W ostatnie wakacje kilka razy trafili mi się autostopowicze-harcerze. Żeby nie było w aucie cicho, zagadnąłem, jakie mają plany na dorosłe życie. Niemal w stu procentach jedynym planem była Norwegia.
Niby wiem, że miliony opuszczają nasz kraj za chlebem, ale zasmuciło mnie, że nawet i ci, którzy śpiewają przy ognisku o rycerstwie spod kresowych stanic i obrońcach naszych polskich granic, wybierają przyszłość poza tymi granicami. Tak jak smutno mi się zrobiło, gdy jeden z twórców III Rzeczpospolitej Władysław Frasyniuk postanowił zarejestrować swoją firmę po tamtej stronie Odry. Z kolei minister Nowak zdecydował się na przyszłość po tamtej stronie Bugu. I nawet powiedział, że jest z tego dumny. Próbuję zrozumieć. Niejeden z nas wyemigrował, żeby mieć lepszy zawód, ale żeby zmieniać obywatelstwo za zawód, to jednak zawód.
Tak jak i z zawodem usłyszałem od znajomego przedsiębiorcy z Białegostoku, że od 10 lat wszystkie papierosy i alkohol kupił na Białorusi. Paliwo też. A auto ubezpiecza na Litwie. - No co? Litwo ojczyzno moja! - zażartował gwoli usprawiedliwienia.
Wielu z nas przenosi się też na Słowację, gdzie wszystko od ZUS-u po aborcję jest prostsze i tańsze. Zaczyna się więc kołatać się w głowie nieco bluźniercze, ale coraz bardziej aktualne pytanie: po co nam ta Ojczyzna? Wiem, że jest to pytanie z kręgu zakazanych, bo Ojczyzna to Ojczyzna. Świętość i już. Nie można pytać, co zrobiła dla Ciebie, tylko, co ty zrobiłeś dla niej! Ale im dłużej będziemy udawać, że nie wolno nam zadawać pewnych pytań, tym dłużej nic się nie zmieni. W dobrym związku ważna jest zdrowa komunikacja. Więc przestańmy się oszukiwać rycerstwem spod kresowych granic i wieszaniem chorągiewek na 11 listopada. Ojczyzna patrząc tak od góry to wielka instytucja, której płacimy całkiem niemały abonament za sprawne funkcjonowanie. Chyba coś tu szwankuje, skoro tylu abonentów zmienia operatora. Zafajdanym obowiązkiem operatorów jest coś z tym zrobić. Natomiast patrząc od dołu, Ojczyzna przypomina mały mikrokosmos prostych działań wykraczających choć trochę poza czubek własnego nosa. Ot, na przykład, kiedy ktoś pyta dyrektorkę przedszkola swego dziecka, czy nie potrzebuje kartek do malowania. Wiem, że to niełatwe. Ja kiedyś spróbowałem i wzbudziłem podejrzenia, że za bardzo interesuję się dziećmi. Ojczyzna między nami nie zaiskrzyła.
Za chwilę znów wybije 11 listopada, moi lokalni operatorzy sieci zwanej Małą Ojczyzną staną naburmuszeni pod pomnikiem Piłsudskiego, znów pofatygują tam te biedne konie, które skasztanią się niepomne rangi chwili. I znów zadowolimy się kotylionem, martwym gestem i pustym tekstem. Każdy wyrwie i wtranżoli swoją miseczkę darmowej grochówki i z przeciągłym beknięciem w rytm „Pierwszej kadrowej” wrócimy do domów i obejrzymy, kto z kim naparza się na marszu w stolicy. Każdy zaciśnie kciuki za swoich i przeklnie tych drugich, których najchętniej wyrzuciłby z Ojczyny.
A Ojczyzna zaczyna się nie od chorągiewek, walających się pod kuchnią polową, ale od tego, że dobrze jest nam razem, że czujemy się u siebie. I o siebie dbamy. Kiedyś szedłem po amerykańskim miasteczku głośno dyskutując z pewną panią. Zatrzymały się aż trzy samochody z pytaniem, czy pani nie czuje się zagrożona. To był dla mnie prawdziwy dowód na istnienie Ojczyzny w praktyce. Innym razem byłem na mszy w kreteńskiej wiosce i sołtysowa krzyknęła po mszy, że zaprasza na ciasto. Przyszli wszyscy. Sprzedałem ten pomysł białostockiemu proboszczowi. Przyszły trzy osoby, rozejrzały się po kątach i poszły. Nie udało się Ojczyźnie zakiełkować. Moja znajoma Awarka po przeprowadzce do Polski sprzedała wielki czajnik, bo u nas herbatę robi się tylko dla siebie, a w dagestańskich górach każda herbata była dla niej okazją do spotkania. Tak zwyczajnie może wyglądać Ojczyzna w praktycznym działaniu. Małe konkrety zamiast wielkich symboli.
Warto o tym pomyśleć, zanim ostatni drużynowy zgasi ognisko, skończy opowiadać starodawne dzieje i wyjedzie na zmywak do Norwegii.