krajowi pracą, ofiarnym codziennym trudem, budując cegiełka po cegiełce swój materialny byt i szczęście osobiste.
Mit Cincinnatusa
Inicjatorem i realizatorem pomysłu, aby żołnierzy rezerwistów uczynić rolnikami, był marszałek Józef Piłsudski. Znamy z jego biografii wielką atencję, jaką darzył wodza rzymskiego, konsula Lucjusza Cincinnatusa (460 p.n.e.), który – gdy była wojna i potrzeba obrony ojczyzny – zakładał zbroję legionisty, a po odniesionym zwycięstwie wracał na swoją wieś i uprawiał ziemię. Stał się później wzorcem dla wielu państw, zwłaszcza w epoce pozytywizmu, m.in. w Stanach Zjednoczonych, gdzie powstało nawet miasto Cincinnati, utworzone przez weteranów wojny o niepodległość Ameryki.
20 października 1920 roku, a więc krótko po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej, po której na Kresach pozostały pogorzeliska, Piłsudski jako naczelnik państwa polskiego wydał do swych podkomendnym oświadczenie, brzmiące jak rozkaz: Zaproponowałem Rządowi, aby część zdobytej ziemi została własnością tych, co ją polską zrobili, umaiwszy ją polską krwią i trudem niezmiernym. Ziemia ta, strudzona siewem krwawym wojny, czeka na siew, czeka na tych, co miecz na lemiesz zamienią – a chciałbym, byście w tej pracy przyszłej tyleż zwycięstw pokojowych odnieśli, ileście ich mieli w pracy bojowej.
Na tę sugestię szybko zareagował rząd Wincentego Witosa i 17 grudnia 1920 roku przeprowadził przez Sejm ustawę przyznającą prawo bezpłatnego otrzymania ziemi inwalidom wojennym, zasłużonym żołnierzom Wojska Polskiego oraz ochotnikom wojny 1918-1920 roku.
Celem ustawy – jak to przedstawiono we wniosku – było wzmocnienie i ożywienie polskości na Kresach, na których przez 123 lata administrowali rosyjscy i austriaccy zaborcy. Polskość powinna tam wrócić i jej krzewiciele mieli szerzyć tam postęp gospodarczy i rozbudzać polską kulturę.
Ustawę zrealizowano z dużą konsekwencją. W pierwszym rzędzie prawo do otrzymania ziemi mieli posiadacze Krzyży Walecznych i Orderów Virtuti Militari. Oprócz bezpłatnie przyznanej ziemi otrzymywali też z demobilizacji wojska żywy i martwy inwentarz, zboże do siewu oraz bezzwrotną pożyczkę.
Na lepszych gruntach wołyńskich i podolskich osadnicy wojskowi otrzymywali przeciętnie od 10 do 20 hektarów. Na gorszych, poleskich i nowogródzkich, bagnistych bądź piaszczystych ziemiach przyznawano po 25 hektarów. Ale były też działki tzw. wzorcowe – po 45 hektarów, które otrzymywali zasłużeni wyżsi oficerowie, a zwłaszcza bohaterowie wojny polsko-bolszewickiej.
9 tysięcy osadników
Według oficjalnych danych Związku Osadników z 1 listopada 1933 roku na obszarach Wileńszczyzny, Polesia, Wołynia i Podola było 8988 gospodarstw prowadzonych przez byłych wojskowych: najwięcej, bo aż 3658 – na Wołyniu.
Największe skupiska osadników wojskowych było w powiecie krzemienieckim. Dla przykładu w gminie Wiśniowiec, w sześciu osadach działało 270 gospodarstw, w Woli Korybutowieckiej – 74, w Orłopolu – 86, w osadzie Łozy – 17, w Woli Strzeleckiej – 24, w Woli Wilsona – 32, w osadzie Narutowicze – 36. Koło Wiśniowca była osada Rejmontów. Cztery duże osady powstały też w gminie Białozórka. Były to: Weteranówka, Piłsudczanka koło Jankowiec, Belinówka koło Suszkowiec i Orle Gniazdo koło Mołotkowa. Osady te powstały w wyniku rozparcelowania części majątku Rosjanina Mitryanowa. Ziemie te przed 1863 rokiem były własnością hrabiego Brzostowskiego i zostały skonfiskowane przez carat za udział ich właściciela w powstaniu styczniowym.
