Krzysztof Szubzda: Nirwana w cukierni
Zwiedziony słodkim zapachem trafiłem ostatnio do cukierni i poprosiłem o jedną muffinkę.
- Chyba muffina - poprawił mnie młody cukiernik.
- Ok, muffina - zgodziłem się.
Jest jakiś poważny problem genderowy ze słodyczami. Jedni mówią „ekler”, drudzy - „eklerka”, a są też i tacy, który mówią „eklerek”. Ponoć nie wolno też mówić „faworki”, bo to są „chruściki”. Ale chruściki to także takie małe motyle, które przed wojną nazywały się wodosówki.
Znikają też powoli zwyczajne ciastka. Zastępują je identycznie wyglądające cookies lub biskwity; rogal w zależności od stopnia miękkości nazywa się teraz croissantem lub bajglem, a niepoprawny politycznie murzynek został wyparty przez brownie. A już zamawianie panna cotty czy fondanta to wyzwanie, na które nawet się nie porywam. Już chyba łatwiej zrobić to samemu. Kiedyś nawet się na to porwałem. W przepisie było napisane: „Masę wlać do kokilek, a w razie ich braku można użyć płytkich ramekinów.” To zdanie uprzytomniło mi moje miejsce w cukierniczym szeregu i że na nic ponad szarlotkę porywać się nie powinienem. Dlatego słodycze kupuję.
Młody cukiernik wyjął muffina i postawił go na wadze. I tu mamy pierwszy zwrot akcji w tej zaskakującej historii: przecież muffin nie podlega ważeniu, bo jest sprzedawany na sztuki. Cukiernik zdjął więc muffina, uśmiechnął się przepraszająco i wyjął biały, kwadratowy kartonik, by ułożyć z niego pudełeczko. Zagiął margines wzdłuż jednego boku, przejechał dla pewności grubym palcem i uśmiechnął się zadowolony z dotychczasowych postępów w pracy. Potem zabrał się za drugi boczek pudełeczka.
Spojrzałem na jego identyfikator. „Emil ”, a niżej „Uczę się”. Marginesik wzdłuż trzeciego boku zgiął się trochę nierówno, więc trzeba było... No dobra oszczędzę Wam szczegółów. Po paru długich minutach Emil przeszedł do operacji zaginania narożników marginesików i wtykania ich czubków w dziurki.
Nie było to proste. Niektóre dziurki trzeba było poszerzać nożem, a w tym celu pudełko należało rozłożyć, dziurkę rozciąć i znowu złożyć... Miałem wrażenie, że dobry chirurg zdążyłby już przeszczepić serce, albo co najmniej transplantować siatkówkę noworodka. Tymczasem Emil wyjął drugi kartonik i przeszedł do identycznej operacji montowania pokrywki. Chciałem jakoś go zagrzać do boju: „Emil, przyspiesz. Szkoda życia!” Ale nie wypadało. Po kilku niekończących się minutach trumienka na muffinkę, przepraszam na muffina, była już gotowa. I tu dochodzimy do kolejnej kulminacji w tej porywającej historii: muffin nie mieści się w tak pieczołowicie przygotowanym orgiami.
Napięcie sięga zenitu. Emil patrzy bezradnie. Jego kreatywność pracuje na najwyższych obrotach. I wreszcie mamy rozwiązanie. Emil proponuje bym zamiast muffina kupił tartę.
- Dobra! - zgadzam się, żeby nie komplikować.
Tarta to też ciekawe zjawisko. Kiedyś tarta była tylko bułka, a teraz tarta jest z truskawkami lub z jabłkami, które nie są tarte, ale krojone. Rozumiem, że słowo krajka było już zajęte przez polski folklor i piosenkę harcerską.
Emil zamyka pudełko. Ale pudełko nie koordynuje się z wiekiem. Pokrywka staje mu okoniem, a pudełko staje dęba. Aż wreszcie JEST! Zaskoczyło. Emil nie kryje satysfakcji. Oczywiście, że miałem ochotę go zabić. Nawet czterokrotnie. Ale słyszałem, że w takich momentach trzeba medytować.
Pogrążyłem się w miłującej akceptacji i jedności ze światem. W tym samym czasie Emil przypomniał sobie, że tarta w odróżnieniu od muffina podlega ważeniu, więc trzeba ją wyjąć z pudełka i zważyć. Oczywiście po ważeniu wrócił problem niekompatybilności wieczka. Nie wiedziałem, czy lepiej wyjąć różaniec czy nucić przeciągłe „ommmmmm”.
Wreszcie udało się. Emil kładzie pudełko z muffinem na firmowy papier. W samym środeczku. Po czym uznał, że lepiej będzie centralnie, a potem, że bardziej w lewo. I w górę. A nie, jednak w dół. Kiedy już zawinął całość dostrzegł, że nadruki na papierze firmowym znalazły się pod spodem. Poczułem, że w tej sytuacji mogę przeżyć już tylko zawał, albo oświecenie. Emil rozpakował papier. Sprawdził czy nadaje się do ponownego użycia... Poczułem dziwne mrowienie w klatce piersiowej. Emil wyjął drugie opakowanie. Moje ciałem wstrząsnęła fala ciepła. Emil zdał sobie sprawę, że wyrzucił opakowanie razem z ceną. Wyjął tartę do ponownego ważenia. Czułem, że albo moje ego roztrzaska się na milion kawałeczków i osiągnę nirwanę, albo roztrzaskam Emila na milion kawałeczków i osiągnę zwyczajny ludzki spokój. Ok, liczę oddechy.
- Proszę bardzo. Tarta. Coś jeszcze?