Kręcimy film o ludziach z Kresów. Producentem fabularyzowanego dokumentu jest "Gazeta Lubuska"
Pamiętacie nasz film poświęcony Wydarzeniom Zielonogórskim? Właśnie powstaje nowy obraz, którego producentem jest „Gazeta Lubuska”. To fabularyzowany dokument poświęcony Kresom... Będzie w nim i o kresowej sielance, i o Rzezi Wołyńskiej i wreszcie o drodze przesiedleńców na zachód i pierwszych dniach na ziemiach zwanych odzyskanymi.
Władysławowi Kopaczyńskie-mu z Przyborowa kręciły się w oczach łzy, gdy opowiadał przed kamerą o okolicach Trembowli, o transporcie na zachód, o pierwszej, smutnej Wigilii już na ziemiach zwanych odzyskanymi. Opowieść była tak poruszająca, że Michał Szymanowicz, członek filmowej ekipy, mówił, że przez kilka dni nie mógł się otrząsnąć… Z panem Władysławem ledwie zdążyliśmy porozmawiać. Odszedł. Ale dzięki filmowi, którego producentem jest „Gazeta Lubuska”, jego opowieść przetrwa…
Jesteśmy kresowi
Takich historii zarejestrowaliśmy ponad dwadzieścia. Tyle samo wyrazistych twarzy i życiorysów ludzi, którzy wspominają kresową sielankę i kresowy horror, koszmar transportu przesiedleńców i nadzieję pierwszych lat. Najpierw na powrót, później na nowe życie… To właśnie one złożą się na ten niezwykły obraz. Tak, robimy film o Kresach, a raczej o ludziach z Kresów, o Lubuszanach, bo wschodnie kresy II Rzeczpospolitej to kraina przodków wielu z nas. Do związków z nimi przyznaje się 51 procent mieszkańców naszego regionu, czyli najwięcej w Polsce. Jednak ludzie, którzy tam się urodzili, tworzyli również nowe kresy, kresy zachodnie Polski po roku 1945. To historia tyle tragiczna, co romantyczna, historia, która pokazuje dramat ludzi wplątanych w wielką historię, ofiar wojny i geopolityki. O tym chcielibyśmy opowiedzieć w tym filmie. Chcielibyśmy, aby obraz ten stanowił dopełnienie, podsumowanie cyklu „Wasze Kresy”, który od lat ukazuje się na łamach Magazynu „Gazety Lubuskiej”.
- Gdy wojna się skończyła, zaczęli mówić, tak od maja, że będzie trzeba wyjeżdżać - wspominał tę drogę Władysław Kopaczyński. - W sierpniu wracam z pola, a już stoją furmanki i przywieźli Ukraińców, którzy mieli zająć nasze domy. Stał taki jeden, to i powiedziałem „proszę zajść”. Próbował wprowadzić się do stodoły, ale ja zawołałem do mieszkania. I tak razem mieszkaliśmy ze dwa tygodnie.
Seret opływał wieś z trzech stron, jakby obejmował
Później trzy miesiące na transport Kopaczyńscy z sąsiadami czekali. Na dworcu wyrosło miasteczko szałasów. Obraz nędzy i rozpaczy. Młodzi to wytrzymali, wielu starszych umarło.
- Jak jechaliśmy, było już bardzo zimno, to i piecyk stał w wagonie - wspomina jego żona Stefania Kopaczyńska. Taki dzieciak, mały chłopaszek się ogrzał. Na piecyku stała woda i jak zatrzęsło, ta woda cała na niego… Umarł. Gdzieś tam w drodze go pochowali. Co za rozpacz była...
Morze łysych głów
Zielonogórzanka Jadwiga Dziadosz-Korcz mówi w filmie o swoim pierwszym wspomnieniu. To transport na zachód i obraz morza łysych, ogolonych głów. Jednej przy drugiej. I morza oczu. Dopiero później mama powiedziała, że ten obraz to była stacja w Zbąszynku i niemieccy jeńcy czekający na transport na wschód. Dwuletnia Jadzia widziała to z perspektywy drzwi towarowego pociągu jadącego na zachód. Rzucali wówczas w ten tłum chleb, który natychmiast znikał. Jak w morzu.
Przywieźli z sobą siedem metalowych skrzyń. Pełnych... książek
- Wiedzieli tylko, że jadą do Polski - tłumaczy Eugeniusz Niparko z Białkowa. - Liczyli na swobodę religijną, ale też na swobodne gospodarowanie. Gdy po latach próbowano zakładać spółdzielnie, białkowscy gospodarze mówili, że 800 kilometrów uciekali od kołchozów, a one teraz ich dogoniły.
