Czy to był tragiczny finał nieszczęśliwej miłości? A może „banalny” napad rabunkowy? Pewnej nocy w 1947 roku życie straciła sześciosobowa rodzina ze Szprotawy. Czy sprawcą był zakochany ubek?
Powiedzenie, że ulica Polna jest szprotawską ulicą jest co najmniej na wyrost. To przedmieścia miasta, które kiedyś były osobną wsią – Iławą. Podobno to właśnie tutaj, w roku 1000, Bolesław Chrobry po raz pierwszy spotkał się z cesarzem Ottonem III. Na końcu Polnej, w niepozornym domku, rozegrał się krwawy dramat, którego zagadka do dziś pozostaje nierozwiązana.
– W roku 1946, 1947 w Szprotawie mieszkała prawdziwa mieszanka ludzi, którzy przybyli tutaj z różnych stron nie tylko przedwojennej Polski – mówi Maciej Boryna, który wraz grupą przyjaciół, miłośników historii regionu, stara się rozwiązać kolejną historyczną tajemnicę, tym razem kryminalną.
– Czy warto wracać do tak zamierzchłych czasów, rozdrapywać rany?
– Oczywiście, że warto – odpowiada Boryna. – Po niedawnym artykule w „Gazecie Lubuskiej”, poświęconym sprawie Bronka Kozaka, odezwali się ludzie, którzy dopowiedzieli nam nowe elementy tej także kryminalnej układanki sprzed lat.
Znaczna część tej nowej układanki jest już w posiadaniu regionalistów. Oto pod koniec lat 70., z okazji jakiejś tam rocznicy, byli ormowcy sporządzili wspomnienia, w których znalazły się wypowiedzi milicjantów działających pod koniec lat 40. w Szprotawie.
Piękni jak z obrazka
Wróćmy jednak do Szprotawy w roku 1947. Właśnie kończono wysiedlanie za Nysę Łużycką przedwojennych mieszkańców. Szykowano się do otwarcia pierwszego większego zakładu przemysłowego, nawiasem mówiąc, niedaleko ul. Polnej. Nie można jednak powiedzieć, że było spokojnie, sielsko. Jak wspominają starsi mieszkańcy, za dnia było jeszcze w porządku, ale nocą starano się siedzieć w domach, które nawet barykadowano. Często jako takie schronienie wykorzystywane były piwnice, co w tej historii nie będzie bez znaczenia. Nadal grasowały bandy szabrowników, pospolitych rzezimieszków, pijanych sołdatów Armii Czerwonej, a mówiono nawet, raczej na wyrost, o grupach UPA i Werwolfu. Do tego zabójstwa polityczne. Śmierć komendanta MO, działacza PPR Franciszka Łowigusa oraz wicestarosty Leon Baciora z PPS miały wyraźnie takie tło. Okoliczności były szokujące – „wywleczony, pobity, pocięty”, ale sprawcy zostali szybko ustaleni i przyznali się, po drastycznym przesłuchaniu. Trzej działacze nielegalnej formacji zbrojnej Wolność i Niezależność.
W domu na końcu ulicy Polnej, pod czwórką, gdzieś jesienią 1945 roku, zamieszkała rodzina Misków: mąż, żona i czworo dzieci. Wówczas o tej części miasta mówiono „Sowiny”. Byli to Kresowiacy z okolic Lwowa. Chociaż jeden z niedawnych rozmówców zapewniał Borynę, że raczej pochodzili z niewielkiej podkrakowskiej miejscowości. Tak czy inaczej, niczym się nie wyróżniali. Chociaż nie, jedna z ich córek słynęła z niebywałej urody, oglądali się za nią wszyscy na ulicy. Bardzo szybko zwrócił na nią też uwagę młody funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa. Para była jak z obrazka, często widziano ich spacerujących razem, pod rękę. Jednak sielanka nie trwała zbyt długo. Przestano ich widywać razem, ktoś mówił, że się kłócili, a podobno pojawił się nawet ten trzeci.
Czerwona piwnica
Milicjant Czesław Kowalczyk pisał: „Po zejściu do piwnicy domu obywatela Miska, stanąłem w pomieszczeniu zalanym krwią do wysokości kostek. Odór był już charakterystyczny dla 2- lub 3-dniowego denata. Ale w tym pomieszczeniu znajdowało się aż 6 ciał wszystkich członków rodziny. Od wejścia po lewej leżało małżeństwo Misków, natomiast córki były w głębi pomieszczenia rzucone na jedną stertę. Najstarsza leżała twarzą ku górze, jej ciało było ugodzone nożem 40 razy, a lewe oko wydłubane. Ciała były sino-blade z powodu upływu krwi. Na ciałach widoczne były ślady walki, ojciec oraz jego małżonka mieli skrępowane ręce oraz nogi. Widoczne sińce oraz krwiaki […] Podejrzanymi według Milicji była jakaś banda szabrowników z centralnej Polski...”.