W wyniku rozparcelowania innego dużego majątku Rosjanina Bobrikowa powstało pięć osad: Polana, Staszków, Łany, Witosowo oraz Wola Rycerska, w której swoją wzorcową działkę miał kapitan Stefan Teliga – prezes Powiatowego Związku Osadników. Między Łanowcami a Szumskiem swoją wzorcową działkę otrzymał gen. Marian Żegota-Januszajtis, pełniący funkcję patrona wszystkich osadników wojskowych w powiecie krzemienieckim.
Początki osadnictwa wojskowego, które datujemy na rok 1921, były wyjątkowo trudne. Ziemia, którą otrzymali wojskowi, była częstokroć zachwaszczona, przerośnięta perzem, zaniedbana przez lata zawieruch wojennych, zarośnięta krzakami, zryta armatnimi pociskami, pocięta okopami. Przypominała niejednokrotnie poligon artyleryjski. Leżały w niej niewypały, zardzewiały sprzęt wojskowy, kilometry drutów kolczastych. Wielu osadników zostało przy rekultywacji ciężko okaleczonych, a niektórzy z nich nawet zginęli.
Nadgraniczne osady od strony sowieckiej były w latach 20. nierzadko miejscem wypadów band dywersyjnych. Dopiero po roku 1924 skierowano tam żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza i wzmocniono strażnice graniczne.
Osadnicy, którzy przejęli gospodarstwa, pochodzili z wszystkich dawnych zaborów. Przeważali Podolanie i Galicjanie, ale nie brakowało też Wielkopolan, Mazowszan i Kielecczan. Dużą grupę stanowili również wyrugowani przez Sowietów z okolic Żytomierza, Szepetówki czy Płoskirowa. Wśród osadników panował wielki entuzjazm. W większości byli to hołysze spauperyzowani, pozbawieni majątków, ale pełni fantazji, uporu i samozaparcia. Mieli w sobie ogromny ładunek patriotyzmu i zapału. Uważali, że wystarczą im dwie ręce i gorące serce. Niektórzy szli na swoje prosto z koszar, żegnani w swych jednostkach, z którymi niedawno jeszcze toczyli boje.
W miejscowościach, gdzie osiadali, szukali towarzyszek życia wśród tamtejszych panien, a gdy ich tam nie znajdowali, jechali po przyszłe żony w rodzinne strony. Bez żon nie wyobrażali sobie gospodarki. W pierwszych latach szło im jak po grudzie. Zaczynali swoje gospodarowanie od mieszkania w naprędce skleconych szałasach, wykopanych ziemiankach, drewnianych budach.
Częstokroć natrafiali na nieżyczliwe otoczenie, bo miejscowi chłopi patrzyli na nich z podejrzliwością, czasem z zazdrością. W okolicach brakowało dróg, nie było szkół, sklepów, kościołów, ale dumni entuzjaści wierzyli w dobre jutro. Ich entuzjazm w zadziwiający sposób ożywiał okolicę. Wprowadzali innowacje, nowinki techniczne, odrzucali trójpolówkę na rzecz płodozmianu, zaciągali pożyczki w Kasach Stefczyka i w bankach rolnych w Łucku, Równem, Pińsku czy Tarnopolu.
Tworzyli kółka rolnicze, inicjowali stosowanie nawozów sztucznych i nowoczesnych na owe czasy technik gospodarowania. Wprowadzali uprawy roślin przemysłowych: konopi, buraków cukrowych, lnu, rzepaku, słonecznika i maku. Zakładali ogrody warzywne, a zdarzało się, że plantacje chmielu i tytoniu. Niektórzy osiągali niezły poziom materialny. Sprowadzali nowoczesny zachodni sprzęt rolniczy: młockarnie, wiejnie, siewniki, kosiarki, żniwiarki, sieczkarnie, a nawet kombajny zbożowe (m.in. amerykańskiej firmy Cyrusa McCormicka i Williama Deeringa oraz niemieckiej z Wrocławia – Augusta Daubera). Wywierali pozytywny wpływ na otoczenie i podnoszenie kultury agrarnej.
Jeden z osadników z Białozówki wołyńskiej, Edmund Bosakowski, wspominał: Byliśmy młodzi. Rozpierała nas radość, że przeżyliśmy wojnę, i była w nas ogromna chęć, pragnienie budowania nowej Polski. Wznosiliśmy domy, urzędy, boiska sportowe i kościoły, utwardzaliśmy drogi i meliorowaliśmy pola, zakładaliśmy świetlice wiejskie, a w nich związki strzeleckie i stowarzyszenia katolickie.
Osadnicy wojskowi stanowili częstokroć – obok nauczycieli i miejscowych księży – trzon wiejskiej i małomiasteczkowej inteligencji. Byli organizatorami festynów, parad wojskowych i widowisk o treściach patriotycznych. Ich działalność dramatycznie przerwał 17 września 1939 roku. Po zajęciu Kresów przez Armię Czerwoną zapłacili cenę najwyższą. To na nich i ich rodziny spadły od pierwszych dni okupacji najcięższe represje. Zamknięto ich jako „niebezpieczny element” początkowo w więzieniach w większych miastach w pobliżu ich gospodarstw: w Krzemieńcu, Równem, Łucku, Pińsku itp.
Osadników wojskowych w randze oficerów z reguły czekała śmierć – jeśli nie w piwnicy czy na dziedzińcu więzienia, to w wykopanych dołach gdzieś w Katyniu, Bykowni czy Miednoje. A członkowie ich rodzin trafiali do syberyjskich gułagów. Gdy u schyłku 1941 roku Stalin ogłosił amnestię, ci z syberyjskich obozów pracy poszli za armią Andersa bądź Berlinga i po latach tułaczki wielu z nich trafiło na poniemieckie ziemie odzyskane.
Deo et Patriae
Osadnicy wojskowi mają trwałe miejsce w historii choć o pamięć o nich upomniano się bardzo późno. W 1985 roku liczna grupa osób z rodzin osadniczych z powiatu krzemienieckiego (z osady Weteranówka w gminie Białozówka) zorganizowała się i w dniach 17-18 sierpnia spotkali się w Zaczarni koło Tarnowa. Tam właśnie odbył się I Zjazd Rodzin Osadniczych mieszkających w kraju. Zaczął się wówczas ruch jednoczenia rozsianych po całym kraju potomków tych rodzin i gromadzenia wspomnień, relacji i fotografii. Dziesięć lat później, we wrześniu 1995 roku, z inicjatywy Ogniska Rodzin Osadników Kresowych w Wielkiej Brytanii zwołano w Warszawie zjazd rodzin osadniczych z całej Polski i z zagranicy. Przeważali potomkowie z Wielkiej Brytanii.
Ten zjazd spowodował, że w katedrze polowej w Warszawie umieszczono marmurową tablicę poświęconą osadnictwu wojskowemu na Kresach. Wyryto na niej napis: „Deo et Patriae. Pamięci 9 tysięcy osadników wojskowych, którzy w latach 1921-1939 szerzyli na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej postęp gospodarczy i kulturę, w przyjaznej, chrześcijańskiej współpracy z miejscową ludnością, pielęgnując polskość na tych ziemiach”.
W 1996 roku w Warszawie powołano Stowarzyszenie Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych z Kresów Wschodnich. Zaczęto wydawać specjalny biuletyn i książki o dziejach tej społeczności. Wydano szereg publikacji opatrzonych wspomnieniami, fotografiami i dokumentami z tamtej epoki. Pierwszą z nich była „Kronika – album o osadnictwie na Kresach i losach rodzin z osady Weteranówka”.
Pracując nad tomami „Kresowej Atlantydy”, zetknąłem się z setkami relacji o losach synów i córek osadników wojskowych z Kresów. Zgromadziłem dziesiątki wspomnień o tych, którzy już odeszli na wieczny spoczynek. Oto jedno z tych wspomnień, które otrzymałem od Ewy i Mirosławy Głodowskich z Bielawy – wnuczek Wiktora Borowca rotmistrza, legionisty (odznaczonego Krzyżem Walecznych), który prowadził 45-hektorowe gospodarstwo rolne w osadzie Piłsudczanka na Wołyniu.