W kilku opowieściach pojawia się pewna scena. Transport, złożony z towarowych wagonów, pełen ludzi z Berezy, Petelewa, stoi na poznańskim dworcu… Na zachód prowadzą trzy tory. Jeden z mężczyzn, leśnik, ma przy sobie mapę. Patrzą, wodzą palcem po mapie i wybierają miejsce, w którym najwięcej jest zielonego i niebieskiego, czyli lasów i wód. I wskazują tor prowadzący jak strzelił, prosto na zachód. Dojeżdżają do Cybinki, gdzie tory się kończą. Część jest przerażona, sądzą, że trafili już na koniec świata. Nie ma dyskusji. Lokomotywa jest odczepiona, odjeżdża. Przyjeżdżają natomiast urzędnicy i ksiądz, aby przekonywać ludzi, że to jest ich miejsce na ziemi.
Polesie czyli tam, gdzie knichy słychać śpiew
- Najodważniejsi ruszyli na rekonesans, zaczęto wybierać domy - opisuje Niparko. - Wystarczyło powiesić karteczkę z imieniem i nazwiskiem. I ludzie wcale nie wybierali najładniejszych, największych domów. Wszyscy byli przekonani, że przyjechali tutaj na dłuższą chwilę i wrócą tam, do siebie. I tak było przez lata, to niesamowite wrażenie tymczasowości... Dla mnie momentem, gdy uwierzyliśmy, że tutaj zostaniemy, były lata 70. minionego wieku. Wie pan dlaczego? Wówczas zaczęto budować nowe domy…
Za czym tęsknili? Na czym polegał czar Polesia, Podola, Bukowiny? To była kraina ich dzieciństwa i ziemia, na której znajdowały się ich rodzinne domy, kościoły, cmentarze.
Nie tylko sielanka
Jednak nie tylko przysłowiowa kresowa sielanka. W filmie nie zabraknie drugiej strony kresowego medalu, dramatycznych opowieści, przede wszystkim tych z Wołynia. Zdzisława Świstka, Walentyny Czajki, Romany Michałowskiej i wreszcie Stanisławy Sitnik, jednej z niewielu ocalonych z rzezi w Hucie Pieniackiej.
- Przybiegł sąsiad, gwałtownie zaczął zrywać prowizoryczne wejście do naszej kryjówki i krzyczał: Zosia, wychodź z dziećmi, bo się udusisz, cała wieś w dymie - pani Stanisławie drży głos. - Mama płakała, nie mogła zrobić kroku, mówiła, że już po nas. Sąsiad zaprowadził nas do wujka, który miał nowy dom z ukrytą piwnicą. Tutaj był już tłum ludzi ściśniętych jak sardynki. Wujek zamaskował wejście, i pobiegł do swojego schowka, pod łętami. Ukraińcy chodzili po nim, ale go nie znaleźli.
To było straszne. Nie potrafimy zapomnieć rzezi wołyńskiej
Te chwile wracają do pani Stanisławy jak niekończący się koszmar. Nad ich głowami napastnicy ucztowali, grali, śpiewali. Wokół słychać było krzyk, nie, cytując panią Stasię, ryk. Ten dźwięk wydawali pędzeni na rzeź ludzie. Strzały, krzyki agonii. Robiło się coraz bardziej duszno. Najmłodszy braciszek zaczął płakać z głodu i pragnienia. Ktoś kazał go udusić, gdyż jego płacz może kosztować życie wszystkich tam zgromadzonych. Mama zemdlała. Zrozpaczona Stasia zaczęła płakać, ktoś zatkał jej usta dłonią…
Ten film wzbudza emocje:
Uciekających mieszkańców napastnicy rozstrzeliwali. Pozostałych wyprowadzali z domów i grupami prowadzili do kościoła. Doszło w tym momencie do wielu drastycznych scen. 70-letniej Rozalii Sołtys rozpruto brzuch bagnetem, zabito noworodka, rzucając nim o mur, zastrzelono rodzącą kobietę… Gdy rozeszła się przerażająca wieść, że kościół jest zaminowany, wybuchła panika, ale zamknięte drzwi nie pozwalały wydostać się na zewnątrz. W stodole zaryglowano około 40 osób, budynek odrutowano i oblano benzyną. Zamkniętych spalono żywcem. Ze stodoły wydostało się 8-10 dziewczyn, ostrzeliwanych w ucieczce przez żołnierzy…
Pożegnanie z Kresami
- W pewnym momencie ktoś wstał i zaintonował „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”. Nagle wstali wszyscy i zaczęli śpiewać. A my tę naszą ziemię mamy rzucić za chwilę. Tak się czuło, że coś porzucamy. Ale jedziemy do Polski, gdzie też nasza ziemia. Stopniowo zanikły słowa piosenki. Zapadła cisza. To było pożegnanie. Na zawsze. - Teresa Gładysz kryje twarz w dłoniach...
To nasz obowiązek zapisać te historie, aby pozostały. Bo o nich nie można przecież zapomnieć… Premiera tego fabularyzowanego dokumentu zapowiedziana jest na październik. Kolejne zdjęcia będą realizowane w Białkowie, gdzie nadal czuć poleskie klimaty.