Jak czyściłem myjkę ciśnieniową
Po tym, jak kilka lat temu zdarłem sobie do krwi skórę z czubka nosa, przykładając do niego tnący strumień wody w myjni bezdotykowej „żeby się orzeźwić w upalny dzień”, podchodzę do wszelakich myjek ciśnieniowych z ostrożnością.
Tym razem jednak nie było wyjścia - podjazd z betonowej kostki pod domem mamy został zapaćkany olejem silnikowym i korzystający z niego sąsiad wpadł w szał. Trzeba to było szybko wyczyścić, bo sąsiad - miły ogólnie facet - wściekł się nie tylko ze względów estetycznych, ale też życiowych, jako użytkownik parkującego tam motocykla. Nie ma co gadać - jedni skaczą na bungee, inni oblewają się benzyną, podpalają i sprawdzają, czy zdołają dobiec do jeziora, zanim spłoną, są wreszcie tacy, którzy kupują sobie wyścigowe motocykle. A takie maszyny, gdy sobie pobrudzą opony olejem, są dla jeźdźca śmiertelną pułapką.
Żywiąc niechęć do wydawania kasy, której nie mam, postanowiłem jedynie wypożyczyć profesjonalną myjkę firmy wiadomej, nabyłem też odpowiednie detergenty. Dali mi wąż ogrodowy i dwie dysze - jedną do pianowania, drugą do czyszczenia i spłukiwania.
Węża nie miałem gdzie podpiąć. U mamy nie było typowego dla terenów wiejskich kurka ogrodniczego, gdzie się wpina końcówkę. Sąsiadka z kolei taki kurek miała, była jednak w trakcie procesu odkamieniania instalacji wodnej. Pozostawało mi jedynie zdać się na własną fantazję - skoro to urządzenie wymaga wody pod ciśnieniem kranu, to może starczy mu ciśnienie mniejsze, takie ledwie grawitacyjne. No, bo skoro mam ma na pierwszym piętrze wannę, ja będę czyścił na parterze, to napuszczę wody, i ona sobie zgodnie z prawami fizyki spłynie, wystarczy tylko włożyć jeden koniec do wanny, zassać węża na dole, jak to dawniej robili złodzieje paliwa, i jakoś to będzie. Ale zassać węża niewiadomego pochodzenia? W erze pandemii, mimo że jestem zaszczepiony? Nie ma mowy. Najpierw należy węża zdezynfekować, a potem dopiero brać do ust.
Ssałem więc żółtego szlaucha z gorzkim posmakiem środka dezynfekującego, co go wpierw użyłem w celach higienicznych, zupełnie zapominając, że to mogło i wywołało zdziwienie randomowych sąsiadów, którzy mi się w tej sytuacji kłaniali, choć jakby mniej. Ssałem, ssałem, aż mnie uszy zaczęły boleć, ale i tak nic to nie dało, kropli wody nawet nie upuściłem, nie wyssałem. Na szczęście inna sąsiadka uratowała mnie kurkiem adaptacyjnym, który się wkręca w miejsce prysznica, maszyna pomruczała i zaczęła wesoło tryskać wodą.
Myłem całą wieczność. To nie wyglądało jak w reklamie. O ile masło w reklamie jest takie samo jak w realu, to usuwanie brudu pod ciśnieniem jest dalece mniej spektakularne. Poza tym miałem wrażenie, że tylko niewielka część wody działa na betonowe kostki, cała natomiast reszta leci na moje nogi.
Stoję oto, w moim pogańskim auto-dyngusie. Mokry, wyssany, szczęśliwy.