Saga rodziny Borowców
Wiktor Borowiec (1893-1929) do wybuchu I wojny światowej mieszkał z rodzicami – Janem i Katarzyną – w Budziwoju, obecnie dzielnica Rzeszowa. Był bratem Jana – w okresie międzywojennym nauczyciela matematyki, fizyki i chemii w gimnazjum w Wadowicach, gdzie uczył m.in. Jana Wojtyłę, ojca przyszłego papieża.
Wiktor Borowiec ukończył szkołę rolniczą w Miłocinie. Tuż po żniwach, 21 sierpnia 1914 roku, z grupą 21 kolegów wyruszył z Krakowa i dołączył do Legionów Piłsudskiego. Fakt ten jest uwidoczniony na tablicy pamiątkowej w kościele w Budziwoju. W I Brygadzie doszedł do stopnia rotmistrza (kapitana). Był oficerem łącznościowym, przekazywał m.in. rozkazy gen. Stanisława Szeptyckiego. Został ciężko ranny pod Klimontowem. Po wojnie ożenił się z Zofią z Grzebyków (1897-1973) – absolwentką Seminarium Nauczycielskiego w Przemyślu, siostrą Tadeusza Grzebyka, żonatego z przyrodnią siostrą Jana Kiepury – Natalią.
Rotmistrz Borowiec początkowo zarządzał majątkiem cystersów w Mogile, a później dobrami hrabiów Starzeńskich w Płazie koło Chrzanowa. Nadzorował tam plantację truskawek. W 1925 roku jako oficer legionowy dostał 45-hektarowy majątek w powiecie krzemienieckim, w osadzie Piłsudczanka koło Łanowiec. Rozwinął tam plantację truskawek i warzyw. Założył też duży sad owocowy.
Prowadził swoje gospodarstwo z wielkim rozmachem. Zakupił nowoczesne maszyny rolnicze, zbudował chłodnię (zwaną lodownią) i przyczynił się do wybudowania szkoły i budynku poczty. Z jego inicjatywy wysadzono czereśniami kilkukilometrową aleję wiodącą z Piłsudczanki do Jankowiec. Hodował konie i był właścicielem miododajnej pasieki. Zbierał obrazy. Miał w swej kolekcji płótna Grottgera i Kossaka (m.in. „Stado Mohorta”). Był pogodny, niezwykle towarzyski i kontaktowy. Pełnił funkcję naczelnika powiatu. Przyjaźnił się z sąsiadującymi rodzinami Opalińskich, Niedźwiedzkich i Krzeklików.
W lipcu 1929 roku znaleziono go martwego z przestrzeloną głową. Zagadki tej śmierci nigdy nie wyjaśniono. Rodzina była i jest przekonana, że zginął z rąk Ukraińców z OUN-u. Ale oficjalnie podawano wersję, że popełnił samobójstwo – nie chciano drażnić Ukraińców, bo był to czas, gdy na Wołyniu narastał konflikt narodowościowy, który bezskutecznie usiłował zahamować wojewoda wołyński Henryk Józewski.
Rodzina twierdziła, że nie miał powodu do samobójstwa: gospodarstwo było w rozkwicie, był radosny, zdrowy. Posiadał kochającą rodzinę. Liczył zaledwie 36 lat. Pochowano go z honorami wojskowymi w pobliskich Łanowcach, na środku cmentarza, co w ówczesnych czasach nie zdarzało się, aby tak traktowano po śmierci samobójcę.
Śmierć Wiktora Borowca była dla jego żony trudnym do wyobrażenia wstrząsem. Na jej barki spadło zarządzanie wielkim gospodarstwem i wychowanie piątki drobnych dzieci, które chodziły do szkoły w Białozówce. Później synowie – Edward Wiktor i Juliusz poszli do szkół oficerskich, a córki do szkoły prowadzonej przez hrabinę Ponińską w Załoźdźcach, zwanej szkółką dla panien z dobrych domów. Dwie Borowcówny: Janina, po mężu Głodowska (1920-2002), i Krystyna (rocznik 1928), po mężu Jamroga, uczęszczały też do Liceum w Krzemieńcu. Janina była po wojnie nauczycielką i wychowawczynią w wielkiej świetlicy Bielawskiej Fabryki Włókienniczej „Bielbaw”, którą zarządzał jej mąż – Zbigniew Głodowski (1920-2001). Świetlica ta spełniała wyjątkową rolę wychowawczą i opiekuńczą w dziejach dzieci bielawskich włókienników, którzy do dziś wspominają ją z wielkim sentymentem i wdzięcznością.
