Ja ciągle nie mogę dojść do siebie, dla mnie to jest otwieranie historii
- Jak to mówią: góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze - powtarza Anna Czepukowicz ze Świebodzina, rocznik 1929. - Gdzie ja bym pomyślała, że kiedyś będę tu gościć Cytryńskich.
A było tak. Pani Anna napisała obszerny list do redakcji, w którym opowiedziała swoją kresową historię. "Zaścianek Gradowszczyzna, województwo Wilno, powiat wileńsko-trocki, gmina Worniany - to mój adres przedwojenny"... Unikalne wspomnienia opublikowaliśmy w cyklu "Wasze Kresy".
Sporo czasu minęło, zanim zadzwonił do mnie Leon Cytrynowicz z Dębna, rocznik 1949. Przeczytał ten artykuł. I poprosił, żeby skontaktować go z panią Anną. Bo jego rodzina z tych samych stron pochodzi. Nie mogłem odmówić. Ochoczo wcieliłem się w rolę osobliwego łącznika.
- Cytrynowicz? A nie Cytryński? - dopytywała pani Anna.
- Na pewno Cytrynowicz - przekonywałem. - Urodził się w Osinowce, matka nazywała się Grażul, pochodziła z miejscowości Bobrowniki koło Dwornian, osiedlili się w Zwiaryńcu, mieli piekarnię...
- Obwarzanki sprzedawali - wtrąciła pani Anna. I zaprosiła pana Leona do siebie.
Sad, kuźnia, piekarnia...
Cytryńscy, czyli Cytrynowiczowie... Ród wywodzi się ze szlachty, mieli dworek w okolicach Sieradza. Alfons, dziadek pana Leona, prawdopodobnie był powstańcem styczniowym. Po nieudanym zrywie niepodległościowym zostali deportowani w głąb Rosji. Wracając z zesłania, zatrzymali się w Wilnie. Tam na świat przyszedł Jan (rocznik 1908), pierwszy syn Alfonsa i Natalii, ojciec pana Leona. Małżeństwo Cytrynowiczów, któremu wkrótce przydzielono parcelę w Zwiaryńcu, doczekało się jeszcze dwojga dzieci: Alfonsa juniora (1912) i Czesława (1918).
Przed wojną rodzinie powodziło się lepiej niż dobrze. Gospodarowali na 30 hektarach, mieli kawałek własnego lasu, piękny sad. Kuźnię, w której wykuwali lemiesze, podkuwali konie. Piekarnię, której specjalnością były znane aż po Wilno obwarzanki. Zatrudniali kilkuosobową służbę...
To jest otwieranie historii
Sobota, 7 lutego, godzina 10.00. Towarzyszę panu Leonowi podczas wizyty u pani Anny.
- Nie wiem, czy pani wita Cytrynowicza, czy Cytryńskiego - uśmiecha się pan Leon i wyjmuje mapę, którą dostał od zaprzyjaźnionego maratończyka z Białorusi. - Tutaj są Worniany nasze, tutaj jest Katłołka, tutaj Osinowka.
Pani Anna też delikatnie wodzi palcem po mapie. Dotyka wciąż żywych wspomnień z dzieciństwa i wczesnej młodości. I proponuje panu Leonowi, by na jakiś czas zamienił się w słuch.
- Ja zawsze zastanawiałam się, skąd ci Cytryńscy się wzięli - zaczyna snuć opowieść. - Mój dziadek w Dubniczkach dzierżawił majątek. I skądś tam przyjechali Cytryńscy. I mój dziadek dom im wynajął w zaścianku Gradowszczyzna. Cytryński się wybudował, postawił ładny dom, piekarnię, sad zasadził... Jak ja się urodziłam, to już wiedziałam, że mieszkał tam Cytryński, że ma trzech synów.
Potem przyszła jego mama z dzbankiem miodu, żeby nie zgłaszać na policję, bo on już miał zawiasy.
Padają kolejne nazwiska, kto gdzie mieszkał, po której stronie, z kim sąsiadował.
- Pana ojciec jakieś zatargi miał z Antonim Gilewiczem. Ten Gil przyniósł taki duży kamień i położył koło naszej chaty - relacjonuje pani Anna. - Ja byłam pewna, że chce mojego brata zabić. I patrzę, idzie Janek Cytryński. A ja ten kamień schowałam. Ten Gil rzucił się na pana ojca i szuka tego kamienia. Ale nie znalazł. To chwycił za polano. Ale nie mógł podnieść. Myśmy zaczęli uciekać, Cytryński z nami. Gil rzucił to polano, poturlało się, ale nie trafił Cytryńskiego, tylko moją siostrę w nogę. Na szczęście, nic się nie stało. Gil uciekł. Potem przyszła jego mama z dzbankiem miodu, żeby nie zgłaszać na policję, bo on już miał zawiasy.
