Grzegorz Żochowski: Taxibusy
Z zamkniętymi oczami - felieton Grzegorza Żochowskiego
Transport publiczny jest w defensywie. Czasami próbuję wymyślić taki schemat funkcjonowania, który mógłby zmienić trend. Zapytałem znajomego, czy byłby gotów porzucić auto, gdyby za tą samą cenę, którą wydaje na samochód miał zapewnionego szofera. Spadłaby z jego głowy troska o stan techniczny, rysy na karoserii, zaszronione szyby, szukanie miejsc parkingowych (szofer wróciłby na umówiony sygnał) i inne, liczne uciążliwości kierowców. Pytanie powstało z dywagacji, czy nie dałoby się w Białymstoku rozszerzyć biletów BKM na nowe płaszczyzny wykorzystania. Już nie tylko autobusy i miejskie rowery, ale i taksówki, a nawet wypożyczalnie pojazdów. Dajmy na to w cenie biletu miesięcznego byłyby 4 przejazdy taksówką - na wypadek nagłej potrzeby. Gdyby ktoś chciał więcej, mógłby dokupić pakiet. Ponieważ miasto hurtowo nabywałoby usługi od korporacji taksówkowych, cena za przejazd na bilecie byłaby znacznie niższa niż normalnie, a normalnie wynosi średnio ok. 12-20 zł. W bardzo optymistycznym scenariuszu miesięcznie za takie rozszerzone bilety wpływałoby do miejskiego skarbca nawet po kilka - kilkanaście milionów zł więcej. Jest to zasób, który na sporo pozwala.
Niestety optymizm nie przystaje w tej materii do rzeczywistości. Nawet szofer w komplecie do biletu okresowego nie jest w wielu przypadkach pomocą. Na przeszkodzie stoją między innymi: dzieci, przyzwyczajenia, ułomność oferty przewozów zbiorowych i wielki, nie kończący się ukłon władz w stronę transportu indywidualnego. Dzieci, bo trzeba je wozić między dentystą a pływalnią, między kursem karate a kółkiem malarskim. Przyzwyczajenia, bo po roku od przesiadki do własnego pojazdu ludzie raptownie tracą umiejętność posługiwania się innymi środkami transportu, w tym autobusami (a jeszcze jak zmiany tras, przystanków, zasad działania, czy rozkładów następują tak szybko, nie ma się co dziwić, że człowiek będzie zagubiony). Ułomność, bo oferta publiczna nakierowana jest na minimalizowanie strat, a co za tym idzie porzucane są mało rentowne kursy i linie i trzeba dopasować się do upodobań większości. No i w końcu ukłon, czyli największe inwestycje komunikacyjne w mieście służą przede wszystkim kierowcom. Nawet jeśli w nazwie realizowanego projektu widnieje „poprawa transportu zbiorowego”, to powstają rozwiązania, które zwiększają przepustowość i wygodę dla wszystkich pojazdów, ale za to osoby, które jadą gdzieś autobusem, muszą tu i tam wałęsać się tunelami, wspinać na kładki albo maszerować pół kilometra do przejścia, żeby tylko ruch kołowy nie był przypadkiem utrudniony.
Nie rezygnuję co prawda z pomysłu włączenia taksówek do puli środków transportu publicznego, ale nie wygląda on jeszcze obiecująco. Mieszkańcy nie rzucą się masowo, żeby sprzedawać swoje cztery kółka... chyba, że... chyba, że wyłączenie wybranych szybów wiertniczych w Kuwejcie i Rosji zacznie kierowców nadmiernie szczypać w kieszenie. Wtedy skłonni będą rozważyć, czy lepiej żeby szczypało w portki we własnym samochodzie, czy w policzki - podczas czekania zimą na przystanku.