Chyba po raz pierwszy widzimy symptomy takie, jakby naród był siłą nadrzędną w państwie. Co prawda przyczyny są zgoła inne, ale przy odrobinie wyobraźni wygląda to nieźle.
Słyszymy czasem, że coś było decyzją suwerena, czyli obywateli. Że to zwykli ludzie podjęli decyzję, że są oni instancją nadrzędną i wymagającą bezwzględnego posłuchu. Co ciekawe, na władzę suwerena z upodobaniem powołują się przede wszystkim politycy, którzy „z jego to łaski rządzą... przepraszam: służą”. Uniżeni ci apostołowie demokracji z pietyzmem unoszą lękliwy wzrok, jakby sam Bóg w niebiesiech posłał ich na misję, zaś oni - uległe narzędzia - wykonują tylko jego postanowienia. Do znudzenia i mdłości powtarzaną śpiewką każdej władzy jest zaklinanie się, że wsłuchała się w głos mieszkańców i robi wszystko dla ich dobra. To samo mówią wszyscy, bez względu na treść, uzasadniając między innymi zupełnie skrajne i wykluczające się postawy i poglądy. Gdyby chcieć wyciągnąć z tego jakiś wniosek, będzie nim postanowienie, żeby słowa o naszej, szaraków władzy zupełnie ignorować. Nie mamy praktycznie żadnej władzy, jedynie wybieramy tych, którzy będą ją mieli.
Z tym, że widać zaczątki sztuki (bo nie dzieje się to naprawdę), w której odnosi się wrażenie, że ci co są na szczycie, mają jednak kogoś jeszcze nad sobą. Zapowiedzi PiS, że jednoosobowe stanowiska najwyższej władzy będę maksymalnie dwukadencyjne, zainicjowały spontaniczny ruch. Potencjalnie zagrożeni spotykają się, konsolidują, zacieśniają współpracę. Tylko patrzeć, jak za chwilę przeobrażą się w Związek Zawodowy Prezydentów, Burmistrzów i Wójtów (ZZPBW). Będzie on bronił praw uciśnionych, wykorzystywanych pracowników sektora władzy, którym grożą na ten moment zwolnienia grupowe. ZZPBW, gdy zajdzie potrzeba poprowadzi marsze gwiaździste, urządzi protesty w większych miastach, odwoła się do międzynarodowych trybunałów, broniąc praw swoich członków. I to mi się podoba, bo gdy zamknę oczy i zmienię w myślach przyczynę zamętu, wraca na chwilę wiara w to, że jest się dla rządzących kimś, z kim się liczą.
Państwo również pomyślcie o sobie, jako o faktycznym szefie włodarzy. Dajmy na to taki prezydent. Jeżeli nie jest zadowolony z wynagrodzenia, urządzałby wiece pod Państwa oknami. Domagałby się na transparencie podwyżki. Państwo, jako rzeczywiście trzymający stery ocenilibyście kondycję „firmy” (miasta), zasługi pracownika, sprawdzili, czy w urzędzie pracy nie ma przypadkiem prezydentów z wykształcenia na pęczki i może bardziej opłacałoby się zatrudnić kogoś nowego za mniejsze pieniądze, i podjęlibyście jakąś decyzję. Gdyby pracownik uznał, że potrzebuje samochodu służbowego z szoferem, musiałby do Państwa przyjść i poprosić. Urlop mógłby wziąć w czasie, który Państwo uznacie za najlepszy. Gdyby rentowność spadła, podjęlibyście decyzję o redukcji poborów. Związki zawodowe prezydentów chroniłyby ich przed Państwem, bo chcielibyście, żeby byli jak najefektywniejsi, jak najmniejszym kosztem. Nie wiem jak Państwa, ale mnie ta wizja relaksuje.
Nie chcę Was przekonać, że byłoby to dobre rozwiązanie, ale bycie najwyższą władzą w Polsce po tym właśnie rozpoznacie, że wyznaczeni do rządzenia ludzie będą Was pytali o zdanie i stosowali się do niego, zaś Wy nie będziecie musieli co i rusz ich prosić o coś. Dopóki działania suwerena potrzebne są przede wszystkim przy głosowaniach, nie uwierzcie politycznym zalotnikom, że rządzicie Polską.