Jak nam nie kochać tej ziemi z lat dziecinnych
- Gniezna zmieniła trochę swoje koryto, nad rzeką nie ma już żadnych zarośli wikliny i wierzb, bo krowy kołchozne wszystko zjadły... - wspomina z sentymentem Marian Figiel z Zielonej Góry.
Proszę zobaczyć, co ja mam w swoich archiwach - pan Marian (rocznik 1928) wyjmuje herb Polski, z orłem w koronie. - To z maja 1935, wszyscy uczniowie w szkole dostali. I mogę panu jeszcze powiedzieć wiersz, który recytowałem jako pierwszoklasista podczas akademii. Mało tego, zmienię głos tak, żeby mówić jak siedmiolatek - dodaje pan Marian i deklamuje dziecięcym głosikiem:
Od murów Wawelu, od miasta Krakowa,
Skąd wyszła na wojnę kompania kadrowa,
Skąd Józef Piłsudski wyruszył na wroga,
Przez calutką Polskę pójdzie biała droga.
Szperamy w rodzinnych dokumentach. Delikatnie rozkładamy równiutko złożone, kruche już, pożółkłe druki dotyczące ojca pana Mariana. Poświadczenie, że "Figiel Ignacy (...) uczynił w roku 1925 zadość stawieniu się do komisji poborowej i został uznany za: zdolnego do wojska (...) kat. "A". W miejscu na fotografię widnieje fioletowy odcisk kciuka. Jest też rozkaz wyjazdu "koleją, kolejką, statkiem" od dowództwa 40. Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich. "Dla szereg. Figiela Ignacego (...) celem zwolniony ze służby czynnej na czas od 18 września 1927 do 18 września 1927".
W trakcie II wojny światowej został wcielony do Armii Czerwonej, ale uciekł do Wojska Polskiego.
Ale wracamy do szkoły w Czernielowie Ruskim, gdzie uczył się Marian Figiel. Dziś z sentymentem wspomina Tadeusza Nowaka Cieplaka (rocznik 1918), bardzo ciekawą postać. To nieżyjący już Kresowiak, urodzony w Tarnopolu, mieszkający w Czołhańszczyźnie i w Czernielowie Ruskim. Studiował prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, a później na Uniwersytecie Józefa Piłsudskiego w Warszawie. W trakcie II wojny światowej został wcielony do Armii Czerwonej, ale uciekł do Wojska Polskiego. Dzięki kontaktom i znajomościom z czasów swojej działalności ludowej trafił do placówki łączności z krajem w Stambule (Konsulat Generalny RP), a potem w Lizbonie (Poselstwo RP). Kolejnymi przystankami były Francja, Anglia, gdzie ukończył studia prawnicze na Oksfordzie, Kanada i wreszcie Stany Zjednoczone, gdzie prof. dr Nowak Cieplak osiadł na Florydzie.
Odpowiedział: "Bo ja mam ręce i uszy".
Zanim jednak rozpoczął wędrówkę po świecie, krótko był nauczycielem w szkole w Czernielowie Ruskim w 1940 roku. - Pamiętam, bardzo zdolny chłopak. Uczył mnie dwa, trzy miesiące. Już wtedy znał cztery, pięć języków - mówi z podziwem pan Marian. - Kiedyś do szkoły przyjechała rusycystka z Moskwy, żeby sprawdzić znajomość języka. Przez godzinę czytała tekst, a pan Tadeusz siedział w ostatniej ławce i puszczał sobie jaskółki. Wzrokiem próbowała go uspokoić raz, drugi... Kiedy skończyła czytać, zapytała właśnie jego, co zrozumiał. A pan Tadeusz powtórzył wszystko niemal słowo w słowo! Nie mogła uwierzyć, jak to możliwe. Odpowiedział: "Bo ja mam ręce i uszy".
Pan Marian podsuwa mi książkę "W cieniu historii. Wspomnienia", w której prof. Nowak Cieplak opisał swoje dzieciństwo, młodość, czasy związane z wojenną zawieruchą, a także te późniejsze. Pokazuje też fragmenty korespondencji ze swoim dawnym nauczycielem. W listach czuć miłość i nostalgię za Kresami.
