Leszek Minge: - Zadecydują drobiazgi [WYWIAD]
- Dwa pierwsze mecze są kluczowe, musimy je wygrać - mówi Leszek Minge. W piątek Nesta Mires zaczyna play out z Automatyką Gdańsk.
Udana druga runda, korzystny bilans meczów derbowych. Czujecie się faworytami serii o utrzymanie?
Przede wszystkim cieszę się, że z szesnastu meczów w słabszej grupie wygraliśmy większość. To faktycznie może sugerować, że jesteśmy faworytem starcia ze Stoczniowcem. Jestem jednak w takich wypadkach ostrożny. To będą mecze o wszystko, gdańszczanie także wierzą w swoje szanse. Jestem spokojny, ale trzeba być dobrze przygotowanym.
To dwie drużyny o podobnym potencjale?
Myślę, że tak. O zwycięstwie w poszczególnych meczach będą decydowały niuanse: wygrane buliki, dokładne podania, ilość kar. One są zwykle w cieniu goli, ale są nie mniej istotne.
Atut własnego lodowiska może okazać się kluczowy?
Robiliśmy wszystko, żeby utrzymać wyższą pozycję w tabeli. Inaczej gra się przed własną publicznością. Obowiązujący regulamin nie jest do końca sprawiedliwy. W poprzednim sezonie goniliśmy i zabrakło nam dwóch punktów, teraz ta przewaga w sumie nic nie znaczy. Można cały sezon się starać, a rywal sobie styczniu zatrudni pięciu nowych graczy i układ sił się zmienia.
Dwa pierwsze mecze będą bardzo ważne, ale to wy zagracie pod większą presją.
To prawda, musimy te mecze wygrać i trzeba sobie z tą presją poradzić. Gdańszczanie przyjadą na większym luzie.
Mam wrażenie, że wiele się w drużynie zmieniło na lepsze po klęsce w Gdańsku w połowie stycznia.
Już w czasie meczu sobie wiele na ten temat powiedzieliśmy. Teraz cieszę się, że coś takiego zdarzyło nam się w tamtym momencie sezonu. Mogliśmy zastanowić się, wyciągnąć wnioski i poprawić grę. Kilka razy omawialiśmy to spotkania, oglądaliśmy te stracone bramki. Następne mecze pokazały, że ta lekcja była potrzebna.
W pierwszej części sezonu miał pan zastrzeżenia do Michaijłowa. Teraz jest dużo skuteczniejszy.
Na pewno jego gra wygląda lepiej. To nie pierwszy taki problem i wynika z jednej rzeczy: nie jesteśmy w stanie sprawdzić nowego zawodnika. Przed sezonem mieliśmy jeden porządny sparing, gdy drużyny z południa grają między sobą 10-12. To nie wynika z braku woli, ale niechęci rywali do podróżowania do Torunia. Dlatego na początku sezonu drużyna nie funkcjonowała tak, jak sobie to wyobrażałem. My te braki musieliśmy nadrabiać już w meczach ligowych. Sporo hokeistów sprowadzałem do Torunia i my nigdy nie wiemy, w jakiej są kondycji. Dopiero później, czasami po sezonie, sami się przyznają, że mieli długą przerwę i dopiero u nas szukali formy.