Katastrofa w czeskiej kopalni w Karwinie. Nie żyje 12 Polaków. Dziś żałoba narodowa
Nie jest ważne, czy zginęli Czesi, Polacy, czy Ukraińcy. Dzisiaj wszyscy jesteśmy razem - mówił ze łzami w oczach Radomir Marton, który jako pierwszy zapalił 13 zniczy przed wejściem do kopalni w Stonawie. W katastrofie 800 metrów pod ziemią zginęło 13 górników - 12 Polaków i Czech, a 10 osób zostało rannych. Prezydent Andrzej Duda ogłosił niedzielę dniem żałoby narodowej.
Przed wejściem na teren kopalni ČSM w Stonawie płoną znicze, a pod ziemią ratownicy pracują w ekstremalnie trudnych warunkach. W czwartek, o godzinie 17.16, na głębokości blisko 800 metrów doszło do wybuchu metanu. Zginęło 13 górników - 12 Polaków i Czech. Dziesięć osób zostało rannych.
Trudna akcja ratunkowa
Po wybuchu metanu akcja poszukiwawcza musiała zostać wstrzymana z powodu pożaru i wysokiej temperatury w wyrobiskach, która dochodziła nawet do 200 stopni Celsjusza. Ratownicy budowali tamy ochronne z kilku stron wyrobiska. W rejon wypadku tłoczono azot, aby nie dopuścić do zwiększenia zagrożenia pożarowego i wybuchowego związanego z obecnością metanu. Czeskie służby poinformowały, że nie ma możliwości, by górnicy, którzy zostali na dole, mieli szansę na przeżycie (do tej pory na powierzchnię wydobyto ciało jednej osoby). Górnicy, którzy zginęli, mają od 25 do 53 lat. Większość była zatrudniona przez jastrzębską firmę Alpex. Pochodzili z Zabrza, Chałupek, Gliwic, Jastrzębia-Zdroju, Gole-szowa, Cieszyna, Mysłowic, powiatu będzińskiego i województw: kujawsko-pomorskiego, świętokrzyskiego i wielkopolskiego.
Ze względu na panujące warunki akcja pod ziemią może po-trwać nawet kilkanaście dni. Na miejscu z czeskimi ratownikami współpracują polscy ratownicy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. - Ratownicy, w tym oddziały z Bytomia, są na dole. Zanim jednak przejdą do odnajdywania ciał, sami muszą zatroszczyć się o swoje bezpieczeństwo. Na dole panuje bardzo wysoka temperatura, ponad 200 stopni. Wysokie są również stężenia metanu. Ratownicy wtłaczają azot, który pozwoli je obniżyć - powiedział Ivo Čelechovský, rzecznik prasowy kopalni w Stonawie. Jego zdaniem taki stan rzeczy może się utrzymać od kilku godzin do nawet kilku dni.
Wiadomo, że dwóch górników przebywa wciąż w szpitalu w Ostrawie. Stan jednego z nich określa się jako krytyczny. Drugi też ma poważne obrażenia, ale jego życiu - zdaniem lekarzy - nie zagraża niebezpieczeństwo. Jeszcze jedna osoba przebywa w szpitalu w Karwinie na oddziale chirurgicznym.
Premier w Stonawie
Wczoraj rano do Stonawy przyjechał premier RP Mateusz Morawiecki. - Chciałem złożyć wyrazy największego współczucia i żalu wszystkim rodzinom ofiar i poszkodowanych. Roztoczymy opiekę nad wszystkimi rodzinami górników - powiedział w piątek rano szef polskiego rządu stojąc pod figurą św. Barbary wykonaną z węgla, która spogląda na górników wchodzących i wychodzących na teren kopalni ČSM. Premier odwiedził też w szpitalu rannych górników. Chwilę później na miejscu obecny był też premier Czech, Andrej Babisz. Zapowiedział, że rodziny polskich górników otrzymają pomoc ze strony czeskiego państwa. Zaznaczył też, że wypadek zbada specjalna komisja, do której zaproszony został przedstawiciel Wyższego Urzędu Górniczego.
