Kulinaria. Osełka z hitlerowską, okaleczoną gapą. Słynny ksiądz Pawlicki wpada w euforię. Wbrew pozorom bicie masła nie jest takie proste.
Przynajmniej już dwa pokolenia nie znają smaku masła - prawdziwego, wiejskiego, domowego. W telewizyjnych reklamach zachwala się margarynowe smarowidła zawierające rzekomo duże ilości masła. Na opakowaniach z napisem „masło” można przeczytać, ile procent masła znajduje się w maśle. Jednak nawet prawdziwie maślane masło z dzieciństwa, kupowane w sklepie, a więc „kupne” albo „sklepowe”, nawet ono nie mogło się równać z masłem wakacyjnym. Po prostu to drugie było niepowtarzalne!
Przy okazji ciekawostka. Jeszcze po wojnie kostki masła sprzedawane w Krakowie były zawinięte w papier zwany „pergaminowym”. Widniała na nim hitlerowska gapa w dziurą na piersi. Zapewne krakowski zdrowy rozsądek nie pozwalał na zniszczenie wielkiej ilości maślanych opakowań, ale wrażego orła dobito, przewiercając na wylot.
Na czym polegała wyjątkowość smaku wiejskiego masła? Przede wszystkim na jego świeżości. Tylko nieliczni potrafili to docenić. Pisze w swych wspomnieniach Boy, iż ks. Pawlicki, smakosz tak wielki, iż kiedyś zamiast Ostatnia Wieczerza powiedział „ostatnia kolacja”, usłyszawszy podczas jakiegoś odczytu, że kucharz króla Stasia uważał, iż masło starsze niż dwudniowe nie nadaje się do jedzenia, wpadł w euforię. Ba, zaczął nawet wykrzykiwać, że tak, że jak najbardziej, że on od dawna o tym wiedział.
A więc świeżość, ale także coś jeszcze - konsystencja. Nie pozwól, Panie Boże, aby podczas hotelowego śniadania podawano mi kosteczki masła tak zmrożone, że okrywający je staniol pokrywają kropelki wody. Mniejsza z tym, jakie to masło, chodzi o to, jak się rozsmarowuje. A nie rozsmarowuje się wcale.
W czasach, w których nie było lodówek, a masło robiło się nieomal codziennie, osełka (koniecznie ozdobiona kwiatkami odciśniętymi przy pomocy formy lub łyżką) nigdy nie osiągała kamiennej twardości. Rozsmarowywała się na chlebie łatwo i szybko, a spod noża tryskały miniaturowe fontanny maślanki. A z kolei w maślance pływały niemal niedostrzegalne drobinki masła, dzięki którym smakowała tak, jak nigdy nie będą smakowały sprzedawane w supermarketach ciecze z napisem „maślanka”.
I jeszcze coś decydowało o smaku masło. Sposób jego wyrobu. W każdym wiejskim domu była maselnica, zwana także masielnicą, maśniczką, maślniczką lub nawet kierzonką. Drewniana, zwężająca się ku górze konew, zwieńczona nadstawką. Przez dziurę w nadstawce przechodzi bijak, na bijaku tkwi jaszczyk. To wszystko. Wystarczy odpowiednio długo ruszać bijakiem, by śmietana zmieniła się w masło i maślankę. Tylko tyle? Nie za bardzo, skora stara książka poświęcona gospodarstwu domowemu przestrzega:
„Bicie masła. Jest to na pozór bardzo prosta robota, a przecież bez uwagi wykonana bardzo różne może wydać skutki. Uderzenie tłuczkiem nie powinno być ani zbyt prędkie, ani powolne, a przede wszystkim ciągle regularne i jednakowe, krótka bowiem przerwa w biciu, jakoteż raz prędsze drugi wolniejsze uderzanie, popsuć może masło. W dobrze prowadzonych mleczarniach tak bardzo tego przestrzegają, iż do bicia masła umyślnie wybierają ludzi powolnych i cierpliwych, aby tę robotę jednostajnie wykonywać mogli”.
Nigdy nie byłem ani powolny, ani cierpliwy, a jednak w czasie wakacji ciotki pozwalały mi na przygotowywanie masła. Zasiadałem z dumą do tej pracy i za każdym razem byłem zdziwiony, że oto sam, najzupełniej sam, zrobiłem coś nadzwyczajnego - prawdziwe masło, które później trafi na stół w fajansowej maselniczce w kwiatki. Prawdziwe masło - takie, jakie można kupić na targu, zawinięte w liście chrzanu, pokryte kroplami wody...