Rozmowa z Mikołajem Trzaską, gdańskim jazzmanem i kompozytorem muzyki filmowej
W poniedziałek otrzymałeś nagrodę Polskich Orłów za muzykę do filmu Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń“. Jaki jest twój stosunek do nagród?
Złapałeś mnie akurat w pociągu w drodze z Warszawy do Gdańska. Wiozę tę statuetkę ze sobą. Kiedyś miałem do nagród taki stosunek, że miło mi było być docenionym za coś, co zrobiłem, ale po chwili zapominałem o wyróżnieniu i przechodziłem do następnej roboty. Z „Wołyniem“ jest trochę inaczej. Ten film zdominował tegoroczne Polskie Nagrody Filmowe zdobywając aż dziesięć statuetek. Jeśli tak się stało, to znaczy, że zrobiliśmy zespołowo film, który został w pełni doceniony. To bardzo przyjemne uczucie.
Ale to nie jest Twoja pierwsza nagroda za tę muzykę?
Wyróżniono mnie już za muzykę do „Wołynia“ dwoma gdańskimi nagrodami, czyli nagrodą muzyczną Doki i miejską Splendor Gedanensis.
Od jak dawna współpracujesz ze Smarzowskim?
To by było już blisko 20 lat. Pierwszą naszą wspólną pracą był spektakl telewizyjny „Kuracja“. Ciekawe jest to, że przy tej okazji już zaczął kształtować się obecny zespół Wojtka, z aktorami Arkiem Jakubikiem i Bartkiem Topą, z montarzystą Pawłem Laskowskim i ze mną.
Co było później?
Po kilku latach przerwy dostałem od Wojtka propozycję pracy przy „Domu złym“, filmie, w którym Wojtek zaczął już na poważnie zarysowywać kontury swojego filmowego świata. Był to też jego piewszy wielki sukces . Następnie przyszły kolejne jego filmy, czyli „Róża“, „Drogówka“, „Pod Mocnym Aniołem“ i wreszcie „Wołyń“.
Dalszy ciąg nastąpi?
Nie mogę nic konkretnego mówić publicznie na ten temat, ale pracuję już nad muzyką do następnego filmu Smarzowskiego.
Czym jest dla Ciebie „Wołyń“?
Filmem bardzo wysokiej rangi. Cieszyłem się, że nad nim pracuję, a teraz mam radość. Jak robi się taki wielki film to masz wrażenie, że jest częścią maszyny pracującej bez zarzutu, w której każdy trybik jest równie ważny. Jest to niebywałe uczucie, jestem wzruszony mogąc współtworzyć taki idealny zespół, być w nim.
Współpracując ze Smarzowskim masz poczucie, że jesteś częścią ważnego zjawiska?
O tak. Jest to ogromnie ważne zjawisko kulturowe, które nazywa się kinem Wojciecha Smarzowskiego. Jestem przekonany, że Wojtek za kilka lat będzie postrzegany jako ten filmowiec, który zastąpił nam Andrzeja Wajdę. Wojtek przez swoje filmy mówi rzeczy ważne w sposób całkowicie szczery, do głębi humanistyczny i artystycznie piękny. Już teraz możesz zauważyć, że od kilku lat polscy filmowcy inspirują się nim bardzo mocno. A jego znaczenie będzie jeszcze rosnąć.
Wojtek nie jest chyba jedynym reżyserem, który zaprosił Cię do pisania do jego filmu?
Nie, mam już za sobą kilka wspólnych prac z innymi reżyserami. Teraz pracuję przy filmie, który może okazać się bardzo ciekawy.
Co to będzie?
Nie pamiętam angielskiego tytułu roboczego, ale poski tytuł roboczy to „Piana na ustach“. Robi go młody łotewski reżyser Janis Nords. Już dostrzeżony, za któryś z poprzednich filmów dostał nagrodę w Sundance. I jest to kapitalne doświadczenie, bo Janis jest podobnie jak Wojtek bardzo silną indywidualnością, a zupełnie inną. To może być dobry film.
Czy dostajesz po „Wołyniu“ dużo propozycji pracy?
Jeśli masz za sobą taki sukces jak „Wołyń“, to jasne, że pytają się inni. Mam kilka propozycji, które będę brał pod uwagę.
Nie zapominajmy, że zanim zacząłeś pisac do filmów, byłeś saksofonistą i klarnecistą. Nadal nim jesteś. Kiedy zagrasz znów w Trójmieście?
Oczywiście nadal gram, nadal komponuję, nadal występuję. Moj najbliższy koncert w Trójmieście odbędzie się już 6 kwietnia. Zapraszam do gdyńskiej Cyganerii.