Kasdepke pod muchą. Zwierzenia felietonisty
Kasdepke pod muchą. Felieton Grzegorza Kasdepke
Zazwyczaj zwlekam z napisaniem felietonu do ostatniej chwili (nie dlatego, że lubię dręczyć redaktorów, lecz z potrzeby trafienia w jak najbardziej aktualny temat) - teraz jednak bezlitosny wydawniczy harmonogram pozbawia mnie możliwości komentowania tego, co w tym tygodniu najciekawsze. W przeciwieństwie do Państwa nie wiem jeszcze, kto wygrał wybory prezydenckie w USA (a przecież wpłynie to nie tylko na życie krajan mieszkających za wielką wodą, ale i na nasze - choćby poprzez nadwrażliwy kurs szwajcarskiego franka); nie wiem też, jak przebiegają marsze niepodległościowe (ciekawe czy Białystok znowu będzie mógł się pochwalić, że było tu spokojniej niż w takiej na przykład Warszawie?) - podejrzewam jednak, że dziennikarze mają od rana o czym mówić.
Zwolennicy wirtualnego świata pokiwają z satysfakcją głowami. Tak, tak, to prawda, internetowe wydania pism są aktualizowane na bieżąco. Ale wielbiciele papieru mogą pocieszyć się rezultatami badań nad czytelnictwem - otóż treści, które trafiają do nas za pośrednictwem tradycyjnych gazet czy książek zapamiętujemy ponoć w znacznie szerszym zakresie, na dodatek łatwiej i na dłużej! Nie tylko uczniowie powinni wyciągnąć z tego wnioski.
Szukam w głowie tematu, który dotykałby czegoś ponadczasowego, ważnego, budzącego emocje, a na dodatek podlaskiego - i natychmiast w moich myślach pojawia się Puszcza Białowieska. Wprawdzie kategoria „ponadczasowości” może być wkrótce nieaktualna, głównie za sprawą rozmaitych decyzji Ministerstwa Środowiska - ale dopóki profesor Jan nie zamienił Puszczy Białowieskiej w fabrykę drewna, cieszmy się nią. Cieszmy się też każdą publikacją, która w mądry, a jednocześnie i w zajmujący sposób pomaga zrozumieć mechanizmy rządzące światem przyrody - zwłaszcza jeżeli przeznaczono ją dla najmłodszych. Na księgarskich półkach pojawił się właśnie komiks „Umarły las”. Jego autorzy, Tomasz Samojlik i Adam Wajrak, są sąsiadami z Puszczy Białowieskiej; chyba bliskimi, skoro zdecydowali się stworzyć wspólnie utrzymaną w konwencji westernu opowieść o szeryfie dzięciole - efekt jest rewelacyjny. Poproszony przez wydawcę o opinię, napisałem: „Gdyby mały Jaś przeczytał tę książkę w odpowiednim wieku, duży Jan byłby dzisiaj ministrem z prawdziwego zdarzenia. Szkoda, że kiedyś takiej nie było. Dobrze, że wreszcie jest!”.
Dzisiaj, po drugiej lekturze, słowa te podtrzymuję.