Matki i dzieci uciekają do Polski przed rosyjskimi bombami. Mężczyźni wracają walczyć o kraj [RELACJE UCHODŹÓW]
Wszystkie przejścia graniczne w regionie są oblegane przez tysiące zmęczonych i zmarzniętych uchodźców. To głównie kobiety z małymi dziećmi, młodzież i osoby starsze, którzy uciekają przed rosyjskim bombardowaniem. Wzruszające sceny pożegnań na granicy chwytają za serce. Dziennikarze Nowin każdego dnia relacjonują sytuacje na podkarpackich przejściach.
Ukraińcy w pośpiechu opuszczają swoje bombardowane domy, pakując najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka lub walizki i uciekają z kraju. Spotykamy ich na przejściach granicznych, dworcach kolejowych i autobusowych. To przerażeni, zmęczeni i przygnębieni ludzie. Niektórzy z nich płaczą, nie tylko z tęsknoty za krajem, bliskimi, ale z bezsilności i poczucia niesprawiedliwości. Jeszcze kilka tygodni temu w najczarniejszych snach nie wyobrażali sobie takiej sytuacji. Boją się o siebie, swoich bliskich, znajomych, przyjaciół, o tych, którzy zostali po tamtej stronie granicy.
Z wielkim przejęciem i łzami w oczach wspominają ostatni czas spędzony na Ukrainie, zwłaszcza w Kijowie czy Charkowie, miastach bombardowanych przez Rosję. Każda z tych osób to oddzielny dramat życiowy spowodowany przez wojnę.
Bomby spadały nam niemal na głowę
- Najgorsze są noce. Nikt wtedy nie śpi. Wszyscy czuwamy. Sytuacja jest naprawdę przerażająca - płacze 62-letnia Julia, którą spotkaliśmy na dworcu PKP w Przemyślu. Przyjechała z Kijowa razem ze swoją 38 -letnią córką Natalią. - W ostatniej chwili uciekliśmy przed tym okrucieństwem, które się dzieje w Kijowie. Nie dopuszczałyśmy do siebie myśli, że nasze miasto będzie bombardowane.
Julia opowiada, że ostatnie trzy dni spędziła w kijowskim metrze zamienionym w olbrzymi schron.
- Jest tam bardzo dużo osób, starszych, a także matek z małymi dziećmi. Maluchy nie wiedzą, co tak naprawdę się dzieje. Najmłodsi płaczą, bo się boją wyjących ciągle syren. Chcą wrócić do domu, do swojego łóżka. Niektórzy zabierają ze sobą zwierzęta: psy i koty. Wszyscy śpią na betonowej posadzce. Tylko niektórzy mają jakieś materace. Większość leży na kołdrach, kocach. Słychać nie tylko płacz dzieci, ale też zrozpaczonych starszych ludzi i odgłosy wybuchów - dopowiada drżącym głosem Natalia. - Najgorsza jest niepewność i to przeraźliwe wycie syren alarmowych. Ich przejmujący dźwięk do dzisiaj mam w uszach.
Nie wszyscy mają w Polsce bliskich czy znajomych
Tysiące uchodźców codziennie przewija się przez Podkarpacie. Jedni przyjechali do rodziny, bliskich, przyjaciół czy znajomych.
Spotykamy Vassilise. Wyglądająca na około 30 lat kobieta czeka z dwójką małych dzieci na swoją siostrę, która ma ją zabrać do Pragi. - Dotarliśmy tutaj z Iwano-Frankowska. Ostatni etap podróży pokonaliśmy pieszo. Najgorzej było maszerować w nocy, dzieci zmęczyły się i trzeba było je nieść na rękach na zmianę - opowiada.
Na Ukrainie kobieta pozostawiła mieszkanie i samochód, który kupiła niecały miesiąc temu. - Tyle mam, co na sobie i jeden mały plecak z żywnością i rzeczami dla dzieci - opowiada ze łzami w oczach Vasilisa.
Nie każdy miał takie szczęście, że ktoś na niego czekał. Część z uchodźców nie wie, dokąd ma jechać.
Pochodząca z Kijowa Ala nie ma tego problemu. Wraz z mężem i rocznym synkiem w wózku chce jechać do znajomych w Polsce. Już podróż do Korczowej była dla nich drogą przez piekło.
