Grzegorz Żochowski: Malowidło z Martyniukiem
Popularny niegdyś termin „graffiti”, czyli „coś namalowanego na ścianie od strony, którą wszyscy widzą”, prawie przestał być używany. Raczej opisuje się nim już tylko estetyczną łobuzerkę niskich lotów.
Gdy rysunek nabiera piękna lub/i rozmiarów, pojęcie w mowie medialnej i potocznej przeistacza się w „mural”. Używam słownika z 2004 roku i „murala” w nim nie ma. Nie dziwne, że wyrazu długie lata nie znałem, przez co żywię do niego chłodny dystans. Jak by nie patrzeć słowo bezsprzecznie nawiązuje do podłoża. Oprócz tego, że jest mi obce, problem z logiczną akceptacją pojawia się więc i taki, że nie zawsze pod spodem jest mur. Dlatego zacząłem tworzyć i używać pojęć bardziej precyzyjnych. Od pewnego czasu mam takie hobby, że rozglądam się z aparatem fotograficznym za znakami białostockiego klubu piłkarskiego, występującymi w postaci „garażali” (to takie mazańce ścienne na garażach blaszakach), „budkali” (na przykład na stróżówkach), „kamieniali” (na głazach). Do kompletu potrzebuję jeszcze jakiegoś ozdobionego logiem Jagiellonii „śmietnikala”.
W stolicy Podlasia zawiązała się grupa, która chciałby hegemonię twórczości okołosportowej przełamać motywami sztuki ludowej. I nie chodzi tu o dziewczynkę podlewającą drzewko ani starodawne wycinanki, tylko o Zenka Martyniuka, światowej sławy ludowego artystę pieśniarza. Jego podobizna miałaby znaleźć się na jednej z miejskich ścian.
Środowisko żarliwych sympatyków muzyka jest zwarte, gotowe i zdeterminowane. Ich zamierzeń na pewno nie pokrzyżuje krótka refleksja i życiowe doświadczenie, które ujmę tak: nie powinno się honorować pomnikami, rysunkami, czymkolwiek wielkim i trwałym, osób żyjących. Czy to papież, generał, prezydent, czy nawet sam Zenon - głupio tak opiewać zawczasu. Póki jest możliwość działania, zawsze zdarzyć się może chwila bezmyślności, rozkojarzenia, brawury, nieprawdopodobny pech, w końcu cokolwiek innego, co sprawi, że uczczony bohater się skompromituje i napełni region wstydem. Utrwalony na ścianie obraz będzie wówczas raził w oczy tak, jakby gapił się z niego sam Dzierżyński.
Ponieważ jednak piosenkarz uznawany jest za króla rozrywki, należy chyba i wspomniany pomysł potraktować jako rozrywkowy, służący zabawie, po którym nie ma co spodziewać się mądrości. Niech i tak będzie. Zwłaszcza, że oprócz dziejowego ryzyka i utraty twarzy przed potomnymi, idzie za pomysłem pewna korzyść. Co jak co, ale koło wizerunku na mur beton będą przejeżdżały wszystkie wycieczki. Autokary będą w tym momencie najeżone z jednej strony obiektywami. A niech turyści przejeżdżają, niech fotografują, niech publikują zdjęcia w internecie, niech w ten sposób podbiałostocka gwiazda podzieli się swoją popularnością z miastem. Nie zdziwiłbym się, gdyby samonapędzająca promocja przez malunek przewyższyła rezultatami wszystkie starania marketingowe magistratu.
Trzeba się tylko umówić, że kiedy rysunek powstanie, że wszędzie gdzie będą białostoczanie i na swojej drodze spotkają Zenka Martyniuka, będą go śledzili i pilnowali, co by żadnej beznadziejnej głupoty nie zrobił.