Kuba tak wybrał...
Czy gdyby Kuba znał przyszłość, podjąłby taką decyzję? Pewnie nie. Decyzją o wyjeździe przypieczętował tragiczny los swojej rodziny, tylko jeszcze o tym nie wiedział - pisze Halina Elżbieta Daszkiewicz, wnuczka i córka mieszkańców Kresów wywiezionych na Syberię.
Pewnych spraw nie wolno odpuszczać, przekładać na później, na jutro, za tydzień, na nieokreślony czas. Później może już nie być, odchodzą ludzie ze swoim życiem, swoimi wspomnieniami, nigdy już nie odpowiedzą na nasze pytania, a tych pytań mamy właśnie mnóstwo, tylko nie mamy już ich komu zadać. Odeszli ci, którzy byli kopalnią wiedzy o naszych korzeniach, o naszej rodzinie.
Te informacje, które mam, to okruchy wspomnień zapamiętanych ze skrawków cudzego życia. Mieli tyle ważnych wspomnień do opowiedzenia, tylko nie miał kto ich wysłuchać, nikt nie miał czasu, chęci.
Aż przyszedł 9 luty 1940
W Sielnicy koło Dynowa mieszkał mój dziadek Kuba Pucher ze swoją żoną Józią z domu Nowaki i trojgiem dzieci: Stasią, Frankiem i Władziem. Kuba był dobrym gospodarzem, jego żona Józia bardzo pracowita kobietą. Dobrze im się wiodło, ziemia za dobrą opiekę odwdzięczała się obfitymi plonami.
Cała rodzina Kuby i Józi mieszkała w pobliskich wioskach, tylko najmłodsza siostra Kuby, najbardziej kochana, przeniosła się za mężem na Ukrainę - do Nowej Grobli koło Stanisławowa. Kuba tęsknił za siostrą, tam też była lepsza ziemia, można było powiększyć gospodarstwo, dokupić grunt.
Pewnego dnia Pucherowie podjęli decyzję o wyjeździe na Ukrainę, sprzedali gospodarstwo w Sielnicy i przenieśli się do Nowej Grobli, na dużo większe.
Wybuch wojny specjalnie chwilowo niczego nie zmienił, ludzie pracowali, żyli, trochę niepokoili się o dalsze losy
Czy gdyby Kuba znał przyszłość, podjąłby taką decyzję? Pewnie nie. Decyzją o wyjeździe przypieczętował tragiczny los swojej rodziny, tylko jeszcze o tym nie wiedział.
Gospodarka była duża, ziemia pięknie utrzymana, duży sad, kawałek lasu, bułane konie. Urodziły się dzieci: spokojna Anielka, Wercia - wisienka, najbardziej niesforna z całego rodzeństwa, i Jasiu. Dobrze im się żyło z sąsiadami Polakami i Ukraińcami do czasu, aż nadszedł rok 1939. Kuba dokupił ziemi na wiano dla Stasi, najmował ludzi do pomocy przy gospodarstwie. Wybuch wojny specjalnie chwilowo niczego nie zmienił, ludzie pracowali, żyli, trochę niepokoili się o dalsze losy, aż przyszedł 9 luty 1940. Do drzwi Polaków walili Rosjanie i Ukraińcy z "powiastką" w ręku i kazali im natychmiast się pakować i wynosić w nieznane. Dostali godzinę na spakowanie swojego dotychczasowego życia. Kuby już nie wpuścili do domu, kazali szykować wóz i konie, którymi dojadą do transportu w nieznane. Józia pakowała niezbędne rzeczy i jedzenie, dzieci jej pomagały.
Co parę minut Ukrainiec i Rosjanin zmieniali się - jeden pilnował Kuby, drugi w domu przyglądał się, co pakują. Ukrainiec nie pozwalał prawie nic brać, co wartościowsze rzeczy wyrywał z rąk i odkładał, krzycząc "nie lzia" (nie wolno). Kiedy wchodził ruski żołnierz, pomagał pakować jak najwięcej, to dzięki niemu na wozie znalazła się maszyna do szycia, która później nieraz ratowała im życie, i piękny, ciepły płaszcz z kołnierzem z lisa dla Stasi. To Ruski przemycił na wóz wszystko i powiedział Stasi, że będzie go jeszcze z wdzięcznością wspominała.
Ukrainiec wcześniej pracował u Pucherów i to on dostał przydział na ich gospodarstwo i nie pozwalał nic zabierać, bo uważał, że to wszystko już jest jego.
Na stacji stały już wagony bydlęce. Pakowano po kilka rodzin do wagonu. Słoma do spania, dziura jako toaleta i koza do gotowania - to było całe wyposażenie. Ruszyli w nieznane. Miesiąc jechali do swojego nowego życia, jakże innego od tego, które znali. Brudni, głodni, zmarznięci.