Pechowym „odkrywcą” tej zbrodni był ośmioletni Władek, kolega syna Misków. Przyszedł, aby z nim się pobawić. Gdy nikt nie reagował na wołanie, zajrzał do piwnicy. W mdłym świetle ujrzał wręcz pływające we krwi ciała. Pobiegł po rodziców... To naprawdę był przerażający widok. Jak później relacjonowano wspomnienia Kowalczyka: „Widok ran zadanych nożem i krew po kostki w pomieszczeniu piwnicznym mogły porazić nawet ludzi obytych z okrucieństwem wojny. Utkwił towarzyszowi Kowalczykowi widok młodej dziewczyny, której morderca zadał aż 41 ciosów nożem. Skala zwyrodnienia przekraczała ludzkie pojęcie. Sprawa ta niewątpliwie utkwiła w pamięci innych funkcjonariuszy. Na nic zdały się wysiłki, zarówno pracowników miejscowych, jak i wyższego szczebla, w celu ujęcia mordercy. Sprawcy nie ujęto. Dziś, mając takie zaplecze naukowo-techniczne, sprawa zostałaby wyjaśniona”. Pamiętajmy, to pisano w latach 70.
Ofiary się broniły
Miskowie najpierw zostali związani, a potem okaleczeni i podziurawieni nożem. Krew spływała ze ścian na podłogę. Ofiary się broniły, o czym świadczył naskórek, prawdopodobnie sprawców, pod paznokciami ofiar. Potwierdzały to także siniaki. Najokrutniej potraktowano najstarszą córkę, której nawet wydłubano oko.
– Wszystko wskazywało na to, że Miskowie znali sprawcę, wpuścili go do tego swojego azylu – mówi Boryna.
– Zapewne także morderca nie działał sam, gdyż trudno by było jednej osobie obezwładnić sześć osób. Kto to mógł być?
W sposób naturalny w kręgu podejrzenia znalazł się adorator pięknej Mis-kówny. Cóż, całe miasto już wydało na niego wyrok. Mimo to do śmierci mieszkał w Szprotawie, ba, w tej samej dzielnicy. Na dodatek wydawało się, że kilka poszlak na niego wskazuje. Wprawdzie feralnej nocy miał służbę w towarzystwie milicjanta, ale około północy oddalił się ze służby. Śledztwo jednak krążyło wokół kilku innych tropów, skłaniając się raczej ku wersji napadu jakiejś bandy szabrowników, którzy chcieli z ofiar wydobyć miejsce ukrycia kosztowności. Była też wersja o szajce Ukraińców, gdyż dla repatriantów z Kresów skojarzenia krwawej zbrodni i okrucieństwa z UPA były niemal automatyczne. Jak chcą niektórzy, ta wersja była celowo rozsiewana przez ubeków, aby wybielić kolegę.
Nigdy nie udało się dotrzeć do dokumentów śledztwa. Jednak wiadomo, że było przez milicjantów i funkcjonariuszy terenowych UB prowadzone pobieżnie, wręcz dyletancko. W tym czasie nikt nie myślał o zabezpieczeniu dowodów, ba, nawet o sprawie tak elementarnej jak sekcja zwłok.
Przez lata sprawa zabójstwa funkcjonowała raczej na zasadzie miejscowej legendy przyprawionej plotkami. Jedna z takich prawie pewnych informacji mówi, że zakochany w Miskównie ubek miał jednak zostać skazany na dwanaście lat więzienia. Sam nam o tym nie powie, nie żyje.
– Jeśli tak było, powinny gdzieś znajdować się dokumenty sądowe – dodaje Boryna. – Czy to w sądach wrocławskich, czy legnickich, gdyż w tamtych czasach w poważnym stopniu zachowano niemiecki układ wymiaru sprawiedliwości.
Potwornej historii „czerwonej piwnicy” dopowiedziano wiele wątków. W tym nieco nieco magiczny – że nad rodziną zabójcy wisi klątwa, która przejawiała się m.in. tym, że żadna z jego sióstr nie wyszła za mąż. Inna wersja mówi o tym, że morderca, tym razem funkcjonariusz milicji, miał zaczaić się w domu Misków, gdy ci byli na zabawie.
– Po niedawnym programie telewizyjnym poświęconym temu mordowi przekazano nam informację, jakoby matka tego podejrzewanego mężczyzny miała w gniewie pytać go, co jego czapka robiła u Misków – dodaje Boryna. – A że wątek czapki pojawiał się już wcześniej, nie wiem, czy nie brzmi to przekonująco. Cóż, to jeszcze jeden trop...