- Dwadzieścia pięć kilometrów pieszo szliśmy z maleńkim dzieckiem do granicy - opowiada. I jest bliska płaczu, kiedy mówi, że mnóstwo godzin czekali po ukraińskiej stronie na przejście przez granicę. Na szczęście przychodzili dobrzy ludzie i częstowali ich herbatą. - I za pierwszym razem nas nie przepuścili, nie mam pojęcia dlaczego, bo przecież „papiery” mieliśmy w porządku. Dopiero następnego dnia się udało.
Ostatni rok spędziła we Lwowie, ale kiedy Rosjanie najechali na Ukrainę, jej mąż był akurat w Kijowie. Ala przyznaje, że potwornie się o niego bała, dopóki nie dotarł do niej do Lwowa. Teraz boi się o ojca, który został w Kijowie i o babcie z kijowskiej dzielnicy Obołoń, o część rodziny w Mariupolu. I mnóstwo znajomych.
- Też by chcieli wyjechać, ale teraz już bardzo trudno się stamtąd wydostać - mówi Ala. - Mam przyjaciół, którzy tam zostali z czwórką małych dzieci.
Polak Krzysztof zabrał swoją ukraińską żoną Ludmiłę i z Jaworowa przyjechali do Polski. W Jaworowie zostały ich dzieci.
- Nie miały paszportów, kiedy wyjeżdżaliśmy, nie wiedzieliśmy, że wystarczy jakikolwiek dokument tożsamości - tłumaczy mężczyzna.
Najpierw chcieli wracać po dzieci, w końcu doszli do wniosku, że najpierw w Polsce „założą bazę”, a za kilka dni sprowadza pociechy. Ala z mężem mówią, że nie wiedzą, czy kiedykolwiek wrócą na Ukrainę. Jej mąż dodaje, że bardzo by chcieli, tylko nie wiadomo, czy będzie do czego wracać.
Spotykamy też matkę, która dopiero przekroczyła granicę. Uspokaja swojego upośledzonego syna. Chłopiec jest bardzo niespokojny, nie rozumiał otaczającej go rzeczywistości.
Trzy dni, przed przejściem w Korczowej po ukraińskiej stronie spędziła Olena.
- Wspólnie z dziećmi przyjechałyśmy z Mikołajewa. Czekamy teraz na ojca moich dzieci, który ma nas zabrać do Ostródy. Najgorszym momentem podróży było czekanie przed przejściem granicznym w Korczowej. Po stronie ukraińskiej jest bardzo wiele osób. Najgorsze jednak mamy już za sobą - pociesza się kobieta.
Olenka przyjechała ze Lwowa razem z trójką małych dzieci, w wieku:3, 5 i 7. - Kilkanaście godzin w drodze. Dzieci chcą spać. Mąż podprowadził nas tylko do granicy i musiał wracać do Lwowa. - Nie wiemy, co z nami będzie. Rano mają odebrać nas znajomi. Zabiorą nas do swojego domu. Nie mamy nic oprócz jednej walizki z ubrankami dla dzieci. Nie mam już siły, aby płakać.
Mężczyźni wracają walczyć o wolność
W związku ze stanem wojennym Ukraińcy w wieku od 18 do 60 lat nie mogą wyjechać z kraju.
- Na granicy po naszej stronie, sprawdzają szczegółowo nasze dokumenty - opowiada roztrzęsiona Anastasia.
W jednej ręce ciągnie dużą walizkę, a na drugiej trzyma małą dziewczynkę, owiniętą w kocyk. Obok nich ledwo idzie, 4. może 5 - letni chłopczyk. - Uciekamy z okolic Kijowa do rodziny, która mieszka w Krakowie. Jesteśmy już ponad 20 godzin w drodze. Ja i dwójkę moich małych dzieci przekroczyliśmy granicę bez problemu, ale mój starszy syn ma 17 lat i został zatrzymany. Mam nadzieję, że puszczą go do Polski. Co on zrobi sam na granicy? Jak wróci do domu, przecież może się okazać, że nie ma już do czego wracać. Trwa bombardowanie naszego kraju.
Słyszymy, że na granicy po stronie ukraińskiej, dokładnie sprawdzają młodych chłopców, czy na pewno nie mają ukończonych 18 lat. Jeśli tak, zawracają ich. A to oznacza dramatyczne rozstanie z rodziną.
- Przyjechałam z mamą spod Kijowa. Zdążyliśmy zabrać tylko dwie walizki - płacze 17 -letnia Natalia. - Moi braci i tata musieli zostać na Ukrainie. Panie Boże mniej ich w swojej opiece, bo nasze miasto jest bombardowane. Tylko nam udało się uciec. Moi dziadkowie też zostali na Ukrainie. Oni nie mają już sił, aby wyruszyć w taką podróż.
Nelly na Ukrainie musiała zostawić męża. Do Medyki przyjechała z 3-letnim Erykiem aż z Odessy. Z pochodzenia jest Albanką. W Odessie była choreografem tańca flamenco. Jej mąż został bronić ojczyzny, ponieważ służy w wojsku w stopniu majora.
- Martwię się o męża. Zdaję sobie sprawę, co może się stać. Przecież jest wojna. Syn jest bardzo smutny, bo od kilku dni nie widział ojca. Nie rozumie, co się dzieje. Wyjeżdżamy do Frankfurtu. Mają czekać na nas znajomi, ale nie mogę się z nimi skontaktować - niepokoiła się kobieta.
Wraca z Irlandii na Ukrainę
Każdego dnia na przejściach granicznych spotykaliśmy również wielu Ukraińców, w różnym wieku, którzy wracają do swojego kraju.
- Tam są nasze żony, dzieci i matki. Nie możemy ich tak zostawić - zapewnia Dimitri Horoszenko. Przyjechał z Irlandii. - Zostawiłem pracę i jadę do domu. Muszę w tych ciężkich chwilach być z moją rodziną, rodakami i ojczyzną. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a w tym momencie moja ojczyzna jest najważniejsza.
- Przywiozłem do Polski żonę i dwójkę dzieci, a dzisiaj wracam na Ukrainę, walczyć o moją ojczyznę - opowiada Dima z Odessy, którego spotkaliśmy na przejściu granicznym w Medyce. - Żona i synowie zostali u mojego kolegi w Katowicach, a ja muszę wracać do domu. W Odessie zostali moi rodzice. Mają prawie 80 lat i nie chcą opuszczać Ukrainy, bez względu na to, co będzie dalej. Tam jest dorobek ich całego życia. Ja to rozumiem.
I dodaje, że Ukraińcy wierzą, że będzie dobrze.
- Nie damy się pokonać rosyjskiej armii, będziemy walczyć. Nie poddamy się! - mówił Dima.
Tego samego zdania jest Matviy, który pochodzi z Kijowa. Od kilku lat mieszka w Warszawie.
- Trzeba wracać na Ukrainę i robić wszystko co w naszej mocy, aby odeprzeć atak Rosji. Czekałem kilka dni. Myślałem, że to wszystko się uspokoi, ale to jednak były tylko moje marzenia. Jadę do moich braci, rodziców i dziadków - dopowiada Matviy. Przekracza granicę z plecakiem i dużą torbą, wypełnioną jedzeniem i lekarstwami. - Wiozę najpotrzebniejsze rzeczy do domu. Mama mówi, że u nas nie wszystkie sklepy są otwarte. Jedzenia może jeszcze nie brakuje, ale wszystko jest dużo droższe niż jeszcze kilka dni temu. Mama też choruje. Wiozę jej jakieś leki i antybiotyki.
Polacy macie wielkie serca
Na polsko-ukraińskiej granicy oprócz tęsknoty za ukochaną ojczyzną, są też łzy szczęścia. Uchodźcy cieszą się, że w końcu bezpiecznie udało się im przekroczyć granicę. Wszyscy są też bardzo wdzięczni Polakom za każde wsparcie i pomoc.
- Nigdy wam tego nie zapomnimy - zapewniają ze łzami w oczach.
Rostyslava, która od kilku lat mieszka w Polsce prawie skakała z radości, gdy zobaczyła wysiadających z autobusu bliskich.
- Jestem dziś bardzo szczęśliwa. Właśnie odebraliśmy z autobusu moją mamę i mojego synka - krzyczała Rostyslava. - Przyjechali do Przemyśla z Połtawy, miasta na wschód od Kijowa. Za nimi bardzo męcząca podróż, która trwała ponad 24 godziny. Na szczęście udało im się uciec. Dziękuję Polsce za wszystko. Kocham wszystkich Polaków i będę zawsze wdzięczna za to, co dla Ukrainy robicie. Macie wielkie serca dla nas.
Przy przejściach granicznych rozgrywa się też wiele wzruszających scen, które zapadną nam w pamięci na długo. Wdzięczność Polakom okazują nie tylko dorośli, ale też dzieci. W Medyce kilkuletni chłopiec grał na saksofonie, aby podziękować za wsparcie i pomoc, jaką otrzymują uchodźcy.