Jarosław Araszkiewicz o karierze, treningach i sobotnim meczu
Grał w piłkę w sumie 20 lat, pięć razy wracał do Lecha, ale najładniejszą bramkę strzelił jako gracz Legii. Jarosław Araszkiewicz opowiada o swojej karierze, treningach na oczach kibiców i sobotnim meczu.
Pięć tytułów mistrzowskich zdobytych z Lechem, 40 bramek w 174 meczach. Najdłużej stażem grający piłkarz Lecha - w sumie 20 lat i 23 dni, prawdziwa legenda klubu z Bułgarskiej. W swojej karierze miewał dłuższe i krótsze epizody w bardziej lub mniej znaczących klubach. Nie wszystkie z nich, zwłaszcza zaś te z Izraela czy Turcji kibice w Poznaniu pamiętają, ale w ich głowach nazwisko Araszkiewicz zawsze kojarzone będzie też z odwiecznym rywalem - Legią Warszawa.
To właśnie Jarosław Araszkiewicz przez lata był jedynym piłkarzem, który z Lechem zdobywał wszystkie mistrzowskie tytuły. Czy istniała wręcz obawa, że po zakończeniu kariery tak zostanie i będziemy mówić o klątwie „Arasia”?
- Nie no, spokojnie. Klub istniał, istnieje i będzie istniał bez względu na to, czy będzie w nim Araszkiewicz, czy nie. Pewnie jeszcze paru takich piłkarzy się znajdzie, którzy kilka mistrzowskich tytułów z Lechem zdobędą - śmieje się w swoim stylu Jarosław Araszkiewicz.
500 osób na treningu
Pochodzi z Dusznik pod Szamotułami. Jako 15-latek wstawał codziennie o 5.30 i dojeżdżał do szkoły. Potem był czas na trening i powrót do domu późnym wieczorem, nieraz po tym, jak trzeba było odczekać swoje po spóźnionym autobusie.
11 maja 1983 roku - to tego dnia rozpoczęła się mająca trwać ponad 20 lat ekstraklasowa kariera jednego z bardziej charyzmatycznych piłkarzy Kolejorza w historii. Debiut w wieku 18 lat i to od razu dublet - to była historia wręcz niespotykana. - Człowiek robił wszystko, co w jego mocy, żeby w ogóle dostać szansę, bo składy drużyn były o wiele bardziej stabilne niż dziś - przyznaje „Araś”.
Młodzi piłkarze wchodząc do zespołu mogli obawiać się nie tylko chrztu bojowego ze strony starszyzny, ale też reakcji kibiców - i to nie w trakcie meczów. W Lechu trenera Wojciecha Łazarka naturalnym było, że kibice oglądali treningi. Niby komuna, niby środek dnia, a wokół boiska po 500 osób.
- Tak było, fajne czasy, ale już nie wrócą. Nie rozumiem, dlaczego dzisiaj zamyka się treningi dla kibiców? Na zachodzie mogą przyjść tłumy i widzą, że ten piłkarz zapiernicza na każdy zdobyty punkt, jak pracuje, żeby być lepszym
- dodaje Araszkiewicz.
W latach 1982-85 Lech wręcz lał Legię, wygrywając pięć razy z rzędu. Ani nigdy wcześniej, ani później poznański klub nie potrafił powtórzyć tej serii. To właśnie wtedy do „Arasia” przyszło powołanie do wojska. Teoretycznie mógł odmówić, ale jak niemal każdy postawiony w podobnej sytuacji piłkarz… bał się. - Na pewno, przecież wojsko polskie wtedy rządziło. Jurek Wijas się im przeciwstawił, później jeszcze wrócił do gry, odrodził się, ale to już chyba nie było to samo - zaznacza Araszkiewicz.
Wijas, czyli pokazówka
To jak postąpiono z Wijasem miało być pokazówką. Zawodnik Widzewa był niezdyscyplinowany, wojsko miało mu charakter mu naprostować. Niestety, zawodnik odmówił gry w jakimkolwiek klubie wojskowym, ale też treningów w Legii. Działo się to w roku 1984, czyli za rządów wojskowych. Wijasa wysłano do jednostki o podwyższonej dyscyplinie, do Orzysza. Prasa zaczęła pisać o niszczeniu talentu przez wojsko i Wijas po ok. 6-7 miesiącach pobytu w wojsku wrócił do Widzewa, lecz nie był to już ten sam piłkarz.