Wcześnie owdowiała Zofia Borowiec wykazała się prawdziwym heroizmem, utrzymując swoje gospodarstwo w Piłsudczance do 1939 roku w rozkwicie. Wspomagał ją brat Wiktora – Józef Borowiec, z żoną – Agatą i dziećmi – Teresą i Saturninem Borowcem (1926-2016), późniejszym profesorem Katedry Ekologii Akademii Rolniczej w Szczecinie, wielce zasłużonym dla tej uczelni i polskiej nauki.
Gdy Piłsudczankę zajęli Sowieci, dzięki pomocy zaprzyjaźnionego z rodziną Borowców Ukraińca – Wasyla Panasa, którego do dzisiaj potomkowie Borowców uważają za wybawiciela, udało się Zofii z dziećmi i częścią dobytku przedrzeć do Lwowa, a stamtąd do rodzinnego Budziwoja. Swoją ucieczkę opłaciła m.in. obrazami Kossaka i Grottgera.
Zofia wyszła ponownie za mąż za kapitana artylerii Jana Kurde-Banowskiego (1896-1973). Po wojnie na krótko osiedli w Bielawie, a później we Wrocławiu, gdzie Jan Banowski był naczelnikiem stacji Wrocław-Nadodrze. Zmarli w 1973 roku we Wróblowicach pod Krakowem i tam spoczywają.
Wiktor i Zofia Borowcowie mieli pięcioro dzieci i dwanaścioro wnucząt. Jednym z nich jest Piotr Borowiec – kamerzysta, mąż wybitnej aktorki Kingi Preiss. Wnuczkami są Ewa Głodowska (rocz. 1946) – polonistka, koleżanka z roku prof. Jana Miodka, była kustosz biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego, zapalona genetycznie po dziadkach ogrodniczka, właścicielka dużego zbioru autografów i listów wybitnych artystów europejskich, m.in. Samuela Becketta – irlandzkiego dramaturga, Michelangelo Antonioniego – światowej sławy włoskiego reżysera, oraz Mirosława Głodowska – lekarz stomatolog w Bielawie. a ą
b Anna z Gończowskich (1900-1985) i Bronisław (1885-1977) Popławscy – dziadkowie Tadeusza Starucha, mistrza ślusarskiego, prezesa Opolskiej Izby Rzemieślniczej, wspólnie z synem Wojciechem potentata w skali europejskiej produkcji wafli do lodów. Bronisław Popławski za udział w wojnie polsko-bolszewickiej otrzymał działkę osadniczą w Niwrze koło Borszczowa. Aresztowany przez bolszewików w 1939 roku przeżył obóz w Ostaszkowie dzięki swemu nazwisku, bo twierdził, że jest bratankiem gen. Stanisława Popławskiego. Anna i Bronisław Popławscy spoczywają na cmentarzu w Malaszowicach koło Niemodlina. Ze zb. Tadeusza Starucha z Grodkowa.
b Marszałek Józef Piłsudski, oparty o Kasztankę, w rozmowie vis-a-vis z rotmistrzem Wiktorem Borowcem. Między nimi gen. Edward Śmigły-Rydz.
Z prawej gen. Władysław Belina-Prażmowski (?). Zdjęcie unikatowe, publikowane po raz pierwszy.
Stanisław S. Nicieja
b Legionista, rotmistrz Wiktor Borowiec (1893-1929), późniejszy osadnik wojskowy w Piłsudczance koło Jankowiec na Wołyniu, wnuczek Wiktora Borowca. Zdjęcia
ze zbiorów Ewy i Mirosławy Głodowskich z Bielawy.
b Zofia z Grzebyków i Wiktor Borowcowie tuż po ślubie, ok. 1918. Fot. wykonana w atelier J. Marmelsteina w Przemyślu.