"Jak nam nie kochać tej ziemi, co łany słońcem pieściła, krwią ojców naszych zroszona, chleb złoty dzieciom rodziła - zaczyna pan Marian. - Podaję kilka ciekawostek, gdy Pana już nie było w Czołhańszczyźnie i może pojawi się westchnienie za latami dziecinnymi i młodzieńczymi. Ja mieszkałem w Czernielowie Ruskim w sąsiedztwie Szymona Chabzy i jego synów Józefa i Antoniego. Ponoć w tym domu mieszkali Pana rodzice. Będąc w Czernielowie Ruskim trzy miesiące w 1989 roku, zwiedziłem swe rodzinne strony z wielką tęsknotą, gdyż wydaje się, że te strony jakby przysiadły w swojej posadzie. W Czołhańszczyźnie drogę wyprostowano od betonowego mostu na rzece Gnieźnie do figury Świętego Jana - nie ma objazdu koło folwarku. Szkoła znalazła się poniżej drogi, a nową wybudowano na górze, za Winiarskimi. Pański dom stał, tak jak dawniej. Gniezna zmieniła trochę swoje koryto, nad rzeką nie ma już żadnych zarośli wikliny i wierzb, bo krowy kołchozne wszystko zjadły. Nauczyciel pański - Nawarecki wyjechał z Czołhańszczyzny w 1945 roku i osiedlił się w województwie opolskim, gdzie zmarł. Lekarz Karaczko z Borek Wielkich wyjechał do Poznania. Kilka razy odwiedziłem go - ucieszył się bardzo. Również w Poznaniu zmarł".
Po dwóch tygodniach kuracji żona sama usiadła na łóżku. Wyleczył ją.
- Ten lekarz to był góral, leczył głównie ziołami - tłumaczy mi pan Marian. - Bogaty gospodarz miał syna, który dźwigał ogromny kamień i dostał wody w brzuchu. Nie chciał zgodzić się na operację w Tarnopolu, więc lekarz zalecił mu taką dietę: trzy razy dziennie kasza gryczana i do każdej porcji szklanka napoju. I organizm sam wyciągnął tę wodę.
- Komuś zaniemogła żona i leżała w szpitalu w Tarnopolu. Po jakimś czasie powiedzieli, że można ją zabrać do domu, bo oni nie są w stanie już nic zrobić - to kolejna historia związana z doktorem Karaczką. - Mąż po drodze zajechał do lekarza, bo wierzył w niego. Ten zaczął wypisywać receptę. Pisał, pisał, pisał... Mężczyzna przeraził się, że nie będzie miał pieniędzy na tyle lekarstw. W sumie zapłacił pięć złotych, za usługę nic. Po dwóch tygodniach kuracji żona sama usiadła na łóżku. Wyleczył ją.
"Kamień pamiątkowy na mogiłkach koło św. Jana był zabrany do Czernielowa Mazowieckiego do kołchozu. Za figurką zbudowano betonowy obelisk z tablicą i nazwiskami Ukraińców, którzy zginęli na tej ziemi - pisze dalej pan Marian do prof. Nowaka Cieplaka. - Kościół w Czernielowie Mazowieckim zniszczony, kopuły pochylone, dach w kilku miejscach uszkodzony, popękane sklepienia, a ołtarz z kolumnami i aniołkami były na miejscu. W Czernielowie Ruskim pochowany jest Petro Zakorszmiennyj i na pomniku widnieje napis: "Zakorszmiennyj Petro Romanowicz 1915-1987. Ne maje w mori stilky kropel, w stepu ne maje stilky ros, szczoby obmyły moje hore i hirkotu prołytych śloz". A mnie przed wojną uczył Józef Żołna, a jak wkroczyli Rosjanie, to Petro Zakorszmiennyj-Tkacz i Pan - króciutko".
Cmentarz Łyczakowski też zadbany, gdyż pielęgnują go jeszcze żyjący tam Polacy".
Śladami swojego nauczyciela pan Marian podążał także we Lwowie. "Zwiedzałem pański Uniwersytet Jana Kazimierza, w auli wysłuchałem historii o uczelni i może nawet siedziałem w fotelu, w którym Pan przesiadywał - zastanawia się. - Zwiedzałem cmentarz Orląt Lwowskich - jest piękny i zadbany. Cmentarz Łyczakowski też zadbany (szczególnie grób Marii Konopnickiej), gdyż pielęgnują go jeszcze żyjący tam Polacy".
W roku 2001 pan Marian ponownie odwiedził Czernielów Ruski i Czołhańszczyznę. Kamień pamiątkowy na mogiłkach znów stał na swoim miejscu...