- I wiesz pan, co się z tym Gilem stało? - kontynuuje pani Anna. - Oni pojechali kraść drewno i naszedł ich gajowy. Rzucili się na niego, a gajowy chwycił strzelbę i go postrzelił. I ten Antoni umarł. Jak w trumnie leżał, to jego mama poprosiła moją mamę, żeby przyszła i mu przebaczyła.
Pan Leon o Gilach słyszał, ale o tym zajściu nie miał pojęcia. I nie tylko o tym...
- Mojego taty kuzyn mieszkał w Babiczach. Była tam Fela, 17-letnia dziewczyna, bardzo ładna, wasza przyrodnia babcia... - pani Anna badawczo spogląda na pana Leona. - Poszła służyć do Cytryńskich. I Alfons senior zakochał się w tej Feli, choć ona była w wieku pana ojca. I namawiał ją, że on zostawi wszystko i wyjadą do Wilna. Ale ona przyszła do pani Cytryńskiej i powiedziała, że odchodzi.
Opowiedziała wszystko. Pani Cytryńska ją rozliczyła i pożegnały się. Po jakimś czasie Cytryńska zmarła. I ta Fela dowiedziała się, że Cytryński owdowiał. Przyjechała do nas i pyta, czy to prawda. "Daj znać - mówi do mojego ojca - że ja tu czekam na niego". Wzięli ślub. Pana ojciec był bardzo niezadowolony, że Alfons senior tak szybko po śmierci żony się ożenił.
- Ja jeszcze ciągle nie mogę dojść do siebie, bo dla mnie to jest otwieranie historii - nie ukrywa pan Leon.
- Jak to mówią: góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze - stwierdza pani Anna. - Proszę ciasto jeść.
- Ech... To, co pani tu opowiada, to smaczniejsze niż najlepsze ciasto - przyznaje pan Leon.
- A jakim cudem pana ojciec się uchował, że na wojnę nie poszedł? - docieka pani Anna.
- Ukrywał się. W oborze pod krowami mieli wykopane ziemianki i tam się chowali - zdradza pan Leon.
- Wiesz pan, u nas nikt nie nazywał Cytrynowicz, wszyscy mówili Cytryńskie... To chyba Ruskie przekręcili tę końcówkę - podejrzewa pani Anna.
- Nie! Ojciec w książeczce wojskowej miał Cytrynowicz - zauważa pan Leon.
Jak mogli na to patrzeć?
Jan Cytrynowicz poślubił Konstancję Grażul, która pochodziła z miejscowości Bobrowniki koło Dwornian. Leon był ich jedynym dzieckiem. Po wojnie, gdzieś w latach 1946-1947, zbyt bogatych gospodarzy władza rozkułaczała.
Władza zabierała wszystkie dokumenty, dowody kupna, akty własności, żeby nikt nie mógł udowodnić, że coś należy do niego.
- Stodołę rozebrali i wywieźli do Zacharyszek. Oborę rozwalili. Piekarnia już nie funkcjonowała, bo nie można było tego uruchomić. Kuźnię rozszabrowali - wylicza pan Leon. - Gospodarstwo przeszło pod pieczę kołchozu. Jak ci rodzice mogli na to patrzeć? Skoro oni własnymi rękami sadzili te drzewa owocowe, a teraz nie mogli nawet zerwać swojego jabłka? - zastanawia się. - Władza zabierała wszystkie dokumenty, dowody kupna, akty własności, żeby nikt nie mógł udowodnić, że coś należy do niego.
Co przelało czarę goryczy i przypieczętowało decyzję o ewakuowaniu się w 1959 roku z Kresów na Ziemie Odzyskane? - To, że już nawet nie mogliśmy uprawiać ogrodu, który miał jakieś 30 arów. Tylko na podwórku mogliśmy ziemniaki sadzić - przekonuje pan Leon.
Polską narodowość - warunek konieczny do uzyskania zgody na wyjazd - Jan Cytrynowicz udowodnił dzięki książeczce wojskowej, którą ukrywał pod stropem. Rodzina spakowała się, pojechała pożegnać się z dziadkami Grażulami i ruszyła do Wilna, stamtąd do Grodna, dalej do Giżycka, aż dotarła do Czerwieńska.
Ojciec chciał objąć jakieś gospodarstwo, ale mama wybiła mu to z głowy. - Czy zapomniał, ile zdrowia poświęcili, ile potu wylali na tamtej ziemi? I wszystko na nic! Tak mu tłumaczyła - podkreśla pan Leon. Dlatego ruszyli na północ, do Drawna. Tam rozpoczęli nowe życie.