Jak mała dziewczynka z parasolką wyrosła nam na piękną kobietę [20 LAT PO POWODZI]
Reporterzy nto spotkali ją 20 lat temu, kiedy relacjonowali powódź w kozielskim Porcie. Zrobili jej zdjęcie, które z czasem stało się symboliczne. Sprawdziliśmy, co dziś robi „mała Agatka”.
To było w lipcu 1997 roku. Zaraz po tym, gdy opadała największa woda i dało się dotrzeć do kozielskiego Portu, dziennikarze nto pojawili się na miejscu, żeby przygotować relację dotyczącą zniszczeń. Widok był katastroficzny. Woda, która wdarła się do miasta z Kanału Kłodnickiego, niosła ze sobą drzewa, całe samochody, a nawet fragmenty budynków. Pod jej naporem runął most znajdujący się nad kanałem, a także budynki, które stały w pobliżu.
Historia jednego zdjęcia
- Na miejsce przyjechałem z fotoreporterem Pawłem Staufferem - wspomina Krzysztof Zyzik, obecnie redaktor naczelny „Nowej Trybuny Opolskiej”. - Przy zawalonym moście stał tłum. Ludzie z niedowierzaniem patrzyli na ogrom zniszczeń. W tłumie wypatrzyłem małą dziewczynkę, która stała razem z mamą. Dostrzegłem ją właśnie ze względu na radosne kolory, które kontrastowały z szaroburą popowodziową scenerią.
Właśnie wtedy - za zgodą mamy dziewczynki (widoczna na fotografii z 1997 roku po lewej stronie) - powstało słynne zdjęcie. Sfotografowana wtedy 3-latka to Agata Mikutajtis, która mieszkała w kozielskim Porcie. Tego dnia mała Agatka była bardzo szczęśliwa, bo wcześniej dwa tygodnie musiała spędzić w mieszkaniu (woda zalała blok i nie dało się z niego wyjść). Do tego w kozielskim mieszkaniu było bardzo ciasno, bo od momentu, gdy powódź zalała miasto, w lokalu tłoczyły się dwie rodziny (Mikutajtisowie zaprosili do siebie starsze małżeństwo z parteru).
W końcu woda spadła tak bardzo, że mama Agatki zdecydowała: idziemy na pierwszy spacer. Założyła dziewczynce fioletowe gumiaczki, zieloną pelerynkę, a do rączki dała kolorową parasolkę.
- Ona bardzo się cieszyła, że może już się bawić. A myśmy płakali, bo wokół krajobraz jak po bitwie - wspominała po latach Gabriela Mikutajtis, mama „dziewczynki z parasolką”.
Z czasem zdjęcie Agatki na tle zrujnowanego miasta stało się wręcz symboliczne i była to jedna z najczęściej przedrukowywanych fotografii. Zdjęcie trafiło nie tylko do gazety, a także do rozmaitych albumów. Dziś można je zobaczyć m.in. na wystawach dotyczących „powodzi tysiąclecia”.
Spotkanie po 20 latach
Dziś na ulicach kozielskiego Portu nie widać już śladów wydarzeń sprzed 20 lat. W miejscu zburzonego mostu nad Kanałem Kłodnickim powstał nowy obiekt. Nowe są też drogi i chodniki. Na elewacjach budynków także nie widać śladów wody, chociaż wprawne oko dostrzeże, że w kamienicach szczególnie wiele jest pustych mieszkań na parterze. Często dlatego, że po powodzi zostały one zniszczone do tego stopnia, iż część rodzin nie zdecydowała się na ich remont.
Na spotkanie z Agatą Mikutajtis umawiamy się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie powstało symboliczne zdjęcie. Wita nas piękna, długowłosa, uśmiechnięta blondynka.
- Cześć, jestem Agata. Ubrałam się dzisiaj w zieloną bluzeczkę, żeby jakoś nawiązać kolorem do płaszczyka, który miałam wtedy na sobie - mówi.
Agata przyznaje, że niewiele pamięta z powodzi z 1997 roku. Wiele rzeczy wie z opowieści mamy, m.in. to, że ogromne wrażenie robiły na niej śmigłowce krążące nad miastem. Po powodzi przez wiele miesięcy pytała jeszcze: „Mamo, a kiedy znowu przyleci helikopter?”.
- Nie pamiętam pierwszego spaceru po powodzi, ani tego, że fotoreporter zrobił mi wtedy zdjęcie - przyznaje Agata. - Ale jak przez mgłę zapamiętałam z tamtego okresu jeden epizod. Pamiętam, że stałam na balkonie naszego mieszkania i widziałam, jak na dole mój tato przedziera się przez wodę, brodząc w niej po szyję. W górze trzymał tylko bochenek chleba, żeby go nie zamoczyć. Strasznie się wtedy bałam, że nurt wody go porwie, tak jak porywał np. samochody i inne rzeczy. Na szczęście tato dotarł wtedy szczęśliwie do mieszkania.
Wyjechałam, ale jestem szczęśliwa
Agata Mikutajtis nie mieszka już w kozielskim Porcie. Wyprowadziła się stąd w 2012 roku, zaraz po zdaniu matury.
- Chciałam być fryzjerką, ale w Kędzierzynie-Koźlu było mi trudno znaleźć pracę - wyjaśnia. - Zdecydowałam więc, że wyjadę do Wrocławia, skąd zresztą jest mój chłopak. Tam najpierw przez dwa lata pracowałam w restauracji, a potem znalazłam pracę w sklepie obuwniczym, gdzie pracuję do dziś. Odpowiadam zarówno za sprzedaż, jak i aranżację wnętrza sklepu.
Mama Agaty, która do dziś mieszka w Koźlu (tato niestety zmarł w 2009 roku), czasami podpytuje córkę, czy nie chciałaby wrócić w rodzinne strony.
- Ale mi jest dobrze w nowym miejscu, a praca sprawia mi wiele przyjemności - dodaje Agata. - Mam dla siebie sporo wolnego czasu, który staram się aktywnie spędzać. Lubię jazdę na rowerze, wrocławski aquapark, a gdy przychodzi weekend, wyskoczę czasami do kina.
Czy powódź odcisnęła na niej swoje piętno?
- Czasami łapię się na tym, że gdy deszcz pada przez kilka dni z rzędu, to częściej śledzę prognozy pogody i wypatruję komunikatów z ostrzeżeniami - przyznaje. - Ale chyba nie ma w tym niczego złego.