Dopadł mnie osobnik, który żyje z dziennikarstwa, choć dziennikarzem trudno go nazwać. Nikt nigdy nie powiedział mu bowiem, na czym ten zawód polega i tego, że do jego uprawniania trzeba mieć nie tylko odrobinę talentu, ale też wiedzę oraz charakter. Zaatakował mnie za krytykę suwalskiego festiwalu bluesowego.
No właśnie - żeby być dziennikarzem należy także posiąść umiejętność czytania ze zrozumieniem. Nikt przez te wszystkie lata o tym festiwalu tylko dobrego, co ja nie napisał. Suwałki doczekały się imprezy, z której mogą być dumne.
Co innego jednak impreza jako taka, co innego jej niepowtarzalna atmosfera, a co innego poziom muzyczny. Chodzi o to, że z roku na rok powinien być coraz wyższy, a nie taki sam, albo nawet niższy. Od paru lat festiwalowi wyraźnie brakuje aktualnej, a nie pochodzącej z zamierzchłej przeszłości gwiazdy światowego formatu, o której koncercie w Suwałkach mówiłaby cała Polska.
Podczas tegorocznej edycji poszczególni wykonawcy grali nawet fajnie, jednak, jak mawia pewna moja znajoma, czegoś tam nie urywało i na kolana nie rzucało. Za kilka dni suwalskie władze odtrąbią zapewne wielki sukces. I częściowo słusznie, bo frekwencja okazała się rekordowa. A jaka, proszę władz i tzw. dziennikarzy, byłaby, gdybyśmy mieli choć jedną naprawdę wielką gwiazdę?