Wszyscy jesteśmy razem
Tuż po godz. 10 przed wejściem do zakładu pojawiło się dwóch czeskich górników. Zapalili 13 zniczy symbolizujących 13 ofiar katastrofy. - To wielka tragedia dla nas wszystkich pracujących w kopalni. Nie jest ważne, czy zginęli Czesi, Polacy czy Ukraińcy. Dzisiaj wszyscy jesteśmy razem. Nie znałem osobiście tych górników, ale tragedia wstrząsnęła mną dogłębnie - powiedział drżącym głosem Radomir Marton. Pod kopalnię przychodzili też okoliczni mieszkańcy, rodziny górników. Zapalali znicze, zostawiali kwiaty, modlili się i w ciszy oddawali cześć ofiarom. Wśród nich była Eliska Gebauerova. - Mój syn jest ratownikiem górniczym. To bardzo niebezpieczna i trudna praca. On bierze udział w tej akcji. Bardzo się o niego martwię. Zwłaszcza że w 1995 roku jego ojciec uległ wypadkowi na kopalni. Też doszło do wybuchu metanu. Pamiętam, kiedy dotarła do nas informacja, że przebywa w szpitalu. Mówił później, że uciekał przed ogniem. Mój mąż na szczęście przeżył - powiedziała DZ.
- To moi koledzy. Znałem ich. Wszyscy mieli rodziny. Miałem ich zaprosić na pożegnanie, bo wykryto u mnie pylicę i idę na rentę. Gdyby nie to, byłbym z nimi tam na dole - przyznaje Grzegorz Wierzbicki, były przodowy oddziału górników, którzy zginęli pod ziemią w Stonawie.
- W związku ze śmiercią 12 Polaków, którzy zginęli w następstwie czwartkowego wybuchu metanu w kopalni węgla kamiennego ČSM w Karwinie w czeskiej części Śląska Cieszyńskiego, niedziela w całej Polsce będzie dniem żałoby narodowej - poinformowała Kancelaria Prezydenta RP.
Górnicy krytykują kopalnię
Po katastrofie w czeskiej kopalni Grzegorz Wierzbicki mówił o sytuacjach, z jakimi spotkał się w pracy. - Na mojej zmianie „wybiło” metan. Trzeba było zatrzymać pracę, a to nie podobało się przełożonym, bo liczą się tylko metry i tony. Dochodziło do zasłaniania czujników metanu. Pamiętam sytuację, kiedy jednego z moich ludzi próbowano wysłać do pracy przy wysokim stężeniu metanu. Poszedłem do sztygara i powiedziałem: nie możesz pracować w dozorze, bo przecież masz dbać o nasze bezpieczeństwo, a nie wysyłać nas do pracy w niebezpiecznych warunkach. Ten brygadzista zginął w tej katastrofie... - mówi Wierzbicki.
Inni polscy górnicy pracujący w Stonawie też potwierdzali, że nie zawsze z należytą starannością podchodzono do kwestii bezpieczeństwa.
Ivo Čelechovský, rzecznik spółki OKD, do której należy kopalnia w Stonawie, zdecydowanie odpierał zarzuty. Zaprzeczył, jakoby dochodziło do celowego zakrywania czujników metanu. Podkreślił, że pod ziemią obowiązują bardzo surowe przepisy bezpieczeństwa dotyczące obecności metanu.
- Może się jednak zdarzyć, że w krótkim czasie w miejscu gromadzi się metan, który następnie eksploduje. Dokładne przyczyny muszą zostać zbadane przez wyznaczoną komisję. W tej chwili nie możemy wykluczyć niczego, ale najpierw musimy dostać się do miejsca wypadku. Wtedy dowiemy się, co tak naprawdę się stało - powiedział dziennikarzom Ivo Čelechovský.
Ryszard Szaithauer z zarządu Przedsiębiorstwa Budownictwa Górniczego Alpex, które zatrudniało górników pracujących w kopalni w Stonawie, powiedział w rozmowie z „Głosem”, gazetą Polaków w Republice Czeskiej, że to największa tragedia w historii firmy. - Do zapłonu metanu, a w konsekwencji do wybuchu, doszło podczas urabiania przez kombajn ociosu ściany. Trudno powiedzieć, jaka była siła podmuchu, w każdym razie przyrost dwutlenku węgla był tak duży, że górnicy w chodniku ulegli zatruciu i wiemy już, że nie ma żadnej szansy na dojście do żywych - przyznał.
Prokuratura Okręgowa w Gliwicach wszczęła śledztwo w sprawie wypadku. Postępowanie dotyczy nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa zdarzenia w postaci pożaru oraz gwałtownego wyzwolenia energii związanego z wybuchem metanu, zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób. Śledztwo zostało powierzone do prowadzenia Wydziałowi Kryminalnemu Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.