Głód, zimno zabijały jednakowo dorosłych i dzieci. Przydziały żywności nie wystarczały na oszukanie głodu
Nie oddała dzieci na poniewierkę
Syberia - zimna i okrutna dla słabych, tylko silni i zdeterminowani mogli przeżyć.
Pociąg zatrzymał się w Swierdłowsku, zapakowano wszystkich na podwody i zawieziono do uczastka 82, bo tak oznaczone były wioski zesłańców więźniów. Zakwaterowano wszystkich w barakach, po sześć rodzin w jednym, w pomieszczeniach z drewnianymi, piętrowymi pryczami i kozami do gotowania. Dorośli pracowali przy wyrębie tajgi i na polu.
Głód, zimno zabijały jednakowo dorosłych i dzieci. Przydziały żywności nie wystarczały na oszukanie głodu, żywili się dodatkowo tym, co ukradli z pola, jak się udało, co znaleźli w tajdze. Tam Pucherom urodził się Józio, który zaraz zmarł, i Antoś.
Józia była coraz słabsza. Pięknego letniego dnia 1941 roku, po urodzeniu Antosia, odeszła na drugą stronę tęczy, zostawiając męża i osierocone dzieci. Bieda, głód, tęsknota, walka o życie każdego dnia. Stasia przejęła wszystkie obowiązki mamy, Antoś rozwijał się dobrze, ale mając osiem miesięcy, zachorował na szkarlatynę i zmarł na rękach Stasi. Długo tuliła i ogrzewała jego zimne ciałko, ale nie przywróciła mu już życia, dopiero sąsiadki zabrały jej dziecko i przygotowały do pochówku. W lutym 1943 Kuba zachorował i po paru dniach zmarł.
Frania zabił chłopak, który zazdrościł mu dobrej pracy, ale życie toczyło się dalej.
I tak oto 20-letnia Stasia została sama z dziećmi, nie oddała ich na poniewierkę do domu dziecka, chociaż kilka razy chciano jej je zabrać. Franio pasł krowy kilka kilometrów dalej, od czasu do czasu przyniósł trochę mleka. Władzio pracował przy zbiorach marchwi, też ukradł czasami i przyniósł rodzeństwu. Wera z Anielą chodziły po kilka kilometrów na pola nazbierać kartofli, czasami im nadzorca zabrał wszystko, chodziły po susz do palenia, zbierały łajno, lebiodę, grzyby - wszystko, co nadawało się do jedzenia i palenia. Stasia dzięki maszynie dorabiała za jedzenie, pracowała w polu w kołchozie. Żyli biednie, ale w domu pełnym miłości.
Frania zabił chłopak, który zazdrościł mu dobrej pracy, ale życie toczyło się dalej. Ludzie, pomimo takiej biedy, pomagali sobie nawzajem, nikt nie patrzył Polak czy Ruski, bieda jednoczyła wszystkich, tylko pomagając sobie nawzajem, można było przeżyć.
Stareńka grusza na górce
Wraz z utworzeniem Wojska Polskiego odmienił się los zesłańców. Podstawiano pociągi i transporty umęczonych ludzi wracały okrężną droga do swojej ukochanej, wymarzonej Polski. Rodzina Pucherów trafiła nad Morze Czarne, a stamtąd w 1946 roku transportem do Żagania, bo akurat to miasto Stasi się spodobało.
Stasia została na zawsze w Żaganiu, wyszła za mąż za Władka Kruka, urodziła troje dzieci. Władek swoje szczęście znalazł w Łodzi. Najpierw pojechał do Sielnicy, ale tam była bieda i głód, to ciotki złożyły się na bilet i wysłały go do Kasi do Łodzi. Tutaj poznał Krysię, córkę nauczyciela, ożenił się i miał dwóch synów. Wera wyszła za mąż za Kazika Borysewicza, zabrała Anielę i Janka i wyjechali do Gorzowa. Tu urodziła dwie córki kiedy dorósł Janek, jako dobry sportowiec zamieszkał w Krakowie, ożenił się, miał córkę i syna.
Z całej rodziny została tylko Wercia - wisienka, jak ja nazywano.
Do dzisiaj we wspomnieniach Werci zostały widoki, smaki i zapachy jej dzieciństwa na Kresach, biel syberyjskiego śniegu, lazur Morza Czarnego i słoneczniki na ukraińskich polach. Biedne to było dzieciństwo, ale jakże piękne we wspomnieniach.
W latach 90. Wercia z Anielą pojechały zobaczyć Nową Groblę, Stanisławów, ale tam już nic nie było. Gospodarstwa zostały wyburzone, został jedynie staw ze wspomnień i stareńka grusza na górce.