Grzegorz Żochowski: Wymyślcie coś
Od przedszkola, szkoły podstawowej, z filmu, książki, aż do tej strony gazety - spotykamy się z zapewnieniami, że jesteśmy wyjątkowi. W sensie, że nasz region. Może w Wiźnie, Białowieży, Tykocinie, Surażu, albo Mostku koło Wólki Poduchownej wygląda to inaczej, ale tu gdzie mieszkam, w Białymstoku, nie zawsze naszym przeświadczeniom rzeczywistość dobrodusznie potakuje. Człowiek uwierzy i tylko zbiera później rozczarowania.
Chciałem razu jednego zaimponować Australijce, że jemy świńskie jelita wypchane ziemniakami. Mało! Lubujemy się w nich. Raz złapanej zębami kichy nie sposób nam wyrwać z ust. W Polsce często ludzie z niedowierzaniem przyjmowali taką nowinę. Nie ona. W męczącej rozmowie (która była długa zwłaszcza dlatego, że angielski mój i jej okazały się być dwoma różnymi językami, nawzajem słabo zrozumiałymi) dowiedziałem się, jakież to ona części zwierząt kosztowała. Co prawda wiem, że i u nas są rozmaici smakosze, lubujący się w nietypowych daniach, ale jakem żyw jeszcze krowich mózgów w mięsnym nie widziałem. No, chyba że ukryte w pospolitych wędlinach, pasztetach czy mielonkach. Za to nigdy stojące na półce.
Poczułem się lepiej kiedy ponowiłem atak i zaprezentowałem sękacza. Miałem akurat egzemplarz w domu. Odpowiedziała jakimiś marnymi kostkami kokosowymi. Phi! Też mi coś. Z czym do cukierniczego panteonu?
I byłbym twierdził i podtrzymywał Państwa na duchu, że mamy sękacze, jakich nigdzie indziej na świecie nie ma, gdybym nie spotkał się z zaskakująco podobnym wyrobem niemieckim. Baumkuchen co prawda najczęściej jest gładszy, nie najeżony jak nasze sękacze, nadto wysmarowany z wierzchu czekoladą czy marcepanem, ale - niech to licho! - zdarzają się egzemplarze niemal identyczne jak nasze rarytasy. Na dodatek historia zdaje się nie odpowiadać na pytanie, czy to nie my przypadkiem zwędziliśmy od nich wzór.
Pewnie Litwini zgrzytają teraz zębami, że zakłamuję przeszłość, że sękacz jest ich, a nie tam jakiegoś śledzia z Białegostoku. Przypuszczalnie mają rację. Ale gdy okaże się, że przepis gwizdnęli Niemcom, to śmiało se będę tradycyjnym sękaczem nazywał to, co powstaje na widelcu, jak się macza w cieście naleśnikowym i trzyma chwilę nad planikiem. Zwłaszcza, że sękacze robią też w Japonii i też od pokoleń. Tamte już chyba nigdy nie bywają kostropate. Są ulizane jak łeb samuraja, ale technika pieczenia prawie identyczna jak u nas (nie piszę w tej chwili o widelcu, tylko o rożnie).
I tak od przygody do przygody, od informacji do informacji Podlasie traci na wyjątkowości. To, co my mamy, gdzie indziej także bywa, często nawet bardziej. Z tym, że nie ma co załamywać rąk. Myślę, że wszyscy odczuwamy potrzebę wyróżnienia się na tle świata i wszechświata. Dlatego apeluję o wysiłek intelektualny i oryginalność. A nuż uda się jeszcze ludzkość zaskoczyć. Szczególnie proszę tych, którzy nie biorą pod uwagę wyjazdu za chlebem i godziwym życiem, żeby się i nam tu coś wyjątkowego zostało.