Kursant płaciłby tylko za dwa podejścia do egzaminu?
Kursant płaciłby tylko za dwa pierwsze podejścia do egzaminu, a za kolejne szkoła jazdy, starosta, wojewoda. Byłaby także akredytacja dla szkół.
- Skoro zdawalność egzaminów na najpopularniejszą kategorię prawa jazdy B jest niska i nic w tej materii nie zmienia się od lat, to należy zmotywować do pracy nie tylko kursantów, ale też podmioty odpowiedzialne za szkolenie i nadzór nad tym procesem - stwierdza Marek Staszczyk, dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Toruniu, sekretarz Kujawsko-Pomorskiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.
Sami sobie
Dyrektor wyjaśnia, że kursanci zostawieni są sami sobie, bo tak naprawdę nikogo nie interesuje, ile razy podchodzą do egzaminu i jak dużo ich to kosztuje. Pierwsze podejście do egzaminu teoretycznego i praktycznego kosztuje 170 zł, zaś każde kolejne (gdy teoria jest zaliczona) 140 zł. Nowy system zdopinguje do pracy wszystkie instytucje odpowiadające za proces szkolenia i egzaminowania.
I dlatego dyrektor Staszczyk proponuje radykalną, właściwie rewolucyjną zmianę w podejściu do finansowania egzaminów, bo co dyscyplinuje lepiej niż pieniądze?
Kto miałby zapłacić
Propozycja jest taka, by za pierwszy i drugi egzamin państwowy płacił kursant. Za trzeci egzamin miałby zapłacić ośrodek szkolenia kierowców. Za czwarte podejście pieniądze wyłożyłby właściwy dla ośrodka szkolenia kierowców starosta powiatowy (jako organ nadzorujący). Opłata za piąty egzamin spadłaby na wojewodę (jako przedstawiciela rządu, który ustala zasady szkolenia i egzaminowania kierowców). Po piątym nieudanym egzaminie kandydat na kierowcę musiałby wrócić do ośrodka szkoleniowego na doszkolenie. Jego koszty częściowo obciążyłyby ośrodek.
Zdaniem Marka Staszczyka, należałoby także rozważyć wprowadzenie 8-procentowego VAT-u za szkolenie i egzaminowanie, co da możliwość odliczenia podatku przez przedsiębiorcę.
Do tego akredytacja
Szef WORD-u proponuje też wprowadzenie akredytacji dla szkół jazdy. Tę uzyskiwałaby szkoła, której absolwenci mogą pochwalić się przynajmniej 30- procentową zdawalnością egzaminów. Gorszy wynik eliminowałby dany podmiot z rynku na rok. W ten sposób ograniczy się także nieuczciwą konkurencję wśród szkół jazdy, bo te gorsze przyciągają do siebie bardzo niską ceną, ale to zwykle przekłada się na niską jakością szkolenia.
Bez aprobaty
- Ten pomysł zdecydowanie mi się nie podoba - komentuje Krzysztofa Kępczyńska, właścicielka Ośrodek Szkolenia Kierowców „Efekt” w Brodnicy, który otrzymał od toruńskiego WORD-u tytuł „Ośrodka Roku 2016” za najwyższą zdawalność (78,20 proc.).
- Nie podoba mi się tym bardziej, że od 12 lat, od kiedy prowadzę ośrodek, ceny za kursy wzrosły minimalnie, zaś ceny paliwa dwukrotnie. Koszty działalności rosną.
Pani Krzysztofa dodaje, że wejście w życie takich przepisów zdecydowanie utrudniłoby działalność szkół jazdy, a niektóre by zbankrutowały. - Najlepszym rozwiązaniem byłoby ustalenie urzędowej ceny za egzamin państwowy i wtedy odpadłby problem złej konkurencji, zaniżania opłat za egzaminy - mówi Wojciech Porzych, starosta bydgoski. - Bo właśnie tak uzasadniają ten problem szkoleniowcy - że ceny są za niskie, bo jest silna konkurencja, że oni pracują w stresie, w niebezpiecznych warunkach.
Starosta zwraca też uwagę na fakt, że niektóre osoby absolutnie nie nadają się na kierowców i najlepsze programy szkoleniowe ani finansowanie kolejnych egzaminów tego by nie zmieniły. Byłoby to zatem wyrzucanie pieniędzy w błoto.