Jak radny ze związkowcem bandytę obezwładnili
- To był odruch. Impuls, żeby zatrzymać bandziora. Nie wiem, jak byśmy zareagowali, gdyby był czas na myślenie - mówi Czesław Fiedorowicz.
W środę, 20 stycznia pisaliśmy o tym, że szef zielonogórskiej Solidarności Maciej Jankowski oraz radny sejmiku województwa Czesław Fiedorowicz złapali przestępcę, który we wtorek napadł na oddział banku SKOK w Zielonej Górze. Placówka przy ul. Lisowskiego mieści się na parterze budynku, w którym siedzibę ma też Solidarność.
Doskoczyłem do napastnika w obronie Maćka. Zaczęliśmy się szarpać. Bandzior coś krzyczał, chyba że nas zastrzeli.
Napastnikiem okazał się 26-letni mężczyzna. Policja sprawdza teraz czy bandyta ten jest też sprawcą napadu na ten sam SKOK, do którego doszło 17 listopada ub.r. Wtedy przestępca wszedł do banku i sterroryzował kasjerkę. Zażądał gotówki, z którą uciekł mimo zorganizowanej przez policję obławy.
Jak wtorkowe złapanie bandyty opisują dwaj bohaterowie?
- W biurze jestem codziennie. Właśnie wychodziliśmy z kolegą, gdy spotkany na parterze Wojciech Pierzgalski, który pracuje tam w jednym z biur, powiedział wystraszony, że coś się dzieje w banku. Odłożyłem teczkę i otworzyłem drzwi - opowiada Maciej Jankowski. - Napastnik skoczył na mnie. Jakby chciał uciec. Chwyciłem go za klapy kurtki, a Czesiu z drugiej strony i tak go trzymaliśmy. Wkrótce pojawił się jeszcze jeden pracownik biura z góry. Jedna z pracownic zadzwoniła na policję. Bandzior, gdy był już unieruchomiony, prosił, żeby go puścić, że ma małe dziecko. Skarżył się, że nie może oddychać, bo tak go przycisnęliśmy do ziemi. I tak trzymaliśmy go do przybycia policji.
Oddział SKOK-u mieści się w pokoju na wprost schodów prowadzących na górę do biur Solidarności. Proste drzwi ze sklejki drewnianej. Bez szyby, przez którą można by zobaczyć, co się dzieje wewnątrz.
- Myślę, że bank powinien zadbać o jakieś lepsze zabezpieczenie swojego oddziału - mówi Czesław Fiedorowicz. - To było we wtorek, 19 stycznia około godz. 14.30. Gdy Wojciech Pierzgalski powiedział o zamieszaniu za drzwiami prowadzącymi do oddziału SKOK-u, działaliśmy odruchowo. Myślałem, że to jakaś awantura, kłótnia z klientem. Maciek otworzył drzwi, a ja za nim. Zobaczyłem bandytę, miał kaptur na głowie i twarz zasłoniętą szalikiem, w dłoni trzymał pistolet. Gdy weszliśmy do środka, ruszył w naszą stronę. Doskoczyłem do napastnika w obronie Maćka. Zaczęliśmy się szarpać. Bandzior coś krzyczał, chyba że nas zastrzeli.
Napastnik skoczył na mnie. Jakby chciał uciec. Chwyciłem go za klapy kurtki, a Czesiu z drugiej strony i tak go trzymaliśmy.
Trochę trwała szarpanina. Do dziś boli mnie kolano i mam jakieś otarcia na ciele. Powaliliśmy go na ziemię i wytrąciliśmy z ręki pistolet. Wtedy nie wiedziałem, że to atrapa. Kobieta z biura Solidarności zadzwoniła na policję. Na pomoc przybiegł nam też inny pracownik z góry. I tak trzymaliśmy tego bandytę przy ziemi do czasu przybycia policji. Zdziwiło mnie, że jako pierwsza przybyła kobieta z mężczyzną ubrani po cywilnemu. Miałem wątpliwości, czy to rzeczywiście policja. Uwierzyłem dopiero, gdy kobieta pokazała odznakę. Chwilę później pojawili się zresztą mundurowi policjanci. Jak później o tym myślałem, to nie wiem, jak byśmy zareagowali, gdyby było wiadomo, że to napad na bank z bronią w ręku. Pewnie byśmy nie ryzykowali, tylko zadzwonili na policję. Zbieg okoliczności, że w dzień poprzedniego napadu 17 listopada ub.r. też byłem w biurze Solidarności. Tylko, że tego dnia byłem tam już po napadzie. W miniony wtorek byłem na czas.