Stado krów z Ciecierzyc, które miało pójść na ubój, ostatecznie ma zostać przebadane. Jeśli będzie zdrowe, ma trafić do chętnych rolników.
- Jeśli stado ma trafić do gospodarstwa państwowego, to żeby tylko nie trafiło z deszczu pod rynnę. Jesteśmy jednak krok do przodu, a to jeszcze kilka dni temu wydawało się niemożliwe. Walczymy nadal – mówi nam Magdalena Piwko, która przez ostatnie tygodnie stawała w obronie stada około 170 krów z Ciecierzyc w gminie Deszczno. Miało ono zostać wybite, bo – zdaniem urzędników - stwarzało zagrożenie epidemiologiczne, epizootyczne, a nawet drogowe.
W ostatnią środę, niemal miesiąc od ogłoszenia, że bydło zostanie wybite, minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski oznajmił: - Stado krów nie trafi do uboju. Będzie odizolowane w jednym z państwowych gospodarstw.
Zmiany jak w kalejdoskopie
Zapowiedzi ministra to w sprawie krów z Ciecierzyc zwrot o 180 stopni. Jeszcze w ostatni poniedziałek główny lekarz weterynarii informował w oficjalnym komunikacie, że krowy z Ciecierzyc zostaną wybite.
Wtedy jeszcze mocniej zaangażowali się obrońcy zwierząt. O to, by nie zabijać krów walczyli od początku maja. W poprzedni weekend przyjechali nawet do gminy Deszczno, by protestować przeciwko decyzji. W miejsce, gdzie przebywają krowy, zjechało się kilkadziesiąt osób. Obrońcy zwierząt przyjechali, bo twierdzili, że transport po stado przyjedzie w tym tygodniu.
Po oficjalnej poniedziałkowej decyzji głównego lekarza weterynarii obrońcy zwierząt napisali, jak sami mówili, do „wszystkich świętych”. W sprawie krów wystosowali pisma i apele do papieża Franciszka, do Białego Domu, a także do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
W nocy z wtorku na środę pojawiła się szansa na przełom. Głos w sprawie krów z naszego regionu zabrał również prezydent Andrzej Duda. „Trzymamy kciuki za stado z Deszczna” – napisał na Twitterze.
Kilkanaście godzin później było już wiadomo, że los krów ma się odmienić.
Interweniował prezes PiS
- Bardzo mocno biorę pod uwagę prośbę prezesa Kaczyńskiego, którego bardzo cenię. Również prośbę Andrzeja Dudy, razem z nim byłem współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego. Dla mnie prośba prezydenta jest bardzo ważna – mówił minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski w TVP Info. - Te krowy będą w jednym z państwowych gospodarstw, gdzie nie ma bydła, żeby coś się nie przeniosło. Będą zatrzymane, karmione, przebadane, sprawdzimy, jaki jest ich stan zdrowotny, będą zakolczykowane, wprowadzone do systemu rejestracji zwierząt – mówił minister Ardanowski przed kamerami. Dodawał też, że jeśli zwierzęta okażą się zdrowe, będą mogły zostać przekazane rolnikom.
A ze znalezieniem miejsca dla krów nie powinno być problemu. Gdy 2 maja wojewoda Władysław Dajczak i lubuski lekarz weterynarii ogłosili, że minister Ardanowski przyznał 350 tys. zł na wybicie krów, obrońcy zwierząt w kilkadziesiąt godzin znaleźli chętnych do przyjęcia bydła. Miejsc było nawet dwa razy więcej niż samych krów! Znalazł się też chętny do tego, by stado przejąć w całości. Obrońcy zwierząt sami gotowi byli też zapłacić za transport i badanie zwierząt. Ich zdaniem poszłoby na to znacznie mniej pieniędzy niż na wybicie i utylizację stada przeznaczyło ministerstwo.
- Koszt przebadania jednej krowy to około 100 zł. Doliczając koszty transportu, wydać trzeba byłoby znacznie mniej niż przewidywało ministerstwo – mówiła nam Magdalena Piwko, obrończyni zwierząt.
Jak kilka tygodni temu mówili nam bracia, do których należały krowy, po raz ostatni stado było badane w latach 2010-2011. Później mężczyźni nie mieli miejsca, by trzymać rozrastające się stado. Krowy zaczęły więc chodzić samopas. Wchodziły innym gospodarzom na pola i zjadały plony. Zdarzało się też, że wtargnęły na drogę, powodując kolizję z samochodami. Od lat w tej sprawie interweniowali mieszkańcy oraz władze gminy. Problemu z krowami jednak nikt przez lata nie rozwiązał. Aż do teraz.
Minister Ardanowski twierdzi, że w sprawie krów popełniono wiele błędów. Zdaniem szefa resortu właściciel krów wykazał się brakiem odpowiedzialności. – Mógł je sprzedać, mógł je rozdać w prezencie hodowcom, a nie wypędzić – uważa szef resortu rolnictwa. Jego zdaniem sytuację z krowami za długo „tolerowały” władze samorządowe.
Dlaczego właściwie urzędnicy chcieli wybić krowy z Ciecierzyc?
- Te krowy zdziczały. Było krzyżowanie wsobne, kazirodcze. Nieznany jest status zdrowotny tych zwierząt – mówi minister rolnictwa.
Decyzję o wybiciu krów podjął powiatowy lekarz weterynarii w Gorzowie. Było to siedem miesięcy temu – 31 października 2018 r. Następnie gorzowski sąd zdecydował, że właściciel krów ma się do tej decyzji zastosować. Zwierzęta dalej chodziły jednak, dokąd chciały.
12 kwietnia stadem zaopiekowała się gmina Deszczno. Na łące nad Wartą wybudowała zagrodę, zatrudniła osoby do pilnowania stada i karmiła. Ponieważ tam jednak miejsca było mało, a sprawa przetransportowania krów w inne miejsce się przeciągała, zapadła decyzja, by krowy przenieść do rezerwatu przyrody Santockie Zakole. Tu zwierzęta mają do dyspozycji aż 200 hektarów nadwarciańskiej łąki. „Pilnuje” ich elektroniczny pastuch. Są przy nich też obrońcy zwierząt.
Kto odda pieniądze gminie?
- Do tej chwili wydaliśmy na krowy około 200 tys. zł. Jeśli będą one stały u nas do czerwca, będzie to nas kosztowało 300 tys. zł – mówi Paweł Tymszan, wójt Deszczna. Zwrotu wydanych pieniędzy spodziewa się od rządu. – Mam promesę od wojewody – przyznaje. Na wieść, że krowy mają zostać przetransportowane do gospodarstwa państwowego jeszcze nie odsapnął. – Odsapnę, gdy rzeczywiście od nas wyjadą – mówi nam Tymszan.
Dlaczego podjęcie decyzji o uratowaniu krów trwało prawie cztery tygodnie i czy potrzebne były apele, aby podjąć zdroworozsądkową decyzję? Te pytania chcieliśmy w czwartek zadać służbom weterynaryjnym w regionie. Z wojewódzkiego inspektoratu weterynarii odesłano nas do powiatu. A w inspektoracie powiatowym nasza prośba o kontakt z lekarzem weterynarii do chwili zamykania tego numeru pozostała bez odzewu.