Felieton Tadeusza Płatka: Spowiedź pirata drogowego
Kilka lata temu straciłem prawo jazdy za punkty, musiałem jeszcze raz zdawać egzamin. Postanowiłem pojechać z tym do Tarnowa, i to nie z poczucia wstydu, obawy, że mnie ktoś znajomy w „elce” rozpozna. Powodowany lokalnym patriotyzmem chciałem po prostu oszczędzić krakowskim kierowcom męki jazdy za kimś, kto wprost stosuje się do przepisów ruchu drogowego - niech się już Tarnów męczy.
Bo nie ma nic bardziej denerwującego, niż samochód jadący szeroką drogą 50 kilometrów na godzinę tuż przy prawej krawędzi jezdni. Takie „elki” zawsze bujają się w dół i w górę, zahaczają o każdą studzienkę kanalizacyjną, wzbudzają kurz spod kół, ten kurz, który zwykle omijany przez kierowców gromadzi się w rynsztokach.
A prędkość? Polacy oto zdolni są jechać wolno na pustej drodze wyłącznie za granicą, pod groźbą grubego mandatu, i pod warunkiem, że tym krajem jest Słowacja, znana z owianej grozą, żądnej euro drogówki.
Panuje opinia, że za Tatrami wszyscy w miastach jeżdżą wolno. Nie. Słowacy już nie. Pędzą, zajeżdżają drogę i trąbią na nas, dokładnie tak samo jak my na „elki” w Krakowie.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień