Grzegorz Żochowski: Odejście
Kto regularnie podczytuje rubryczkę „Z zamkniętymi oczami” wie już zapewne, że do specjalnych zwolenników biurokracji nie należę.
W dziwny, niewyjaśniony nauką sposób dostaję nieuleczalnej gorączki, kiedy stykam się z dokumentami, które ktoś każe wypełniać, przechowywać, przenieść z miejsca na miejsce, zrobić z kilku jeden zestaw lub odwrotnie - rozdzielić i poroznosić po urzędowych pokojach. Przeciętny człowiek przywykł, zaakceptował i nie widzi absurdu formalizmów. Lata oswajania się z systemem owocują niechętną co prawda, ale jednak aprobatą. Mam nadzieję, że w ten chociaż sposób przysłużę się światu, że powyśmiewam istniejące nonsensy, żeby wyplenić szacunek do niepotrzebnych utrudnień.
Myślałby kto, że śmierć definitywnie zakończy papierkowe zmartwienia. Nie. Nieboszczyk musi się wykazać jeszcze odrobiną zapasowej energii, żeby formalnie się z tego świata wypisać. Dość powiedzieć, że zdrowemu na chodzie zajmuje to przynajmniej dzień, jeśli ograniczy się do minimum, nie popełni błędu, do każdego biurka podejdzie zaopatrzony we właściwe dokumenty oraz skorzysta z pomocy zakładu pogrzebowego, którego wsparcie okazuje się nieocenione.
Od dwudziestu lat są techniczne możliwości, żeby w miastach zrobić jeden urząd. Taki urząd od wszystkich spraw zbytecznych. Na drzwiach byłby szyld: Rzeczpospolita Polska - Biuro Obsługi. Interesant zachodziłby doń, wyłuszczał problem i odchodził z gotowym rezultatem. Bo czyż papiery ze szpitala trzeba nieść samemu do urzędu gminy, skoro służba zdrowia pospinana jest i tak systemami informatycznymi z ministerstwem i NFZ-tem a ten z ZUS-em? Czy do urzędu trzeba nieść dowód osobisty denata i go legitymować, kiedy szpital w innych dokumentach informuje kto zmarł? Czy akt zgonu, wyprodukowany po półgodzinnym wypisywaniu kilkunastu banalnych linijek (imię i nazwisko nieszczęśnika, jego rodziców, miejsce oraz data urodzenia i śmierci) koniecznie trzeba przetransportować do ZUS-u? Szlag trafia, bo wszystkie te placówki w jakiś sposób złączone są z administracją centralną i mogłyby zorganizować to między sobą. Nie! Łaź człowieku jak posłaniec i roznoś papiery.
Przekonałem się również, że nie jest prawdą, iż Państwo jest wyznaniowe. Jest wręcz odwrotnie. Ksiądz, nawet widząc na własne oczy karawan z autentycznym trupem ani go nie pochowa, wypełniając chrześcijański uczynek miłosierdzia, ani nie da miejsca na cmentarzu bez urzędowego pozwoleństwa i ustalonej liczby pieczątek. Bo i oni, i my - wszyscy siedzimy pod pantoflem biurokracji.
Przyczyny są prozaiczne. Raz, że się nie chce. Skoro można zlecić noszenie korespondencji petentom, po co się tym zajmować samemu. Dwa, że władza była i jest w sporej części w rękach nieudaczników. Trzy, że jest rozproszona i jest tylko jedna osoba w państwie: premier - która ma możliwości, żeby wszystko połączyć w całość. Tylko - problem podobny jak w poprzednich punktach - musi chcieć i umieć.