Czas w Warszawie nie był stracony
22-letni w momencie „propozycji” z Legii „Araś”, nie zawahał się - przeprowadził się do Warszawy. Z kilku przyczyn nie była to decyzja zła. Już jesienią jako gracz Legii Araszkiewicz strzelił bodaj swoją najpiękniejszą bramkę w życiu (przeciwko Videotonowi Szekesfehervar). - To było jak w playstation. Tyle, że żadna telewizja tego nie nagrała - mówił po latach z żalem. Legia wyeliminowała Węgrów (1:0 i 1:1). Kibice w Warszawie pamiętają go też z wyrównanej rywalizacji z Interem Mediolan. Czy mimo tych pozytywnych akcentów zdarzały się złośliwości ze strony fanów? - Nie brałem sobie uwag tych ludzi do serca, koncentrowałem się na meczu, a nie na tym, co ktoś powiedział z trybun - podkreśla.
W stolicy dzięki klubowemu koledze Dariuszowi Kubickiemu poznał żonę, Katarzynę z którą ma dwójkę dzieci - Łukasza i Annę. - Jesteśmy 12 lat po rozwodzie, szanujemy się - ucina temat nasz rozmówca. Żona Katarzyna przez lata pełniła też rolę menedżera Jarosława, ich drogi się jednak rozeszły. Piłkarz został trenerem, choć ostatnio zbyt często nie widywaliśmy go w dresie przy linii bocznej boiska.
Awanse z Sandecją Nowy Sącz do II ligi, Kolejarzem Stróże i Olimpią Elbląg do I ligi to jak na razie jedyne sukcesy, jakimi może się poszczycić. Ostatnio objął Zagłębie Sosnowiec, gdzie zastąpił Jacka Magierę. Przygoda na śląsku trwała tylko dwa mecze. Dlaczego? Z powodów osobistych.
Te mecze mobilizują
Już po powrocie do Poznania zagrał swój jeden z lepszych meczów w karierze - przeciwko… Legii w finale Pucharu Polski w 1988 roku. Strzelił gola, Kolejorz wygrał w karnych (w regulaminowym czasie gry było 1:1). - Nie byliśmy faworytem tego meczu. Mieliśmy do dyspozycji tylko czternastu piłkarzy - wspominał po latach.
- Zawsze byłem za Lechem, ale w Legii też miałem nie najgorszy czas, dwukrotnie zdobyłem wicemistrzostwo Polski, jakąś cegiełkę do sukcesów tego klubu też dołożyłem. Za moich czasów jak podawali kalendarz na sezon to najpierw się patrzyło, z kim gramy pierwszy mecz, a potem kiedy jest z Legią. Nie było to tak nagłośnione jak teraz, mówi się, że to Derby Polski, ale była ta rywalizacja
- kontynuuje.
Legia pogrążona w kryzysie, Lech, który również ma wiele swoich problemów. Czy zatem sobotni hit nie jest nieco… zbladły? - A czemu zbladły? Ja bym sobie życzył, żeby każdy mecz naszej ligi tak wyglądał jak mecze Lecha z Legią. Mecze z Lecha z Legią zawsze mobilizują piłkarzy i niech nikt nie mówi, że jest inaczej - uśmiecha się.
Inna piłka, inne „derby”
Araszkiewicz do Lecha wracał aż pięć razy, m in. z Legii, Bakirkoyspor Stambuł, MSV Duisburg i dwukrotnie z Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski. W międzyczasie grał jeszcze w Pogoń Szczecin, Maccabi Netanya, Hakoach Ramat Gan, Aluminium Konin, KP Konin.
Buty na korku zawiesił w 2003 roku jako 38-latek. Piłka przez dwadzieścia lat, jakie w trakcie jego kariery upłynęły, przeszłą prawdziwą transformację. - Dzisiaj pewnie piłkarze oglądając nasze mecze myślą sobie: trochę postali, trochę potruchtali… Ale ja bym chciał ich zobaczyć w trakcie naszych przygotowań. Jestem ciekaw, czy oni przeżyliby zimę - żartuje w swoim stylu „Araś”.
A dzisiaj jest tak, że oni się na początku cieszą się i powtarzają - dużo ćwiczymy z piłkami, świetny trener. A później jest zmiana frontu - „Prezes, my przecież zdrowia nie mamy”. A prezes dzisiaj wszędzie dostępny, jak nie jeden to drugi itd. Za naszych czasów to prezesa od wielkiego dzwona widziałeś - nie ukrywa, po czym dodaje:
- Chciałbym, żeby Lech był skuteczny, żeby grał ładnie dla oka i na stadionie było pięknie i kolorowo. Tyle, że to marzenia. Zobaczymy, czy któreś z nich się spełnią - kończy.