Jednego nie można odmówić naszym władzom: pasji nadawania nazw wszystkiemu, co tylko da się nazwać. Wszystkie skwery, przecinki, zaułki, zjazdy i dojazdy pysznią się już dumnymi nazwiskami patronów, a inicjatorzy tych nazwań pysznią się, że to dzięki nim anonimowy zakamar stał się zindywidualizowanym onomastycznie punktem na mapie miasta. Skutki tego są takie, że coraz trudniej odnajduję się we własnym mieście.
Paręnaście lat temu prowadziłem ceremonię sadzenia drzew na skwerze doc. Zankiewicza, a w tamtym roku - piknik przy skwerze ks. Szlegiera. Wiecie, gdzie to jest? Bo ja naprawdę sporo czasu szukałem swoich miejsc pracy. Można skorzystać z map Google, ale i tak to trochę wstyd, że w mieście, gdzie żyję już 40 lat, jest tyle tajemniczych dla mnie miejsc: skwer Borzuchowskiej, rondo Kmicic-Skrzyńskiego, bulwar Kielanowskiego. Nie nadążam za nazewniczą pasją radnych.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień